To mój debiut w tym dziale….ostatnio zasiedziałam się bardzo w dziale „Nasze relacje z podróży”…na tyle, że w tym roku każdy kto zagadywał o wakacje mówił: a Wy gdzie na wakacje w tym roku? Chorwacja?... i prawie odpowiedź byłaby TAK….był plan – Słowenia kilka dni i potem Chorwacja – Peljesac albo może Mljet, może Vis…trwały dumania…
Coś jednak mnie ciągnęło niżej…w sensie działów na forum i wpadłam do „Jak nie Chorwacja to…” a tam relacji zatrzęsienie ale jak trafiłam na relację kulek i Janusza W. z Lefkady to plan mi się najzwyczajniej w świecie rypnął.
W trakcie kolejnych dni, tygodni plan naklarował się na Macedonię i Lefkadę.
Termin 15 czerwca…taa, z tym czerwcem to jest tak że wszystko się wtedy kończy…same pikniki, występy, zakończenia, pokazy…
Nasz starszak tanecznie bardzo się angażuje więc nasz wyjazd został określony w ramach czasowych między występem z zespołem w przedszkolu na pikniku rodzinnym (taniec bollywodzki więc szał pał) 7 czerwca a występem/pokazem baletowym dla rodziców 26 czerwca.
Ok. wyjazd 15 odpada więc jedziemy 7 czerwca, po pikniku na noc, koło 20…będzie hardcore ale damy radę…taaa jak to wymyśliliśmy to chyba byliśmy bardzo wyspani i bez dzieci..:/
Nic to…paszporty wyrobione dla całej czwórki…tak się nam pozbiegało z ważnością, relacje podrukowane, mapa zakupiona, zakupy zrobione..odliczamy.
Poranek w dniu wyjazdu nastąpił dla matki dość wcześnie. Młodsze dziecię nie musi być zdzierane siłą jak w tygodniu przed 7 więc wstaje w wolnym dniu o 6…:/.
Trochę szwendania po nas, po pokoju i 6:48 muszę wstać. Mąż śpi ile chce bo będzie dzisiaj w nocy najważniejszym kierowcą. Piknik o 14, występy, emocje, zabawy i jesteśmy w domu dość opóźnieni bo dopiero o 19.30.
Wyjazd z poślizgiem przed północą 23:48…tuż przed jeszcze po ciemku pryskałam róże i czereśnie czymś antymszycowym, dzieci spały na dywanie w salonie…zasnęły przed TV oglądając Opole w oczekiwaniu na wyjazd…
przynajmniej była chwila ciszy i w spokoju pakowanie…
Niedługo po wyjeździe ja odfrunęłam więc z tego czasu relacji brak.
Tym razem nie budziłam się za często, efekt zmęczenia. Koło 4:30 mąż budzi mnie że zmiennik potrzebny. Chwilę zajęło mi przetrawić że mnie ma na myśli i mimo iż wolałabym nie to trzeba, nie ma rady. Siadam, jadę, mąż odpływa…jest już praktycznie jasno, przejazd przez Węgry obfituje w wiele makowych krajobrazów.
Wspaniała jest wiosna…
PO 2h łapią mnie dziwne skurcze, mąż jak nowonarodzony więc zmiana. Postój planujemy jak dzieci się obudzą, na śniadanko.
Doświadczamy pustej granicy węg-serbskiej, efekt wakacji przed sezonem ale na wszelki wypadek omijaliśmy Roszke i pojechaliśmy na Tompa.
Śniadanko następuje koło 8 w okolicach Nowego Sadu. Śniadanie, plac zabaw, wyprost kości i lecimy dalej.
Serbia bardzo miła dla oka ale już nam się dłużyła. Kolejna granica serb-macedońska również bezproblemowa i bez kolejki.
Czas upływa na plastycznych akcjach
I na śnie…
Kierujemy się na Skopje, tam mamy pierwszy nocleg.
Trafiamy bezproblemowo do naszego hoteliku gdzie mamy nocleg, szybkie odświeżenie i ruszamy na miasto na zwiad i coś zjeść.
Pierwsze objawy takiej megalomanii i monumentalizmu …te lwy, złote mosty, pomniki…
To jeszcze nic... dopiero szczyt tego przed nami:)
Główny plac i jego otoczenie w pierwszym kontakcie wprawiło nas w pewne zmieszanie…miasto totalnego miszmaszu, pomieszania kiczu ze sztuką….monumentalizm pełną gębą.
Pomnik Aleksandra Wielkiego, o którego cały czas trwa niezgoda między Grecją a Macedonią
Ciężko złapać to coś w kadr:)
Idziemy dalej ale nad rzeką Wardar jest takich jeszcze sporo:)
Zastanawiało nas co to za paliki na rzece i po co…później się wyjaśniło…
Kierujemy się do dzielnicy Carsija – wyjątkowo pusta w niedzielę popołudniu.
I tutaj padła mi bateria…reszta już z telefonu…
Zbliża się wieczór, odpalają wszystkie oświetlenia i zaczynamy spoglądać na to z nieco innej perspektywy…fontanny robią naprawdę wrażenie, iluminacje świetlne dodają temu uroku…im dłużej tu przebywamy tym bardziej pozytywnie patrzymy na ten mix totalny:)
I wspomniane wcześniej paliki okazały się dyszami w fontannie
Cała ta mieszanka kultur i religii nabiera innego wyrazu, wprawdzie łuk triumfalny i te statki z rozmachem przy brzegu na tle typowo francuskiej karuzeli i nowoczesnego biurowca to może już przesada ale kto by się tam wgłębiał w szczegóły:)
Pod fontanną i pomnikiem Aleksandra Wielkiego różne muzyczne wydarzenia, występy, muzyka płynie z każdej strony, troszkę się tam szwendamy ale zmęczenie daje o sobie znać. Wracamy do hotelu. Jutro Kanion Matka i przenosimy się do Trpejcy nad jezioro Ochrydzkie…