Podjeżdżamy pod dom, w którym ma być nasz apartament (wersja economy z klimą, ale bez widoku na morze).
Pojawia się pierwszy problem: gdzie tu zaparkować na chwilę, żeby przywitać się z gospodarzami?
Stajemy na jedynym wolnym miejscu pod domem sąsiadów.
Nie zdążyliśmy wystawić z samochodu palców u stóp, gdy zjawia się dyżurny dziadek, który zwraca nam uwagę, że
tu nie wolno parkować.
My tylko na minutę i zaraz odjeżdżamy – mówię. Na to dziadek tłumaczy, że
tu nie wolno parkować. Więc wyjaśniam w polsko-chorwackim, że
zaraz znikamy, tylko nam gospodarz powie, gdzie zaparkować. W odpowiedzi dziadek informuje, że
tu nie wolno parkować... Idę po rozum do głowy i mówię:
nic nie rozumiem. Potem lecę do gospodarzy.
Miła dziewczyna wita nas i oczywiście pokazuje gdzie zaparkować. Przyglądam się i... mam ochotę wrócić do negocjacji z dziadkiem...
Parking kawałeczek dalej w jakimś mikroogródeczku ze stromym podjazdem, na parkingu już trzy samochody innych gości, zostało miejsce tylko w owym stromym wjeździe. To wjeżdżamy. To znaczy mąż wjeżdża, bo ja... w
życiu Warszawy... Parkuje i blokuje radośnie pozostałe auta. Zawsze to lepiej, że my ich, niż oni nas.
Tyle o tym parkingu, bo to on właśnie zniweczył moje marzenia o wjeździe na Sveti Jure. Przy parkowaniu na tej stromiźnie coś zaśmierdziało, zatrzeszczało... mąż zbladł i powiedział tylko:
sprzęgło...
Na szczęście nie zepsuło się całkiem, dało się jeździć, jednak mąż nie chcąc go nadwerężać odmówił stanowczo wjazdu po stromiznach na Sv. Jure.
Problemy z parkingami towarzyszyły nam do końca pobytu, skutecznie zniechęcając mojego męża do Riwiery Makarskiej. Dla mnie traumatyczne było zagęszczenie ludzkości ze wszystkimi jego konsekwencjami. Prędko tam zatem nie wrócimy, zwłaszcza, że większość punktów programu udało się jednak zrealizować...
A z pozytywów: czasem miło jest mieć knajpkę 20 metrów od apartmana zamiast 2 kilometrów... albo sklep ze świeżym pieczywem w odległości 5 minut pieszo zamiast 10 samochodem... albo stragan z dmuchańcami po drodze na plażę, gdy się zgubi piłka... albo sprzedawcę owoców tuż przy plaży i nawet prysznice, gdzie te owoce da się umyć... albo dojście na plażę po nowiutkim asfalcie i bez miliona schodków... albo...
Po prostu fajnie jest być niepoprawną optymistką.