Malina, nic nie zostaje, tylko tam wrócić
Kamienie rzeczywiście były atrakcyjne dla dzieci. Chodziły tam za nie do źródełka wodę pić, przed rodzicami się schować, skakały po nich jak kozice... aż cud, że cało z tego wyszły.
A z tą szutrówką to cała historia była...
Przechodziła niestety przed domem, przy którym zaparkowane były też nasze samochody. Ruch nie był wielki – w porze dojazdu i powrotu z plaży parę aut na godzinę przejeżdżało. Większość „wyłapywała” Sv. Marija i południk od strony Pagu, albo Sv. Duh i Filino od Novalji. Nie mniej jednak nasze auta szybko pokryły się kurzem i po tygodniu wszystkie trzy były w tym samym szaro-burym kolorze, bez względu na oryginalny lakier.
No i tymi autami wjechaliśmy potem na wypasioną Makarską Rivierę...
Nasz kolejny gospodarz, z wypucowaną na wysoki połysk białą bryką, proponował nam nawet trochę wody w wiaderku, żebyśmy sobie auto mogli umyć (wkoło roiło się od myjni, ale nie mieliśmy czasu ze względu na napięty plan przygód)... Wtedy mój mąż wypowiedział słowa, które zabrzmiały wprost dumnie:
THIS IS DUST FROM ISLAND PAG!

Któregoś wieczoru na drodze w Sv. Marko pojawiły się quady.
Przejechały dość szybko po domem tylko raz...
Ilija, nasz gospodarz, człowiek gołębiego serca, były wyższy rangą wojskowy oraz stolarz, z różną bronią obeznany, zareagował natychmiast. Na drodze ustawił wielkie donice z charakterze spowalniaczy, a widząc wracające quady stanął na środku drogi, wziął do ręki wielki kamień i wycelował w kierowców...

Wyobraźcie sobie ich miny... Po czym Ilija
spokojnie wyjaśnił, że tu się nie jeździ quadami... bo małe dzieci są... i w ogóle to niedobrze jest...
I tym sposobem quady już nie zakłóciły naszego spokoju.
