Skoro tak ładnie prosicie, nie pozostaje mi nic innego jak olać komentarze
i zakończyć wreszcie tę relację ...
Ostatni dzień mojego pobytu na Korfu ma się powoli ku zachodowi, czas powoli zmierzać do wypożyczalni coby oddać autko. Jako, ze samolot do domku miałam z samego rana, wymyśliłam sobie, że skoro samochód oddaję na lotnisku to dobrze byłoby ostatni nocleg znaleźć gdzieś niedaleko. I tak tez uczyniłam ...
Ale póki co jadę w kierunku stolicy wyspy, zahaczając po drodze o ostatni pkt programu jakim jest wizyta w pewnej knajpce.
Wyszukałam ja sobie gdzieś w necie. A co było w niej specjalnego ? Ano to. że posiłki serwowane są tam na ... papierze pergaminowym
. Ot taka ciekawostka. A skoro jeszcze chwalono tamtejsze menu ....
Do knajpki wcale nie jest tak prosto trafić ... Schowana jest głęboko w centrum wyspy w miejscowości
Temploni.
Parkuję pod drzewkiem i siadam przy stoliku. Jest bosko. Cicho, gorąco...tylko greckie głosy przy dwóch sąsiednich stolikach ...
Okolica też całkiem przyjemna ...
Nie jestem specjalnie głodna ... bardziej ciekawa. Stoliki przykryte są pergaminem. Są też na nich talerze, jeżeli ktoś zechce jeść "bardziej kulturalnie"
...
Po chwili na sąsiednim stoliku ląduje jakieś wielkie zawiniątko. Tak właśnie wygląda serwowanie potraw w pergaminie. Pani rozkłada zawiniątko na środku stolika i każdy częstuje się czym chce i ile chce ...
Sama zamawiam jakieś małe mięsko ...i coś zimnego do picia ... Za moment dostaję sprajta
i koszyczek z przepysznym jeszcze ciepłym chlebkiem . Chyba kukurydzianym, bo takim żółtawym ... Niedługo później pojawia się moje zamówienie ...
Jedzonko jest naprawdę smaczne. W dodatku za wszystko płacę jakieś 3,5 euro
... Najs siurpryza
Uprzejma pani sprzątając ze stołu (razem z obrusem
) pyta czy mam ochotę na coś słodkiego. Odpowiadam, że nie, dziękuję. Pani pyta ponownie. Ja ponownie dziękuję.... Po chwili jednak przed moim nosem ląduje cos takiego ...
Zupełnie jak w "Samych swoich" ... "
- Pomóc ci ? ... - Nie ! ... - Pomóc ci ? ... - Nie ! ... - No to ci pomogę ! "
Nie za bardzo mam ochotę spróbować, przewidując przeokropnie słodki ulepek ... Okazuje się jednak, że deser jest kwaskowy, lekko cytrynowy, jogurtowy i mocno schłodzony. Jednym słowem - PYYYCHA !
.
Proszę o rachunek. Podchodzi mąż właścicielki, odbiera kasę i pyta skąd dowiedziałam się i ich knajpie. Mówi, że rzadko zdarzają mu się goście inni niż miejscowi .... Nie chciało mi się tłumaczyć, że jestem specjalistką od wynajdywania różnych takich ciekawostek
i mówię, że ktoś mi po prostu to miejsce polecił
.
W tym momencie miała miejsce jeszcze jedna przygoda. Widząc, że powoli zbieram się do wyjścia, podchodzi do mnie pani właścicielka i kładzie przede mną rachunek
... No heloł...O co kaman ... Chyba nie chcą zepsuć tak dobrego wrażenia ...
Tłumaczę pani, że już uregulowałam należność u tamtego pana ... Pani zdziwiona podchodzi do niego, 2 sekundy wymiany słownej i po chwili wraca do mnie z przepraszającym uśmiechem oraz takim czymś ...
Oczywiście bardzo przeprasza i w ramach drobnej rekompensaty ..... Mówię, że ja chętnie, ale niestety jestem samochodem. Na to kobieta macha lekceważąco ręką mówiąc, że przecież jestem w Grecji
.