Niedziela, 25 maja 2014
Ponieważ nie samym wybrzeżem człowiek żyje postanowiliśmy sprawdzić co ciekawego kryje się we wnętrzu półwyspu.
Pierwszy przystanek robimy w Groznjan, który jak większość miasteczek w centralnej Istrii położony jest na wzgórzu.
Pierwszą zaletą Groznjanu jest widok na Jadran:
Tu wprawdzie słabo go widać, ale nie mamy lepszego zdjęcia. W ogóle fotografowie z nas trochę niedzielni, co zresztą widać
Groznjan bardzo nam się spodobał, to moje drugie po Rovinju ulubione miasto:
Miejscowość ma niesamowity klimat, jest tu trochę tak jakby czas się zatrzymał.
Chorwacja zawsze jakoś kojarzyła mi się z dużą ilością kotów spotykanych na ulicy, tym razem spotkaliśmy chyba więcej psów. Egzemplarz z Groznjanu był wyjątkowo słodki:
Groznjan to miasto artystów, praktycznie na każdym kroku spotykaliśmy pracownie malarzy i rzeźbiarzy.
Miejscowość jest maleńka i można ją bardzo szybko obejść. Na koniec idziemy jeszcze na kawę. Siadamy na tarasie, z którego mamy takie widoki:
Podoba mi się, lubię taką zieloną Istrię. Na kawie zmarudziliśmy chyba ze 2 godziny- nie chciało nam się opuszczać tej sielanki. Ale w końcu od tego są wakacje
Następnym przystankiem na naszej trasie jest Motovun. Miasteczko trochę podobne do Groznjanu, ale zdecydowanie bardziej popularne wśród turystów. Których się tu zresztą łupi podobnie jak na wybrzeżu
Zdzieranie kun zaczyna się już na parkingu- można zapłacić tylko za cały dzień(20 kun, nie jest więc źle, gorzej, że nie bardzo są miejsca).
Miejsce(z trudem) jakoś jednak znaleźliśmy. Idziemy pod górkę!
I dochodzimy na taki oto dziedziniec:
Po drodze oglądamy płaskorzeźby:
Ścisłe centrum Motovunu jest w niemal całości zagospodarowane przez knajpki i sklepy z kosmicznie drogimi truflami(Trufle, które rosną w Motovunskim Lesie są tutaj na każdym kroku, w restauracjach można ich spróbować pod każdą postacią, nawet w cieście czekoladowym).
Przed wyjazdem przestudiowałam trochę na temat trufli i nie znalazłam zachwytów-uznaliśmy, że nie będziemy próbować
Pogodę mieliśmy bardziej lipcową, niż majową, co prawdopodobnie spowodowało najazd tłumów. Po za tym była niedziela.
Ale spokojniejsze miejsce, gdzie największy ruch nie dochodził też dało się znaleźć:
Po spacerach lekko zgłodnieliśmy. Przysiedliśmy więc w jednej z knajpek. Nie byłam jakoś specjalnie głodna, zamówiłam palačinki:
Były to najdroższe palačinki jakie w tym roku widziałam w Cro-35 kun. Teraz nie mogę sobie przypomnieć gdzie ja to czytałam, że wnętrze półwyspu jest tańsze niż wybrzeże
Ale dla czekolady i widoków z tarasu było warto
Druga połówka zamówił ćevapi(on ciągle jadł ćevapi, prawie codziennie ). Podobno bardzo dobre(cena standardowa 45 kun), tyle że porcja jak dla dziecka
Po napełnieniu żołądków podziwiamy motovunskie widoki:
Na koniec jeszcze fotki w bramie:
Upał nas już trochę zmęczył, wracamy w „nasze” okolice. Zatrzymujemy się w Novigrad, aby wypić pyszną kawę ze sladoledem i bitą śmietaną. Przy kawie rozmawiamy w tonie smętnym, o nadciągającym nieubłaganie końcu urlopu
Po posiedzeniu w kavanie wracamy na camping. Bardzo lubiłam jeździć na Lanternę od strony Novigradu, bo jedzie się tam taką fajną groblą:
Miałam tego dnia ochotę na jakieś plażowanie, ale kiedy wróciliśmy na camp robiło się już chłodno i znowu nic z tego nie wyszło.
Wieczorem wybraliśmy się jeszcze na spacer brzegiem Jadranu. Zrobiliśmy mnóstwo nocnych fot, ale jakoś nie najlepiej powychodziły:
Na następny dzień zaplanowałam w końcu plażowanie (już byłam go bardzo spragniona ), no bo ile można zwiedzać