Re: ogólna dyskusja na tematy muzyczne
napisał(a) MRK » 26.07.2017 01:12
Dziewiątego lipca wróciłem z Obscene Extreme, a już w piątek (14/07) wystartowaliśmy na Jarocin Festiwal. Tym razem nie w 11 osób (9 chłopa plus 2 kobiety), a w 5 (2 chłopów i 3 kobiety). Tym razem nie prawie samo męskie grono, a już żony itd. Nie miałem ciśnienia, aby tam jechać, ale bardziej chodziło o wypad towarzysko/rodzinny. Chciałem część, małą część zobaczyć, z naciskiem na jeden band, ale... bez wielkiego ciśnienia. Moja żona z kolei strasznie się cieszyła na jeden zespół, który co prawda widziała juz kilka razy, ale zawsze się na nich cieszy... Po kolei jednakże...
Podróż przebiegła wesoło, a wiadomo, że najbardziej wesoło było już przy końcu podróży:). Na miejscu okazało się, że pole namiotowe zlokalizowane jest na stadionie. Byliśmy względnie wcześniej, więc można było w sumie przebierać z miejscem.
Tym razem, granie odbywało się na czterech scenach, przy czym nas interesowały de facto dwie. Jedna umiejscowiona na rynku, druga w parku. Pozostałe dwie małe sceny (obie położone pomiędzy rynkiem, a parkiem) nie były w kręgu zainteresowania. Pierwszy minus. Rok temu, zarówno scena, jak i pole namiotowe mieściły się w jednym miejscu.
Plan na piątek zakładał, przynajmniej jeśli chodzi o mnie, a w szczególności o moją żonę, zobaczenie czterech koncertów. Pierwszy dopiero o 19.00, więc czasu mieliśmy dość dużo. Lubię Jarocin, lubię te uliczki, ten rynek... No i właśnie... tym razem teraz rynek został podzielony na dwie części, prawie, że na pół. Na jednej części mieściła się scena. Na drugiej części stały food trucki i można było wypić piwo. Na część koncertową, wchodziło się przez bramki. Tutaj minus nr dwa: piwo przed bramkami kosztowało 5zł, piwo za bramkami kosztowało 7zł. Oczywiście, nie można przejść z piwem kupionym przed bramkami na miejsce koncertu. Totalna bzdura i chamstwo. Co jeszcze ciekawsze? Piwo przed bramkami jeszcze dało się pić, a browar lany za bramkami było totalnym syfem.
Tą pierwszą kapelą, którą chcieliśmy zobaczyć, był Dezerter, który tego dnia miał do odegrania całą płytę "Kolaboracja", która właśnie obchodzi 30-lecie wydania. Kompletnie nie rozumiałem, dlaczego akurat ta płyta, a nie "Underground Out Of Poland", która ma taka samą rocznicę, no ale... No i? Wynudziliśmy się jak diabli. Jedynie zagrane na koniec "Spytaj milicjanta" plus... nie pamiętam teraz tytułu, jakoś pasowały do tematy całego festu... Gdzie ten punk rock? Dezerter zagrał nudno.
Po Dezerterze, na "rynkowej" scenie zainstalował się Krzysztof Zalewski. Dwie kobiety z naszego towarzystwa ogarnęło totalne szczęście. Ja z moją żoną i kumplem sączyliśmy piwko na krawężniku, dysputując o tym i tamtym. Skoczyliśmy na food z trucka i frytki beligijskie... Koncert smętny.
O 21.40 na tej samej scenie zainstalował się HEY. Bałem się, że znowu się wynudzę, ale jednak źle nie było. To był najlepszy koncert tego wieczoru. Nosowska z tą Jej dziecięcą charyzmą jest jednorazowa! Oczywiście, koncert zdominowały utwory nowsze, ale pojawiło się tez kilka starych hiciorów, odśpiewanych przez publikę. Kapela pamiętała o tym, że gra na festiwalu ROCKOWYM, a nie każdy wykonawca o tym pamiętał. O tym później... Tak więc... koncert Hey na plus. Gardło trochę zdarłem.
O 23.45, tym razem na o wiele lepszej scenie w parku, swój występ zaczął Kaliber 44. Razem z żoną nastawiliśmy się na ten koncert. Żona za młodu w Kalibra bardziej wsiąkła. Ja lubiłem posłuchać, ale na koncerty nie jeździłem. Ogólnie, było podniecenie. Czuć było, iż większości publiki mózgi wypełnione są marią:). Grali z żywymi instrumentami. Celem było zagranie całej "Księgi Tajemnicznej. Prolog". No i... wystartowali... No i... żal było patrzeć. Sprofanowali panowie ten materiał. Ja wiem, że nie ma Magika, ale... to była profanacja tego kultowego materiału. ŻE-NA-DA!! Krzywo, bez głosu (szczególnie Joka), myląc teksty. Przy "Plus i minus" na scenę zaprosili Fejza, czyli Filipa, syna Magika. No spoko. Jakieś tam bzdety o peace and love i tyle. Stwierdziliśmy zgodnie na sam koniec koncertu, że trzeba było wrócić do namiotów i odpalić płytkę z Youtube'a. Kicha. Potem jeszcze grał Fish Emade, ale... odpuściliśmy.
W sobotni poranek obudził mnie krzyk kolegi z namiotu obok "Najmłodszy leci po piwo":). Najmłodsza miała lat 21 i była siostrzenicą kolegi. No co miała robić, jak była pod opieką kumpla?:) Poleciała. Potem szybko skoczyliśmy po śniadanie do sklepu. Nabyliśmy też kolejne piwka, aby do śniadania było i wróciliśmy na pole namiotowe. Słońce zaczęło dawać się we znaki. Dzisiaj większość z nas miała dużo czasu, bo pierwszy koncert, który był w planach, zaczynał się dopiero o 21.30. Jedynie żona kumpla i siostrzenica chciały iść wcześniej na Natalię Przybysz (WTF?). Problemem było to, że ostatni koncert, który chcieliśmy zobaczyć, zaczynał się dopiero o 1.30. Trzeba było coś przedsięwziąć. Jakoś tak wyszło, że ze śniadaniem nam zeszło do obiadu:). Na ten poszliśmy do najlepszej restauracji w Jarocinie, mianowicie restauracja Pinacolada. Jakie tam cuda dają?????!!!!!! Pycha!!! Tam jeszcze po piwku... no i... część, w tym ja i żonka, wróciła do namiotu, celem oddania się w objęcia Morfeusza, bo przecież ciężki wieczór przed nami. W namiocie ciepło, ale 2-3 godziny udało się przespać. Małe orzeźwienie ("najmłodsza leci po piwko") i..
...o 21.30 stawiamy się pod sceną w parku, bo dzisiaj tutaj praktycznie każdy oczekiwany koncert się odbędzie. Stawiamy się w trzy osoby. Ja, żona i kumpel. Żona kumpla coś gorzej się poczuła, a siostrzenica jakoś... za młoda chyba na pobyt ze starymi wygami:). O tej godzinie zaczął swój koncert Lao Che. Nie był to mój pierwszy raz (chyba trzeci, może czwarty). Żona ma fioła na punkcie tej kapeli. Widziała chyba ósmy, czy dziewiąty raz. Kapela ze świetnym wokalistą i tekściarzem (Spięty), z ciekawymi płytami na koncie (w szczególności pierwsze cztery), z ciekawymi koncertami... przynajmniej do tej pory. Dlaczego? Koncert Lao Che to największe rozczarowania festiwalu. Nawet większe, niż wczorajszy koncert K44. Jerona... jak można na koncert na festiwalu muzyki rockowej wybrać same smętne kawałki. To była męka, mimo genialnych tekstów Spiętego. Do tego słaby kontakt z publiką. Zły koncert. A przecież panowie potrafią zagrać totalnie porywająco. No szkoda...
O 22.50 swój koncert miał zacząć Happysad, więc się szybko ewakuowaliśmy. To już wybitnie nie dla nas. Kierunek Rynek i jakaś kolacja, czyli... food truck plus zupa chmielowa. Trochę czasu mieliśmy, bo kolejna kapela miała zacząć o 00.10.
O tejże godzinie, na parkowej scenie zameldował się Illusion, czyli była szansa na pierwszą kapelę, która rozrusza trochę ten festiwal. Szkoda, że przy końcu festiwalu, no ale... No i poleciały największe hity. Stare czasy się przypomniały. Zagrali też dwa nowe kawałki, zapowiadając nową płytę i nadchodzącą trasę koncertową. Kawałki, które kompletnie mnie nie ruszyły. Wszystko było dobrze do pewnego momentu, w którym to Lipa odwalił lipę. "Nakaz" skandowania przez publikę "pierdolę" na modłę idiotycznego, koncertowego "eeeeooooo" itp. przez kilka minut był tak słaby, że wszystko opadło. Kretynizm. Totalny. Reasumując... muzycznie dobrze, reszta różnie.
No i doczekaliśmy!! Udało się dotrwać. Po Illusion małe wzmocnienie szybkim piwkiem i już atakujemy pod scenę. Ludzi oczywiście ubyło, co zrozumiałe. O 1.30 swoje show rozpoczęło Decapitated. No i był konkret:). To lubię!! Po to jechałem na ten fest. Nie widziałem jeszcze Decapów z Hubertem na basie, więc była okazja. Nie wiem, jak im się grało. Zakładam, że niekoniecznie komfortowo, bo raz, że pora do czapy, a dwa, że z racji tego, iż byli jedyną kapelą w tym klimacie na feście, ludzi z tych właśnie klimatów za dużo nie było. Gdyby rok temu grali - sytuacja byłaby całkowicie inna. Mi się tam podobało. Ba, moja żona stwierdziła, że to był najlepszy koncert na festiwalu.
I tyle... w niedzielę pobudka, jakieś śniadanie, składanie i pakowanie całego majdanu i w drogę. Koncerty niedzielne odpuściliśmy. W drodze powrotnej, podobnie jak rok temu, obiad w Barci Dębowej w Tworogu obok Tarnowskich Gór. Polecam, bo jedzenie tam to majstersztyk.
Podsumowując... towarzysko wyjazd na plus. Muzycznie raczej średnio. Nie ma co porównywać z zeszłym rokiem. Przepaść. Organizacyjnie też bieda. Na festiwalu w Czechach, o którym pisałem wcześniej, a na który przyjeżdżają same świry z całego świata, osoby, które niektóre osoby z tego forum pewno zamknęliby w klatkach, kwestie sanitarne były ogarnięte perfekcyjnie. Nad samym ranem, ekipy latały i wszystko czyściły i opróżniały. W Jarocinie był dramat z tym. Dalej... piwo w większości miejsc straszne. Dalej... zaproszenie Natalii Przybysz i Krzysztofa Zalewskiego do Jarocina? WTF?? Nie kupuję tego, nie rozumiem. Zaproszenie kilku artystów z kręgu HH? Nie kupuję tego, nie rozumiem. Gdzie punk?? Gdzie rock?? Gdzie metal??? W tym roku organizatorem byli inni ludzie niż ostatnio. Kiepsko podeszli do tematu. Bardzo kiepsko.
No, ale... najważniejsze, że towarzysko ok, bo taki też w dużej mierze był cel tego wypadu.
No i popisałem sobie. Pewno nikomu sie i tak nie będzie chciało czytać, ale sobie sam wrócę może za jakiś czas i mi się miło zrobi:).
Pozdrowionka!:)