Moi Kochani, Drodzy i Cierpliwi
Dziękuję z całego serducha za i te miłe i te sprowadzające na ziemię
słowa.
Chciałabym teraz odpisać każdemu z osobna ale trochę czas mnie goni w pracy, więc napisze tylko, że strasznie przemiło mi widzieć wszystkich
Niestety, wczoraj mimo wysiłków nie pokonałam mojego ospałego
łącza gsm w domu... Ślęczałam długo ale dopiero dziś przed pracą mogłam dokończyć.
Zatem tak jak ostrzegałam
odcinek ósmy będzie dwuczęściowy
Odcinek ósmy "Lefkada" - część I
Sobota, 10 lipca
Swojskie klimaty o poranku
Budzenie w telefonie wyrywa mnie spod prześcieradła. Boże, to już
? Przez cały "roboczy" rok wstaję o tej samej porze, ale podczas urlopu pobudka o szóstej jest równie nierealna jak śnieg w lipcu (no ten śnieg w lipcu to nawet już jest bardziej prawdopodobny
). Próbuję tak na oślep wyłączyć dzwonek, ale zamiast przejechać palcem wzdłuż ekranu tylko go dotykam, co oznacza 10 minutową drzemkę. Ok. To jeszcze 10 minutek snu, a po nich kolejne i tak przespałam znacznie więcej niż zakładany zazwyczaj kwadrans na dobudzenie. Mario nawet się nie ruszył - on to ma sen! Wstaję i powoli zaczynam się zbierać.
Gdy kawa i śniadanie gotowe czekają na tarasie, budzę Mariusza. Gdzieś za domem pieje dziarsko kogut, a w poranną skrzekową melodię wkomponowuje się swojskie kurze kokoko.
Na słupie zasiadł gołąb - sierpówka i słodko grucha, jakby chciał przekazać jakąś wiadomość. Śmieję się, że nasze koty wysłały go do nas na przeszpiegi, bo jest jak kropla wody podobny do tych zza naszego okna w Lublinie. Swojskie kokoko przechodzi po chwili w pełne oburzenia kudkudak (!) , co jak nic zwiastuje albo kradzież jajek, albo podbicie koguciego serca przez inną kurę
. I w takich klimatach rodem z naszej malowniczej, polskiej wsi rozpoczynamy sobotnią wyprawę na Lefkadę
.
Nagle w oddali rozbrzmiewa jakiś bełkot wykrzykiwany przez megafon
. Coś w stylu miejskiej krzykaczki. Nic oczywiście z tego nie rozumiem i już zaczynam sobie dopowiadać, że to na pewno już od rana o tej wielkiej imprezie rocznicowej informują - tylko dziwne, że tak rano, albo (snuję drugą hipotezę) ogłaszają ewakuację miasteczka - kto wie czy jakiś pożar przez ten wczorajszy wiatr nie wybuchł! Dźwięk megafonu zbliża się dość szybko i wkrótce skrzecząca krzykaczka jest pod naszym tarasem. Na ulicy stoi odrapany pick-up i ponownie zaczyna nadawać. Patrzę na zawartość przyczepy i już wiadomo - to miejscowy rolnik, sprzedający pomarańcze. Coś w stylu family frost, tylko zamiast melodyjki - reklama megafonowa. No to jednak nie spłoniemy w tym pożarze, ale za to może świeże pomarańcze na deser po śniadaniu? Samochód jednak szybko odjeżdża i nici z pomarańczowego soku.
Mario woła już mnie z dołu, aby pomóc mu wyjechać samochodem, bo to wcale nie takie proste w tak wąskim gardle uliczki otoczonej z każdej strony kamienno-betonowym murkiem. Dodatkowo trzeba jakoś trafić w ten schodo-próg w bramie aby podwoziem nie zaczepić - teraz jednak jest o tyle prościej, że samochód nie siedzi na nadkolach. Nawet sprawnie poszło - nasza gospodyni Pani Maria też jest pod wrażeniem, bo nie dawała nam nigdy dużych szans manewrowych na swoim podwórku
. Wrzucam do tyłu plecak z ręcznikami i portfelem, biorę mapę na kolana, ustawiam nawigację i jazda! Jest około ósmej gdy opuszczamy Pargę. Przy okazji mijamy tego rolniczego pic-up'a, gdzieś na wysokości miejskiej plaży, ale kurcze nie ma gdzie stanąć
.
Gdzie ty kobieto masz głowę ....
Zaraz za miasteczkiem rozpościerają się widoki na zatokę Lichnos, rano jednak z powodu dużej wilgotności powietrza, a co za tym idzie nijakiej przejrzystości i widoczności ze zdjęć nici. Dojeżdżamy po chwili do skrzyżowania z główna drogą. Tutaj skręcamy w prawo w kierunku Prevezy. Droga jest szeroka i o dość dobrej nawierzchni. Co prawda są i jakieś nierówności czy fałdy, jednak stan nawierzchni, mimo, iż wygląda na dość zaawansowany wiekowo rocznik produkcji, jest stanowczo lepszy niż polskie odpowiedniki (przynajmniej w mojej rodzimej wschodniej części ojczyzny). Mijamy kolejne miejscowości wypoczynkowe wybrzeża Epiru - jednak trasa biegnie zbyt daleko aby porównać ich atrakcyjność. Widać jednak, że są miejsca gdzie płaskie jak stół pola otoczone są skalistymi zboczami. W takim zestawieniu pomiędzy tymi polami a górami wciśnięte są mini-miasteczka, a w nich zapewne toczy się słodko sielankowe, turystyczne życie. Taka wydaje się być Ammoudia, potem Loutsa czy Riza.
Trochę dalej już przed Prevezą krajobraz się trochę bardziej wypłaszcza i prawdę powiedziawszy nie ma tu nic ciekawego ani dla oka ani dla ducha. Mijamy jakiś camping jednak szczerze zastanawiam się nad jego atrakcyjnością. Plaża prześwituje przez nieciekawe zarośla, nad którymi rośnie topolowy lasek, no ale może tutaj o cień chodzi, a te topole na pewno takowy dają. Po drugiej stronie jezdni znajdują się miejscówki na przyczepy. Mi to miejsce się nie podoba zupełnie, jednak nie znam się na campingowym życiu i realiach, więc nie ma co krytykować na podstawie widoków z okna samochodu.
Mario przy okazji rzuca mi niewinne pytanie: wzięłaś paszporty? Ja na niego wielkie oczy
- a po co? Przecież to unia, mamy dowody, prawa jazdy... I nagle głos mi się lekko urywa...
Ups... Tak mnie rozkojarzyły rano te pomarańcze, kury, gołębie i nie wiem jeszcze na co lub na kogo mogę zwalić winę... Nie zabrałam ani prawa jazdy, ani dowodów, ani dokumentów samochodu, ani dowodu ubezpieczenia... Po prostu nic, tylko sam portfel
... No to ładnie się zaczyna. Czuje jak Mario od razu zwalnia i dostosowuje prędkość do wymaganej w tym miejscu. Gdzie ty masz głowę?
O czym ty kobieto myślisz!!!!????
Ja udaję, że na stopach coś ciekawego nagle zobaczyłam bo nawet nie chcę wdawać się w tą z góry przegraną potyczkę słowną. No dałam ciała i tyle! Mario najpierw jest wściekły, potem strasznie wściekły, potem koszmarnie wściekły tak, że milknie jak ściana i tylko nerwowo patrzy na każdego mijanego policjanta (jak porywacz czy złodziej jakiś - od razu widać, że ma coś na sumieniu). A ja w myślach już układam sobie tłumaczenia po angielsku, na wypadek gdy nas złapią. Dodatkowo usiłuję sobie przypomnieć nr alarmowy telefonu naszego assistance i powtarzam go w myślach jak mantrę. Jakby co, to zadzwonię może nas uratują...
I tak w porażającej ciszy i bardzo przepisowym tempie dojeżdżamy do Prevezy. Preveza na oko też bardzo nijako się prezentuje. Przy drodze śmieci i już tradycyjny bałagan. Jednak to tylko przedmieścia, do centrum nie wjeżdżamy omijając je od zachodu, więc nie ma co spisywać od razu na straty tego miejsca. Może ktoś tu był i coś więcej może powiedzieć. Mieliśmy tu zrobić jakieś zakupy w Lidlu (pani Maria mówiła, że Grecy na zakupy tu do Lidla jeżdżą), ale jedziemy teraz prosto na Lefkadę bo szkoda tracić czas na łażenie po marketach, a milczący jak głaz Mario chyba nie ma ochoty ani na zakupy, ani na prowadzenie i już sama nie wiem czy dobrze robimy, że jedziemy dalej...
Też jestem na siebie wściekła przeogromnie wyzywając się w myślach od ostatnich idiotek, bezmózgowców i od wszelkich możliwych mało inteligentnych według mnie stworzeń, ale cóż teraz zrobić... No chyba tylko to patrzenie w milczeniu na stopy mi pozostało.
Przesmyk pod morską cieśniną pokonujemy płatnym tunelem. Potem wjeżdżamy w drogę o znacznie gorszej i nawierzchni i szerokości okrążającą miejscowe lotnisko. Ktoś kto projektował tutejszy pas startowy miał niezłą fantazję albo poczucie humoru. Pas zaczyna się praktycznie na linii jezdni a na dodatek od razu za brzegiem zalewu. Ruchem samochodów steruje sygnalizacja świetlna - czyli jeśli leci samolot, to samochody cierpliwie muszą czekać. Biorąc pod uwagę ten kawałek morza tuż obok chyba nie tak łatwo tutaj lądować. Fantazję kierowców na prostej wzdłuż lotniska poskramiają dwa maszty fotoradarowe. W sumie to i tak jedziemy straszliwie wolno - chyba jakieś 40 bo takie tu jest ograniczenie. Jedyną zaletą fotoradarów jest jakiś dźwięk wydawany przez inteligentną bardziej ode mnie panią z nawigacji. Widok lotniska też jakoś przełamuje milczenie Mariusza, który coś tam rzuca w stylu "o samolot" i ponownie cisza...
Teraz droga jest w stylu naszej "wojewódzkiej". Czyli jednym słowem nijaka dosyć. Rozszerza się wprawdzie przy wjazdach na wzniesienia, jednak więcej w niej dziur i nierówności. W Agios Nikolaos grzecznie stajemy na skrzyżowaniu przed znakiem stop. W tym czasie Grek z tyłu wymija nas manewrem oskrzydlającym sprzecznym chyba z wszelkimi prawami drogowymi i z kodeksami wykroczeń włącznie! U nas jak nic ze 20 punktów by zaliczył i mandacik liczony w setkach. Mario oburza się straaaaaaaasznie na ten przejaw lekceważenia przepisów drogowych
. O, przynajmniej coś powiedział - lody zaczynają więc pękać
. Aby dopomóc ociepleniu stosunków także pomstuję na tego "takiego, a takiego" pirata za kółkiem i prawie zabójcę drogowego i nie wiem jeszcze jakich określeń mam użyć wobec tego biednego Greka, który zresztą już dawno zniknął nam z oczu
. Przez niego jednak utknęliśmy trochę na tym stopie i na dodatek gdy już udało się skręcić znaleźliśmy się za jakąś arcy dymiącą ciężarówką! O, to już mamy kolejny temat do wspólnego pomstowania
! No jak oni mogą takimi rzęchami jeździć! A gdzie jest policja! Powinna stać, wszystkich zatrzymywać po kolei i sprawdzać stan techniczny tych wynalazków! Ups... no może z tym zatrzymywaniem wszystkich to nie jest dobry pomysł
... Wreszcie jakaś dłuższa prosta i wyprzedzamy śmierdziela. Atmosfera zapachowo stężała ale lody puściły i milczenie przerodziło się w jako taką, urywaną konwersację.
Po chwili mijamy pastwiska bydła i wierzcie mi w Polsce hodowla krów wygląda o niebo lepiej! Baraki w jakich te krówki, byki i kozy nocują wyglądają makabrycznie, no żenada jakaś wielka
. A pastwisko to jeden wielki zryty kopytami czy racicami placek wypalonej ziemi. Bydło je wiec krzaki i drzewa. Wszystko ogrodzone bardzo niedbale tu jakimś drutem kolczastym, tam jakimś kablem. Obrazek niczym wyjęty z trzeciego świata
. Ale to też kolejny temat do wymiany słownych spostrzeżeń o tym, jakie tu fatalne porządki panują, w sumie to lepsze wspólne narzekanie na wszystko niż wspólne milczenie! Patrzę przelotnie na szyby w aucie, czy przypadkiem któraś nie jest otwarta, bo jeszcze dobrze pamiętam to robactwo, które nas w drodze do Pargi obsiadło przy krowim pastwisku
.
Dobry robaczek i niegrzeczny piesek
Powoli docieramy do wyspy. Jeszcze zanim przejedziemy przez most droga biegnie jakby groblą przerzuconą przez płytkie baseny wygrodzone z morza. Po prawej mijamy twierdzę warowną, która pewnie kiedyś strzegła przeprawy w tym miejscu. Mówię Mariuszowi, że za chwilę przejedziemy po moście nad kanałem. On rozgląda się i pyta - gdzie ten most? Fakt, most na wyspę jest po prostu czymś w rodzaju barki z rozkładanym żelaznym pomostem, który co jakiś czas składa swoje ramiona i puszcza oczekujące w kanale jachty. Mostowa przeprawa jest tak szybka, że nawet nie zdarzyłam wyjąć ani kamerki ani aparatu... Tylko dźwięk kół bijących o metalową posadzkę tego barko- czy może promo-mostu informuje o pokonywaniu przeszkody. Po chwili już z drugiej strony jedziemy ponownie przez szczyt grobli, a droga jest jakby zrównana tutaj z taflą morza. Trochę dalej widać piaskowe łachy - takie falochrony oddzielające te swoiste baseny od otwartego morza. Jeszcze jeden malutki mostek i jesteśmy w Lefkadzie - stolicy wyspy
. Mario
pyta się nerwowo, w którą stronę ma skręcać: mamy wszystkie możliwe opcje a znaków oczywiście albo nie ma albo ja nie zauważyłam. Wiem jak nie lubi gdy jestem niezdecydowana no i teraz to już mam całkiem przechlapane, a trzeba podjąć działanie - mówię więc w lewo, bo tak jadą inni przed nami. Skręcamy więc w lewo i teraz jedziemy wzdłuż przystani z jachtowej.
Tutaj mój Mario się nagle rozpromienia i po złości nie ma już śladu (przynajmniej tak powierzchownie
). Stajemy? - pyta. Ok. (czy mogę się teraz z nim nie zgadzać?) Po prawej ciągnie się szpaler samochodów więc i my parkujemy. Nie mam pojęcia czy tutaj wolno tak za darmo stawać i patrzę czy jakiś parkometr się za rogiem nie czai
i czy inne auta za szybami nie mają przypadkiem jakichś kwitków. Nic takiego jednak nie dostrzegam ale i tak trochę nieufnie zostawiamy samochód. Wolałabym po powrocie nie tłumaczyć się policji. Cały czas dziwię się, że w takim miejscu postój jest bez opłat - jakoś w głowach nam się to nie może pomieścić
! U nas w Lublinie bezpłatne miejsca w centrum są chyba tylko dla wtajemniczonych, a tu tak bezproblemowo, że aż wietrzę jakiś podstęp. A jednak Polska to dziki kraj
Mario natomiast zaczyna się ożywiać na widok cumujących przy przystani dziesiątków jachtów. Szpaler ułożony z masztów wydaje się ciągnąć w nieskończoność.
A to jakiś kawałek nadbrzeżnej jezdni ale nie wiem jak to robiłam, że masztów nie widać.
Zanim jednak dojdziemy do nabrzeża, przechodzimy obok drzewka, przy którym moje uszne sondy wyłapują rechoczący dźwięk
, a po owym dźwięku lokalizują jego źródło
. Ponieważ mam trochę słaby wzrok
, to nadrabiam słuchem i nauczyłam się właśnie za pomocą słuchu lokalizować skrzeki. Teraz siedzą na pniu tak na wyciągnięcie dłoni i nadają niemiłosiernie. Gdy się zbliżamy od razu zapada cicha, jakby się zacięły, ale już za późno na kamuflaż
- widzę je dokładnie. Mario podchodzi z kamerką ja z aparatem, a skrzeki chyba ze strachu dostają zawału pikawki. Wyciągam palucha i jak dziecko robię "łasiu łasiu"
. I aby się skrzeka nie bała za bardzo mówię do niej "dobry robaczek, dobry". Wredota jednak nie odwzajemnia mojej wielkiej miłości do wszystkiego co się rusza i nawet na drzewa ucieka i po dwóch takich łasianiach podejmuje lotną ewakuację. Przy tym robi to tak nagle, że odskakuję jakby mnie coś ugryzło
. Mario się ze mnie śmieje, ja się z siebie śmieję, a jeśli oboje się śmiejemy to jest ok!
Tu nawet dwie skrzeki
Zagłaskać cykadę - filmik
Dostrzegam coś w rodzaju informacji turystycznej. Idę więc do okienka i pytam o jakieś foldery czy inną makulaturę dla turystów. Niestety wyrwałam panią z porannego letargu
i w sumie to jest strasznie zdziwiona, że pytam właśnie o jakieś mapki czy foldery a nie np. gdzie jest najbliższe WC
. Sięga wreszcie pod stolik i wyjmuje folderek z mapką o tak mikroskopijnej czcionce, że nazw miejscowości to się można co najwyżej domyślać (lupy niestety nie było w zestawie
)... Folder ma za to ładne fotki plaż i miasteczek. Ten przynajmniej można pooglądać.
Wracam do Mariusza i ... ups... No jak pech to pech
! Całym klapkiem wchodzę w świeżutkie, aromatyczne gówno
!!!! No teraz to wyrwała mi się chyba cała wiązka najgorszych możliwych przekleństw. A Mario niewdzięcznik jeden aż pluje się ze śmiechu! No w sumie wody do umycia tu pod dostatkiem, ale ten smród, no porażka jedna. Tuż obok jest jakaś kałuża - trochę pomogło, ale jeszcze kilka takich kałuż by się przydało. Wchodzimy tymczasem w wąską miejską uliczkę. Jednak mam trochę szczęścia! Uliczka właśnie była myta a tuż przede mną jakaś pani wylała pięknie pachnącą płynem do płukania wodę z miski - moczę więc tego klapka ile się da. No wreszcie efekt zadowalający i nawet zapach się zmienił na zielone jabłuszko.
Blaszane ściany, miodowe słodycze i obiekt pożądania w sklepie ze śrubkami
Idziemy tą uliczką przed siebie, potem kolejną już szerszą i tak docieramy do centralnego punktu miasta. Rynek prawie w całości pokrywają krzesełka i stoliki ukryte w cieniu parasoli. W tawernach nie ma tłumów i jest raczej pustawo.
Przed jednym z barów na przedziwnej konstrukcji stojakowej z beczek prezentuje się dumnie model żaglowca z lekką wyrwą w jednej burcie
a potem jakiś piękny stary budynek.
Jednak bardziej chyba niż jego walory architektoniczne w oko wpada to, jak straszliwie jest on zaniedbany, z dachem pokrytym nie dachówką, gontem, łupanym kamieniem czy nawet w ostateczności strzechą (to gdyby stał w Polsce
) , a falowaną, nijaką blachą
(już tylko eternit na takim zabytku by gorzej wyglądał). W jednej z wcześniejszych uliczek też mijaliśmy podobny gmach i jeszcze bardziej zaniedbany
Tu akurat był jakiś dachówkowy chyba dach, ale otoczenie powala.
... A wracając do tej blaszanej wykończeniówki zauważyłam, że wiele tutejszych budynków ma elewacje właśnie z takiej drobniutko pofalowanej niczym harmonijka i pomalowanej pastelową farbą blachy
. Nawet takie niby główne zabytkowe budynki to blaszaki!
Mario uciekł mi gdzieś w bok, bo wypatrzył sklep z odzieżą dla marynarzy, a to kolejny jego konik. Oglądamy więc koszule i spodenki dla wilków morskich, kosztujące tyle
, że prawdziwe wilki chyba by z futra wyliniały. Pan pokazuje nam jakieś rzeczy z super oferty przecenowej, które jednak na mojego Mariusza to zmieszczą się chyba w innym wcieleniu... Zakupów tu niestety nie zrobimy ale rzeczy fajne. Po przeciwnej stronie jest za to taki tradycyjny podobno sklep z greckimi specyfikami. Tak, takie smakołyki to ja lubię
. I Mario też lubi! Bardzo
! Przed główną witryną na stolikach leżą różnej maści ciasteczka, wafelki i chałwy, orzeszki i miody. Są też wysuszone wspaniale kiełbaski salami i rzeczy, które pierwszy raz na oczy widzę. W środku różne ouzo i inne ichnie alkohole, oliwy i kandyzowane owoce. Do tego najróżniejsze przetwory i pasty. Bardzo fajnie ten sklep wygląda, a pani właśnie myje na błysk podłogę. Kupuję jakieś wafelkowe, nugatowo-miodowo-orzechowe słodycze
i te twarde jak kamień kiełbaski i patrzę tylko czy mój klapek jest już dostatecznie czysty bo głupio by było tu jakieś niemile pachnące ślady zostawić... Na szczęście jest ok, wcześniejsze mycie w popłuczynach z prania poskutkowało
.
Poniżej kilka słodkich zdjątek - tzn. słodkie jest tylko to co w sklepie, bo zdjęcia mało ciekawie mi wyszły
Idziemy dalej. Przeplatają się tutaj sklepy fajne i takie bazarowe kramy jak w Pardze. Jeden ze sklepików zawiera w sobie dwie odmienne branże - sprzęt sportowy i artykuły metalowe w postaci wszelkiej maści śrub i gwoździ. Metalowe rzeczy odrzucają mnie surowym, metalicznym zapachem stali, ale jest coś co na pewno mnie nie odrzuci. Rakietki do tenisa plażowego
! Piękne, z ciemniejszego drewna, dobrze utwardzone lakierem, zakończone fajnymi uchwytami z pianki (coś jak gripy w rowerach). Cudo! Oczy mi się świecą i sprzedawca za ladą już widzi, że ma pewną klientkę. Cena 20 euro, no dużo fakt, ale zrobiłam od wczoraj znaczące postępy w usprawiedliwianiu nieracjonalnych zakupów
. Pokazuję je Mariuszowi (on bardziej jest zainteresowany jakąś latarką), mówi że fajne, więc bez zastanowienia płacę dobierając jeszcze kilka piłek. Japa sama mi się śmieje i wyglądam chyba jak dziecko, które dostało od rodziców dawno wyczekiwana zabawkę. Pełnia szczęścia!
A tutaj jeszcze takie urocze miejsca z Lefkady
Automobil z duszą
Uliczka doprowadza nas na placyk przed jednym z tutejszych hoteli, nieopodal miejsca gdzie zaparkowaliśmy samochód.
Przed hotelem stoi zabytkowy stary automobil
. Cudowne srebrzenia
błyszczą się w słońcu. Nie mam pojęcia co to za marka, ale ma taką bardzo fajną figurkę z przodu nad chłodnicą. Nie będę zbyt oryginalna stwierdzając, że kiedyś to umieli tworzyć cudowne maszyny
, a teraz tylko masówkę klepią.
Stary automobil - filmik
I jeszcze tak czarno na białym aby tego ducha lepiej poczuć
, aczkolwiek na tej pierwszej fotce otoczenie nie komponuje się czasowo
A na tym zdjęciu nic nie jest tak urocze jak te rakietki z piłeczkami trzymane przez Mariusza
.
Spacer poprawił nam humory i wpadka z dokumentami odchodzi w niepamięć
. Po powrocie do samochodu nie znajdujemy żadnej niespodzianki ani za wycieraczką, ani na kole i nie czai się na nas żaden mundurowy służbista z mandatem. Czyli to naprawdę był darmowy parking
. Teraz jedziemy w stronę Nidri. Wyjazd z Lefkady jest dobrze oznakowany. No może mały bałagan panuje na mini rondzie ale w sumie nie jest to jakiś problem. Po drodze widzimy kilka sieciowych sklepów, wracając zrobimy w jednym z nich większe zakupy. Droga biegnie wzdłuż brzegu od zamkniętej lądem strony. W oddali na owym lądzie widać wyraźnie zarysowane żleby masywu górskiego Akarnanika. Przed nami na wyspie trochę nieciekawe skupisko domów różnej maści, a z prawej nad nami wypiętrza się skaliście zakończony szczyt góry, którą w sumie będziemy okrążać dookoła jadąc wzdłuż Lefkady. Informator z mapką, który dostałam pokazuje, że gdzieś tutaj trzeba skręcić do wodospadów Dimosaris, ale jakoś nie zauważyłam tego skrętu
. Nidri mijamy obwodnicą więc nie wiem jak wygląda to miasteczko, za nim zaczynają się serpentyny i jeszcze bardziej górskie klimaty. Trochę oddalamy się teraz od linii morza. Droga jest dobra i mimo zakrętów na razie nie jest zbyt trudna do pokonania, aczkolwiek kręcenie kółkiem wskazane
. Przed nami jedzie camper i trochę nam widoki przysłania, ale przy najbliższej zatoczce zjeżdża i przepuszcza ruch.
Sterylna winnica ... bez duszy?
Po 8 kilometrach docieramy do uroczego miejsca
. Jest to winnica spełniająca równocześnie rolę małego muzeum. Piękny, kamienny budynek, murki i roślinność utrzymana w taki sposób, że nie można tak po prostu tego ominąć. Najpierw stajemy tak na chwilkę w zatoczce przy drodze, a za nami to samo robi ten wyprzedzony przed chwilą camper. Cała posiadłość jest bardzo starannie utrzymana - drzewa oliwne, kępy kwitnącej lawendy i karłowate rzędy winorośli. Niby tak naturalnie i dziko, a wszędzie widać dokładną rękę gospodarza, który każdą roślinkę i każdy kamyczek umieścił w przeznaczonym mu wcześniej miejscu. Efekt całości naprawdę powala. Po tym ogólnym greckim bałaganie to miejsce jest niczym rodzynek w cieście.
Wchodzę do środka. Tutaj też iście "niemiecki" porządek. Wszystko ma swoje miejsce. Butelki leżakują w niszach w kamiennej ścianie (oczywiście tutaj leżakują tak zupełnie na pokaz), na kolejnej ścianie i stołach można popatrzeć jak to drzewiej bywało z uprawą winorośli i wytwarzaniem wina. Jakieś stare prasy i narzędzia służące do uprawy, stare ryciny w ramkach, i kamienne ściany. Przyznam, że klimat naprawdę miły.
Winnica - filmik
Aczkolwiek dzisiaj gdy to piszę mam świadomość, że to wszystko to taka laboratoryjnie czysta powłoczka dla turystów. Nie wiem teraz czy bym nie wolała zobaczyć takiej prawdziwej winnicy, z kurzem na starych butelkach i kwaśną wonią fermentacji. Z surowymi beczkami i zatęchłym zapachem piwnicy. Tutaj wszystko jest piękne, sterylne i klarowne jak cukierek zawinięty w błyszczące złotko. I przez to niestety trochę... bezduszne
... Ach te stare winne piwniczki w Chorwacji, te to miały prawdziwy klimacik
!
I znowu czarno-biało, tak dla nastroju
Teraz zjeżdżamy z gór i mijamy Vassiliki. Miasto pięknie położone w zatoce otoczonej szczytami gór, ale już nie pięknie zamknięte całkowicie płaską dolinką rzeczną pociętą prostokątami różnej maści poletek. To górzyste i to płaskie nigdy mi do siebie nie pasiło, wiec mam mieszane uczucia. Jednak aby coś bliżej powiedzieć musiałabym wjechać do centrum, a my pomykamy dalej drogą w kierunku plaży, która jest naszym dzisiejszym głównym celem - Porto Katsiki.
Ale o tym już w następnej części tego odcinka.