Witam serdecznie Forumowiczow.
Juz jestem, a skoro jestem tutaj oznacza, ze wrocilem z wakacyjnego wyjazdu do Chorwacji.
Zamierzam napisac kilka slow w formie relacji oraz dolaczyc zdjecia wyjazdowe z kilku, wedlug mnie, ciekawych miejsc. Sami stwierdzicie i ocencie, czy warto bylo je odwiedzic.
Na wstepie zaznaczam, ze wiele zdjec na pewno nie bedzie super jakosci. Dwa dni przed wyjazdem wypadku doznal moj Nikon i niestety z duzym bolem serca musialem pstrykac malutkim Fuji z jedynie dwukrotnym zoomem. Nerwy byly wielkie ale odlozylem je na bok, bo w koncu wyjazd to wyjazd i wypoczynek, a nie nerwowka. Zlosliwosc rzeczy martwych. Chcialem wiele, probowalem, pocilem sie, podchodzilem ze wszystkich mozliwych stron, ale… wiele ujec i zblizen spalilo na panewce. Szkoda.
Wyjazd planowany od dluzszego czasu, studiowany, przeliczany i prawie do konca zrealizowany z planem pierwotnym. Na czesc miejsc zabraklo czasu, inne zostaly nieodwiedzone kosztem nowych, zauwazonych w czasie podrozy.
W dwanascie dni nawiniete na kola okolo 4200 kilometrow w Austrii, Slowenii, Chorwacji, Bosni i Hercegowinie, a w drodze powrotnej rowniez w Slowacji, Wegrzech i Polsce.
Odwiedzone miejsca to Bischofshofen, Narodowy Park Jezior Plitvickich, Slunj, Nin, Primosten, Zadar, Szybenik, Trogir, Split, Omis (miejsce zamieszkania i wypadowe), Baska Voda, Makarska, Sv. Jure, Imotski, Kravica, EtnoSelo Modjugorje, Medjugorje, Mostar oraz wiele ciekawosci zlapanych po drodze, jak i rowniez na kilku plazach. Byl takze fish picnic polaczony z wycieczka na wyspe Brac (Postira i Supetar).
Dzien pierwszy. Noc w drodze, dzien w drodze. Bischofshofen, Turanj, Grabovac.
Wyjazd mial nastapic z rana dnia kolejnego. Jednak po powrocie z drugiej zmiany w pracy stwierdzilem, ze urlop zaczety i nie ma na co czekac. Samochod spakowany dzien wczesniej, teraz tylko szybki prysznic, bardzo mocna kawa, kanapka w kieszen, sprawdzenie wszelkich dokumentow (jak sie okaze pozniej niedokladne sprawdzenie) i w droge do Chorwacji!! W koncu, wreszcie!! Plan pierwszej nocy i dnia kolejnego prowadzi przez Austrie i Slowenie do Plitvic, a dokladnie miejscowosci Grabovac, w ktorej chcialem znalezc nocleg na dwie noce.
Startuje autostrada w kierunku Austrii. Pokonywanie nocnych kilometrow mija smetnie i nieciekawie. W radio leci muzyczka na przeman z wiadomosciami, opony mrucza na asfalcie, licznik przeskakuje z kilometra na kilometr. Co chwile ograniczenie predkosci do 80 km/h przez roboty drogowe.
Goraca kawka i dwa papierosy na stacji benzynowej nie pobudzaja maie do dalszej drogi. Stwierdzam, ze na kolejnej stacji robie przystanek na dwie godzinki snu.
Budzi mnie alarm i zauwazam, ze te 120 minut zrobilo mi super po ciezkim dniu w pracy i polowie nieprzespanej nocy.
Szybka toaleta w toalecie, kawa, papieros, kanapeczka i w droge, w droge, w droge...
Okolo 11 godziny docieram do austriackiego Bischofshofen. Celem jest znana skocznia narciarska. Przy zjezdzie z autostrady znaki od razu wskazuja ten obiekt, mozna go odnalezc bez wiekszego problemu. Znajduje sie po drugiej stronie miejscowosci, otoczony drzewami, zielonym igielitem komponujacy sie w korony drzew. Akurat trafiam na trening mlodych skoczkow na igielicie, wspinam sie do samego rozbiegu i laweczki startowej aby z bliska zobaczyc zawodnikow.
W Bischofshofen znajduje sie kompleks skoczni narciarskich: duza, mala i malutka.
Skocznia w Bischofshofen zostala zbudowana w 1947 roku i pierwotnie nosila nazwe Hochkonigsschanze. Na poczatku 1952 roku miejscowy skoczek, Paul Ausserleitner, odniosl podczas treningu ciezka kontuzje, wskutek czego po kilku dniach zmarl. Na jego pamiatke nadano skoczni nowa nazwe. Na tutejszym obiekcie organizowany jest ostatni konkurs Turnieju Czterech Skoczni. Oprocz tej dorocznej imprezy odbyl sie tu w 1999 roku konkurs skokow na duzej skoczni w ramach Mistrzostw Swiata w Ramsau. Skocznia mistrzowska posiada punkt konstrukcyjny K - 120 metrow, sasiaduja z nia rowniez wylozone igelitem skocznie K - 65 metrow i K - 20 metrow.
Zimowy rekord skoczni wynosi 145 metrow i nalezy do Gregora Schlierenzauera. Rekord letni z kolei nalezy do austriackiego kombinatora norweskiego Bernharda Grubera oraz Martina Kocha i wynosi 143,5 metra.
Parking: bezplatny, przy samej skoczni.
Wejscie na obiekt i zwiedzanie: bezplatne.
IT: chyba brak, wszelkie informacje na tablicach.
Mozliwosc wejscia z psem.
Po godzinie spedzonej na skoczni chce ruszyc w dalsza droge ale jednak zatrzymuje sie na parkingu w centrum aby zobaczyc potwory na czterech kolach. Wkrotce w Bischofshofen bedzie odbywac sie pokaz mocy i umiejetnosci monster truckow. "Autka" pieczolowicie wypicowane, na lawetach obok stoja wraki samochodow, ktore pod kolami monsterow dokoncza swoj zywot. Impreza zapowiada sie ciekawie.
Dalsze kilometry autostrada w strone Sloweni i postoj na pieknej gorskiej przeleczy. Chmury groznie oplataja gory i zapowiadaja nieciekawa pogode ale jednak ich grozby rozchodza sie gdzies bokiem.
Za kilka kilometrow znajduje sie Tauern Tunnel o dlugosci 300 metrow. Otwarty jest 24 godziny na dobe, jednorazowy przejazd wynosi 10 euro. Jezeli planujecie przejazd tym tunelem, warto wczesniej wykupic bilet przejazdowy. Mozna to zrobic na miejscu ale bywa, ze sa duze kolejki. Kupujac wczesniej bilet podaje sie numer rejestracyjny samochodu. Dojezdzajac do tunelu, wybiera sie bramke video, rejestrator skanuje numer rejestracyjny i automatycznie otwiera rampe. Jest to duze udogodnienie i zaoszczedzenie czasu w razie kolejek do punktu oplat.
Kolejny tunel laczy Austrie i Slowenie. Karawankentunnel ma 7864 metrow dlugosci, prowadzi przez masyw Karawanki. Tunel platny jest 6,5 euro, punkt poboru oplat znajduje sie na koncu autostrady w Villach.
Przejazd przez Slowenie mial konczyc sie na szybkim postoju i kawie. Po drodze okazalo sie jednak, ze nie tylko moj aparat jest kiepski ale rowniez i akumulator do niego. Wytrzymal okolo trzydziesci zdjec i stanowczo powiedzial, ze odmawia wspolpracy. W pocie czola szukam w Ljubljanie sklepu z asortymentem fotograficznym. Znajduje. Jest taki akumulator!! Biore!! Place za niego 19 euro i z radoscia wkladam do ladowarki samochodowej. Diodki przeskakuja pyk, pyk, pyk… laduje sie:)
W koncu upragniona granica z Chorwacja, ktora przekraczam w miejscowosci Metlika i kieruje sie w strone Jezior Plitvickich.
Pierwszy dluzszy nieplanowany postoj jest we wsi Turanj na obrzezach Karlovaca.
Otwarte muzeum Wojny Ojczyznianej 1991 - 1995, w ktorym prezentowany jest wojskowy sprzet NATO i Chorwacji. Na jego terenie mozna odwiedzic trzy budynki w powojennej ruinie (mozliwe wejscie do wnetrza), czolgi, amfibie, dziala ladowe, zestrzelony samolot. Miasto Karlovac zaslynelo z ciezkich walk miedzy Serbami i Chorwatami podczas Wojny Ojczyznianej w 1991 roku oraz podczas odbijania Krajiny w 1995 roku. Szczegolnie ciezkie walki mialy miejsce w dzielnicy Turanj, gdzie znajdowala sie zolta granica miedzy wojskami NATO i Jugoslawii. Wojska NATO przyjely sobie za sztab szkole w tej dzielnicy.
Czas zwiedzania nie powinien przekroczyc 45 minut z wszelkimi szczegolami.
Parking: bezplatny, przy samym wejsciu.
Wejscie i zwiedzanie: platne “co laska” w drewnianym budynku IT.
IT: na miejscu.
Mozliwosc wejscia z psem na smyczy.
Po obejrzeniu muzeum, kola swoje kieruje bez przystanku do Grabovaca. W mroku mijam Slunj, ktore odwiedze za jakis czas. Na odcinku drogi Slunj - Rakovica podziwiam ekwilibrystyczne wybryki miejscowych rajdowcow. Ciezko uwiezyc, ze niektorzy ludzie nie maja mozgu i potrafia robic takie glupoty na drodze. Podwojna ciagla, gorka, zakret - a co tam, przeciez sie uda. Tutaj wielkie uklony dla kierowcy ciezarowki z Rijeki, ktory praktycznie naczepa zmiotl do rowu wariata w Audi, chcacego go wyprzedzic pod gorke na podwojnej linii. Wczesniej ja bylem prawie w rowie, gdy wpychal sie "na trzeciego".
Do Grabovaca dojezdzam okolo godziny 20:30, zatrzymuje sie w punkcie IT (samo centrum) i w ciagu kilku minut znajduje nocleg. Cena za dobe 15 euro/osoba. Pokoj z prysznicem, telewizorem oraz darmowym WiFi. Wlasciciel plynnie mowiacy po chorwacku, niestety jedynie po chorwacku. Zainteresowanym moge podac dokladniejsze namiary na ten nocleg.
Poznym wieczorem upragniona kolacja w restauracji. Talerz regionalnych serow, schabowy z frytkami i wielkie Karlovacko doskonale poprawia humor:)