Koniec wakacyjnego rejsu na Amazonie nie napawał mnie smutkiem.
Jak to mówią: coś się kończy i coś się zaczyna.
I dla mnie ten koniec był właśnie początkiem.
Początkiem planowania i szukania jachtu na październikowy rejs.
Byli chętni Załoganci więc czemu miałoby być coś nie tak?
Pojedziemy, nie wyobrażałam sobie, że może być inaczej.
Tylko Kapitan studził moje zapędy.
Cały czas powtarzał, że musimy zaczekać bo możemy jednak nie pojechać.
Tematy zawodowe mogły niestety wygrać z naszymi planami.
Jednak ja absolutnie nie chciałam tego słuchać.
Nic mnie nie obchodzi – jedziemy i już! – to była odpowiedź na każde zdanie podważające nasz wyjazd.
A tymczasem wrzesień mijał bardzo szybko i wraz z tym upływającym czasem coraz bardziej dostrzegałam jak szanse na wyjazd spadają niemal do zera.
Choć jeszcze tliła się jakaś odrobina nadziei to jednak rozum mówił wyraźnie: nie popłyniemy na ten rejs.
We wtorek przed ewentualnym piątkowym wyjazdem musieliśmy niestety oświadczyć Załodze, że jesteśmy zmuszeni odpuścić wyjazd.
Praca a właściwie związane z nią chwilowe tematy wzięły górę nad chęciami.
Rejs odpłynął......
Było nam obojgu bardzo źle bo to drugi tegoroczny wypad do Chorwacji, który się nie odbył.
Najpierw majówka przez moją chorobę, teraz październik przez obowiązki zawodowe.
Porażka.
Była złość, były łzy, było załamanie.
Początek października był jednak tak bardzo intensywny, że nawet nie wiemy kiedy zleciał.
I wtedy – 14-go października Kapitan wyslał mi na messengera dziwną informację: Szanowni Państwo, Państwa Podróż odbędzie się w dniach 3-9.11.2022. W związku z tym przesyłamy zestaw informacji przydatnych przed wyjazdem (dotyczących m.in. przelotu, limitu bagażu, pogody, obostrzeń związanych z covid-19, agendy, hoteli), a także formularz zapisu na podróż oraz wycieczki fakultatywne.
Co?????
Czytałam wiadomość kilka razy i nie bardzo rozumiałam co czytam.
Tak na poważnie w to, że wiadomość nie byłą głupim żartem zaczęłam wierzyć dopiero wieczorem, gdy się spotkaliśmy z Kapitanem.
Wtedy zaczęłam się cieszyć choć i tak wydawało mi się, że to sen.
Potem była chwila spokoju a potem ........ dopadł mnie ból gardła.
Dość mocny.
A po nim lejący się katar.
Jeszcze później rozmowa z Przyjaciółką która powiedziała mi, że jej mama miała covid i jej też test wyszedł pozytywny.
I że jej koleżanka też miała covid objawiający się tylko i wyłącznie katarem.
A ja przecież mam ten cholerny katar!!!
To już pojechałam.....
Ból gardła minął ale katar nie przechodził.
Stwierdziłam, że trudno, nie pojadę bo przecież na bank wyjdzie mi pozytywny PCR.
Bo one wychodzą pozytywne nawet dłuuugi czas po chorobie.
A ja na bank mam covid myślałam.
Nie pakowałam się, wizję wyjazdu po prostu zakopałam.
I tak było do 2-go listopada kiedy to karnie stawiliśmy się oboje w laboratorium na testach.
Panią pobierającą poinformowałam jak wiele od niej zależy i ta zapewniła mnie, że nie popsuje mi zabawy.
Wyszliśmy z przychodni.
Siedziałam jak na szpilkach czekając na sms z wynikiem.
Wreszcie o 14:00 przyszedł.
Szybkie spojrzenie: negatywny!!!!!!!!!!!!
Jedziemy!!!!!!!!!!!!!!!!!
Od razu uprzedzając wszelkie komentarze typu: trzeba się było zaszczepić informuję, że w miejscu do którego się wybieramy PCR był obowiązkowy niezależnie od szczepienia.
Nikt bez testu nie zostanie wpuszczony do samolotu!
Skoro mamy te negatywy trzeba się pakować.
Limit bagażu mamy duży – 30 kg na osobę plus 7 kg podręcznego.
Nasze walizy ważyły 20 i 22 kg, podręcznego wcale nie zabraliśmy.
Najwięcej było butów ale i sukienek, spodni, koszul itp.
Do tego oczywiście aparat fotograficzny w swoim plecaku, duża torebka.
Ten wyjazd będzie bez dziewczynek.
Wieczorem w przeddzień podróży odwozimy je do babci.
Sami sprawdzamy jeszcze czy wszystko spakowane i idziemy spać.