Kapitańska Baba napisał(a):
Chyba jeszcze przed końcem naszej wachty dopływamy w końcu do lądu – cumujemy w helskim porcie po zewnętrznej stronie falochronu.
Przy podejściu zadaniem naszej trzeciej wachty jest praca na odbijaczach na całej długości pokładu.
Odbijacze są wielkie i ciężkie, szyszunie uplecione z liny konopnej.
Zwykłe bańki jak w Cro nie wytrzymałyby obciążeń.
Jak się okaże nie było to dobrze wybrane miejsce – ale nie my przecież o tym decydowaliśmy.
Zawisza przy brzegu był przeraźliwie miotany falami i uderzał o falochron.
Nie dało się pod spodem spokojnie odpocząć czy spać.
Wiedzieliśmy że czeka nas bardzo ciężka noc.
Cześć załogi – w tym mój mąż idą do jakiejś knajpy.
Ja zostaję na pokładzie.
Czuję się wykończona po dzisiejszym dniu, jest mi bardzo zimno – nie mam siły nigdzie się ruszyć.
Noc była bardzo rwana – statkiem tak bardzo szarpało że budziło nas dziesiątki razy.
W rzeczywistości to nie jest falochron, tylko zwykły pirs wybudowany wewnątrz basenu portowego, który faktycznie ma za zadanie osłonić dalszą część tego basenu.
W czasach gdy ja tam żeglowałem, to jeszcze tego pirsu nie było i przy południowym wietrze fala wchodząca przez główki portu wpadała do zaznaczonego przeze mnie zakątka basenu (gdzie było wyznaczone miejsce do cumowania dla jachtów) i tam odbijając się od nabrzeży oraz krzyżując, urządzała kotłujące się wodne piekło.
Stanąłem tak kiedyś w podobnych warunkach niewielkim jachtem, ale nie dało się wytrzymać: raz dziób był 2 metry wyżej niż rufa, a za chwilę odwrotnie. Po godzinie uciekliśmy stamtąd i zacumowaliśmy do burty jakiegoś kutra w głębi portu.
Jak widać na tym zdjęciu:
obecnie ten zakątek basenu jest bardzo ładnie osłonięty przez poprzeczny pirs, przy którym Wy staliście Zawiszą.