Skoro już jesteśmy w Trogirze a jest jeszcze wcześnie – nie będziemy wracać do siebie do namiotów, szkoda czasu.
Lepiej zobaczyć metropolię niedaleko Trogiru – Split!
Parkujemy w centrum (niedaleko pomnika biskupa) za darmo – tak, wiem, powtarzam się ale jakoś nie mogę sobie podarować.
Split.
Wielkie to miasto.
Już sam dojazd do centrum zabrał sporo czasu.
Czy na pewno chcemy iść do takiego molocha?
Nie wiem.
Mam wątpliwości.
Nie lubię metropolii.
A Split mały nie jest.
Ale nie zrażona idę.
Przez bramę prosto do pałacu Dioklecjana.
I szok!!!
Tu jest pięknie!!!
Obłędnie!!!
Wspaniale!!!
Zaglądamy w podziemia.
Na poziom ziemi.
I na wieżę.
Split z góry też wygląda cudownie.
Ściemnia się.
Trzeba zejść na dół bo niewiele już widać.
Na riwie tłoczno.
Czasu zbyt dużo temu miastu nie poświeciliśmy – muszę tu wrócić bo mnie zafascynowało.
Na perystylu pałacu czułam się jak dwa tysiące lat wstecz.
Nie wiem co jest w tym miejscu.
Po raz pierwszy w życiu opuszczając miasto czułam koszmarny niedosyt i miałam łzy w oczach.
Dziwne – z reguły nie reaguję emocjonalnie ani na miejsca ani na zabytki.
A starówka Splitu nie dawała mi wytchnienia.
Szłam po tym krótkim spacerze do samochodu jak za karę.
Kochanie – wrócimy tu jeszcze???
Nie mam pojęcia – usłyszałam...
Bez sensu....
Jak to nie wiesz?
Ja chcę!!!!!
To się nie liczy????
Jedziemy do Kasteli do namiotu.
Tam jakaś kolacja i trzeba spać.