Ostatni akcent Metalmanii 2017 to m.in. występ Entropii na „scenie pod schodami". Uznany za polskie objawienie black metalu zespół grał mocno, z charakterystyczną psychodelą. Ale umiejscowienie sceny w żaden sposób nie mogło oddać siły ich przekazu. Wiele osób w sobotę przyjechało tylko dla nich - słynny szwajcarski Samael, nie zawiódł. No bo jak tu zawieść, gdy gra się czarną muzykę od 1987 roku? Co prawda ostatni z 9 albumów pojawił się ładnych parę latek temu, ale panowie nie zapomnieli co to „muzyka ciemności", a udane makijaże, skrywające coraz głębsze zmarszczki panów w zacnym wieku, dopełniały całości. Jakaś siła wyższa musiała się chyba zdenerwować na te wybryki i „szatańskie" wersy, bo mająca zagrać na końcu Furia zaczęła od kłopotów technicznych – poszedł piec basowy, więc na scenę wyszli grubo po 1 w nocy. Ale katowicka formacja dała czadu – nie zawodząc organizatorów, którzy umiejscowili ją w roli gwiazdy na końcu stawki. Tym samym Metalmania 2017 przeszła do historii. Mogło być lepiej po 9 latach niebytu? No pewnie, że mogło. Bo frekwencja nie zachwyciła – około 3,5 tysiąca ludzi Spodka nie wypełni. Umiejscowienie sceny na korytarzu to wpadka, która nigdy się nie powinna zdarzyć... Nagłośnienie nie dotarło także do trybun, gdzie znajdowali się nieliczni fani. Więcej wpadek? No pewnie, choćby ta, że przed 21 sprzedano ostatniego hot-doga, fani zostali bez żywności, poza zewnętrznymi kilkoma food-truckami... No dobra, dość narzekania. Fani ciężkich brzmień mieli swoje święto, potrafili się bawić mimo wszystko. I z rozrzewnieniem wspominali dawne edycje festiwalu (ostatnia odbyła się 8 marca, 2008 roku w katowickim Spodku, a wystąpiły wtedy takie gwiazdy jak m.in. Megadeth, The Dillinger Escape Plan, Overkill czy Satyricon). A byli i tacy, którzy festiwalu nie opuścili od 1986 roku – od pierwszej, kwietniowej edycji. Pięknie wspominali Sepulturę, Megadeth, Paradise Lost, Cannibal Corpse... Tak, to były czasy. Niestety, to se ne vrati...