Właśnie dotarłem do domu.
Koncert SUPER, ale dojazd to jakaś MAKABRA. To chyba temat na osobną dyskusję.
Wyjazd z Krakowa 12:25. Przed Jankami ok. 4 kilometrowy korek. W korku łatwo rozpoznać kto na koncert. Przez otwarte szyby samochodów słychać albo Bona, albo Braiana.
Widac różne scenki rodzajowe. Jada obok siebie bus na numerach ze Śląska i jakieś kombi z nowosądeckiego. Z busa widać wyciągniętą rękę z 0,7 Wyborowej. Znika natychmiast w kombi (Wyborowa). Z kombi w drugą stronę wędruje 2 litrowa Cola, a w zamian z busa kieliszek. Śmiejemy się z żoną, a obok z Pasata na niemickich numerach wybucha "Whole lotta Rosie". Gościowi po prostu wibrują szyby, a w takt "pulsujących" szyb widac wewnątrz kiwające się głowy.
U nas też nie ciszej, słuchamy całego "High Voltage" i "Dirty Deeds done Dirt Chip". Szyby nie wibrują bo spuszcone. Jakoś nie przepadamy za klimatyzacją
W Jankach jesteśmy o 17:00, myślę spoko, jescze 2 godzinki i zdążymy. Po dwóch godzinach zaczyna sie adrenalinka. Ale nic, jedziemy dalej, wyprzedzaja nas spieszeni fani. Po drodze mijamy samochody z różnymi rejestracjami z południa Polski, z Czech, Słowacji, Węgier, porzucone gdzie popadnie.
Nie wytrzymali. Poszli piechotą.
Marzenka z Automapy mówi: do celu 8 km, pozostało 17 min. Chyba ja porąbało.
Przebijamy sie dalej. Jedziemy do oporu. 20:45 docieramy do hipermarketu na przeciw wejścia na lotnisko (taki z Francji na "C"). Wbijamy się na parking. Kombinuję tak - jak nie znajdziemy miejsca to parkujemy gdzie się da. Żona podpowiada, aby się nie martwic tylko zostawić samochód i odpowiednie służby "zaparkują" za nas.
Nagle jest, jakś istota, chyba nieswiadoma tego co sie zaraz zacznie, pakuje siatki z żarciem do bagażnika i ... odjeżdża. Wskakujemy na puste miejsce. W pospiechu sprawdzam czy mamy bilety i pędzimy w dzikim tłumie do wejścia.
Jeszcze rogi. Stoi jakiś skośnooki typek z wózkiem z marketu pełnym rogów. Pytamy po ile. Mówi "dziesięć". Pytam, a ile podziałają. On dalej "dziesięć". OK, niech przynajmniej na Rosie wystarczą. Wystarczyły na cały koncert.
Sprawdzają bilety, jestesmy w środku, po Dżemie ani śladu, pędzimy dalej, znów sprawdzają bilety, pedzimy dalej. O k.... zaczynają grać, pedzimy dalej, łokcie na sztorc, dobijamy się prawie pod płotek, oddzielający pierwszy sektor, zostajemy w miejscu, gdzie bas nie tylko słychac, ale tez czuć na przeponie. Jest dobrze. Słychać, widać i czuć.
Reszta we wspaniałym opisie Romualda.
Po dwóch godzinach niestety koniec. Nie ma co liczyć na wiecej bisów. Sztuczne ognie działają jak torcik wyp...cz na imieninach.
Tłum robi odwrót. Przebiega to dość sprawnie.
Docieramy do parkingu i zaczyna się. To znaczy nic się nie zaczyna. Nie da się wyjechać. Wszyscy stoją. Zgaszone silniki. Po 40 minutach ktoś z obsługi parkingu zlitował się i otwiera wyjazd awaryjny. Super, przejeżdżamy przez trawnik i ... znów zgaszone silniki. Nic sie nie posuwa.
Po pól godziny coś drgnęło. JEDZIEMY 1 km/godz. Opuszczamy parking po 2 godzinach. Do znajomego na "Pragie" docieramy o 2:30. Wręczamy ciepłego Jasia Wędrowniczka i padamy. No to 25 rocznica małżeństwa zaliczona!!!
Na drugi dzień Muzeum Powstania Warszawskiego. Spotykamy sporo osób z koszulkami AC/DC. Mówią w różnych językach. Są też Rosjanie.
Wyjeżdżazamy do domu. Do Janek znów korekl. Czas opuszczenia Stolycy 2 godziny.
To chyba nasz ostatni koncert w Warszawie. Do tej pory zaliczyliśmy duże imprezy w Poznaniu, Katowicach, Chorzowie i nie było wiekszych problemów.
No dobra, idę spać.