Odcinek 14: Owczy pędDziś będzie o niedzielnej wycieczce do Zaostroga.
Naturalnie popołudniowej. Po obowiązkowym plażowaniu w Podacy...
Ruszamy nadmorskim deptakiem na północ, mniej więcej.
Za nami zostaje Podaca:
Nad nami jadranka, której nie focimy, bo po co?
Pod nami dzikie plaże, nie pozbawione swoistego uroku (mimo drogi wysoko nad głową):
Tuż przed Kapciem musimy kawałeczek przejść obok tej nieszczęsnej magistrali, potem idziemy już tylko lokalną nadmorską drogą aż do Zaostroga. W okolicach Kapcia zerkamy na plaże:
Idziemy dalej... Zaostrog się zaczyna. Naszym celem dzisiaj jest klasztor franciszkanów z widoczną z daleka kościelną wieżą. Góruje nad otoczeniem - po prostu nie da się zabłądzić...
Im bliżej centrum miejscowości, tym szerzej otwierają się nam oczy... Z zadziwieniem oglądamy, ile tu straganów...
Wow... Mydło, powidło, chińszczyzna i dmuchańce... No no no, odwykliśmy od tego... Nawet w Podacy widzieliśmy tylko dwa takie stragany: jeden przy Studenacu i drugi w okolicy północnej plaży. A tutaj... cała ulica pełna
bud...
Z wrażenia nawet fotek nie cykam, tylko się gapię, jak wypuszczona z buszu... w końcu trochę pomieszkaliśmy z dala od prawdziwej cywilizacji, to mamy prawo przeżyć szok
kulturowy... Tylko jedna myśl kołacze w mojej głowie: jak dobrze, że nie wynajęliśmy tu apartmana... Zaczynam lubić Podacę.
Idziemy owczym pędem z tłumem przemierzającym tę
odpustową drogę w tym samym kierunku... Knajpy, lodziarnie, stragany,
niełopedzane rzecy... Dopiero prawie na końcu Zaostroga nagle zdajemy sobie sprawę z tego, że nigdzie nie ma... klasztoru.
Przecież było go widać z daleka. To gdzie jest teraz?
Mąż podziwia widoki na plaży (
), a dziecka już marudzą... bo zmęczone, bo gorąco i nudno, oczywiście. Kawał drogi za nami, z czego spora część przebyta pewnie zupełnie niepotrzebnie, bo klasztor prawdopodobnie został gdzieś w tyle.
Wracamy zmęczeni, delikatnie gasząc mały buncik na pokładzie, skręcamy trochę w głąb miejscowości i klucząc uliczkami odnajdujemy wreszcie kościół:
Wchodzimy jako te zbłąkane, ale już odnalezione i szczęśliwe owieczki...
Kościół ładny, ale najbardziej podoba nam się dziedziniec samego klasztoru, niewielki, lecz wyjątkowo urokliwy.
Opuszczamy klasztor mijając słynnego Andriję Kacicia-Miosicia:
Wychodzimy przed budynek i bramę...
I... wychodzimy prosto na nadmorski deptak.
Wkoło znowu knajpy i stragany, przed nami plaża... Przecież mijaliśmy tę bramę
Jak mogliśmy jej nie zauważyć
No tak... ten nasz owczy pęd... jak baranki jakie, łagodnie mówiąc...
Z tego miejsca kościół widoczny przecież jak na dłoni:
Jednak - może niesłusznie? - kwintesencją Zaostroga pozostało dla mnie to zdjęcie, obejmujące poniekąd zarówno historię, jak i współczesność:
Wpuszczamy nasze przegrzane młode baranki do wody gdzieś w okolicy Kapcia.
Nie, nie na główkę, CROberto...
O zachodzie słońca jesteśmy znowu w Podacy. Jakaś taka bardziej sympatyczna wydaje nam się teraz...