Tymczasem płyniemy w ciemność.....
Przed wyruszeniem podzieliliśmy się na wachty nawigacyjne i przyjęliśmy harmonogram zmian w nocy.
Jest już późno.
Kto może – położył się.
Nasz Kuba śpi.
Na wachcie jestem ja z Jackiem (pierwszym oficerem).
Gaśnie nam wiatr – Jacek walczy, próbuje ustawić żagle ale przecież to nie sprawi że dmuchnie.
Prawie stoimy.
I jakby tego było mało – przyszła martwa fala która nasz prawie stojący jacht wściekle rzucała na boki.
Z czeluści mesy usłyszeliśmy tylko złowrogi głos Kuby: włączcie ten silnik bo się zaraz wszyscy porzygamy!!!!
Kapitan każe – załoga musi, wszak rozkaz to rozkaz.
Włączamy silnik a ten.....przeraźliwie dymi!!!!!
Biegnę więc do męża, budzę go z krzykiem: Kochanie silnik dymi.
Na co słyszę zaspany głos: do środka czy na zewnątrz???
Na zewnątrz – odpowiadam.
To niech dymi..... – odwrócił się i poszedł spać dalej.....
To pomógł...
Chwilę potem – jak silnik już troszkę się uspokoił – patrzymy na głębokościomierz a tam............ 5 metrów pod kilem i gwałtownie spada!!!!!!!
WTF?????????
Przecież jesteśmy na środku morza????
Jacek natychmiast gwałtownie zakręca, wyciągamy latarki – bo szperacza już nie mamy odwagi użyć – na pokładzie skończyły się szpilki do włosów – i patrzymy w wodę.
Nic nie widać...
Toń jak to na środku.....
Przed radio już słyszymy jak nas wywołują i pytają co my za piruety wyprawiamy???
Bo widzą nasze szalejące światła nawigacyjne – raz zielone, raz czerwone, raz białe.
Biegnę do radia, mówię że tu coś płytko nagle.
Na szczęście to był fałszywy alarm – po prostu było zbyt głęboko, sonar stracił dno i zaczął wariować.
Nikt z nas w pierwszej chwili nie zwrócił uwagi na to że wskazanie głębokości mrugało – po jakimś czasie ktoś to zauważył.
Wracamy na kurs – ufff – teraz już mamy nadzieję spokojnie płynąć do końca naszej wachty.
Minęło trochę czasu – jeden jacht z naszej floty – Wuwika – zaczyna tańczyć.
Biegnę do radia zapytać o co chodzi.
Okazuje się że wpłynął w jakąś militarną strefę oznaczoną podobno jakimiś żółtymi światłami.
Szybko się z niej wydostał na szczęście.
Reszta naszej wachty upłynęła spokojnie....
Siedzieliśmy we dwoje chyba do trzeciej czy czwartej rano – po czym obudziliśmy kolejnych ochotników a sami poszliśmy spać.
Nareszcie – bo Jacek między poszczególnymi atrakcjami cały czas mi zasypiał – co go próbowałam obudzić słyszałam tylko: no przecież nie śpię i dalej tylko chrapanie.....
Jak twierdzi kolejna wachta – pozostała część nocy aż do świtu upłynęła bez żadnych dodatkowych atrakcji – musiało im nudno być strasznie.