Odcinek 7: GóryTrzeci sezon przymierzaliśmy się do NP Paklenica. Jak mówią:
do trzech razy sztuka.
Ekipa się zebrała w większości lubiąca po górach pochodzić, więc nic nie stało na przeszkodzie, żeby plany zrealizować. A i dzieciom oraz młodzieży raźniej się idzie w większej grupie.
Rankiem pakujemy więc odpowiednie obuwie oraz jakieś cieplejsze wdzianka – w jaskini Manita Peć do której zmierzamy jest około 10 stopni Celsjusza. I bierzemy duuużo wody.
Jaskinia jest otwarta do 13.00. W jakimś historycznym przewodniku przeczytaliśmy, że ostatni zwiedzający wpuszczani są do 12.00.
Dojeżdżamy więc do kas, kupujemy bilety, podjeżdżamy jak najbliżej szlaku i rączym kłusem ruszamy, by zdążyć.
Spojrzenie wstecz:
Po chwili idziemy już stępa... A potem jeszcze wolniej... Jest upalnie i pod górkę.
Docieramy do rozstajów. Drogowskaz do Manita Peć kieruje nas na kolejną, węższą ścieżkę pod górę.
40 minut do celu.
Czas mija, a jaskini nie widać. Dzieci pytają dlaczego, skoro 40 minut minęło? I co tu powiedzieć?
Potem się okazało, że te 40 minut to jest ewentualnie od jaskini w dół, do drogowskazu. Na wyścigowych osiołkach...
W końcu jesteśmy na miejscu, dokładnie o 12.00.
Po kilku minutach czekania na wyjście poprzedniej grupy wchodzimy.
W środku przyjemna klima. Przewodnik ciekawie opowiada. Jaskinia oświetlona, ani śladu awarii, o której wcześniej czytałam.
Może nie jest to jakaś super wielka jaskinia, ale doskonały cel do zdobycia. Bo dzieci nie tolerują łażenia dla samego łażenia. Muszą iść
dokąś.
Po opuszczeniu Manita Peć wreszcie jest chwila na odpoczynek. I wtedy widzimy, że niepotrzebnie się spieszyliśmy. Za nami wchodzi jeszcze jedna grupa... A po niej szykuje się kolejna...
Dopiero w drodze powrotnej cieszymy się naprawdę tymi pięknymi widokami.
Uzupełniamy zapasy wody w źródełku przy szlaku:
Nasz kolega mówi, że mógłby tu i miesiąc chodzić. Tylko w maju albo październiku...