Gdy opuszczaliśmy Omiš podmuchy wiatru były już mocno odczuwalne, wiatr zimny, kłujący wręcz. Zaczynałam się obawiać, czy nasze przystanki na Rivierze Makarskiej będą przyjemne
, kulaliśmy się wzdłuż wybrzeża bujani wiatrem gdy pojawiło się to:
i kilkanaście minut później wjechaliśmy w ścianę deszczu, w silnym wietrze i akurat przed Brelą na wysokości plaży Vruja, na tym wielkim łuku wysoko nad wodą. Pod jego koniec auta przed nami gwałtownie hamują, hamujemy i my, do zera, na styk niemalże... chwila strachu i bicie serca
. Na szczęście nic się nie stało... uff ufff ... Brelę mijamy w strugach deszczu, nie ma sensu wysiadać. Makarska chwilę później wita znienacka słońcem:
Spędzamy w Makarskiej sporo czasu. Jest sobota, tu również jest mało ludzi, ale widać życie, kawiarnie i restauracje otwarte, kelnerzy osuszają stoliki, rozstawiają krzesła.
Spacerując bez celu trafiliśmy do restauracji "Bura" (no jak już ma nam towarzyszyć ten wiatr niech tak będzie
) , w zasadzie zaprowadził nas tam widok mężczyzn wynoszących zapakowane dania na wynos. Podeszliśmy bliżej zerknąć przez okno i już wyskoczył do nas kelner wołając do środka. A w środku wcale nie było pusto. Przy zestawionych do siebie stołach jadła wielopokoleniowa grupa, inne stoliki też zajęte, ale jeden czekał na nas. Zjedliśmy dobry obiad w przyzwoitej cenie, otoczeni gwarem chorwackich rozmów.
Później spacer do parku Sv. Petar i można jechać dalej.
Zdjęcia tego nie oddają, ale
bura nadal sobie dmucha, przygniata morze i unosi słoną mgiełkę do góry.
Zło czai się się za górami, jedziemy dalej zanim znowu się coś rozpęta.