Sobota, 24 maja 2014Kolejnego dnia odwiedziliśmy miasto, które było jednym z głównych punktów w naszym planie. Miejsce jest znane i polecane przez każdy przewodnik- trochę się tego obawiałam, bo z tymi polecanymi miejscami często jest tak, iż bywają przereklamowane i ostatecznie rozczarowują.
Ale Rovinj zdecydowanie przereklamowany nie jest
Zapraszam na wycieczkę.
Pogoda tego dnia znów była dziwna- najpierw niby bardzo słonecznie, potem się zachmurzyło i wyglądało to nieciekawie(nawet jakby zanosiło się na burzę). Wsiedliśmy do samochodu z nadzieją, że się poprawi. Po drodze z campingu szybki rzut okiem na Limski Zaljev:
W Rovinju parkujemy na bezpłatnym parkingu, ale dość dalego od centrum(coś za coś). W ciągu 15 minut dochodzimy do portu:
Spacerując malowniczymi uliczkami(choć muszę powiedzieć, że było sporo elementów utrudniających pełną radość ze spaceru- rowerzyści, motocykliści, psy bez smyczy itp.)….
...dochodzimy do kawiarni, gdzie zatrzymujemy się na bardzo dobrą kawę:
Kawiarnia nazywała się Cafe Bar Jimmy, jeśli będziecie tamtędy przechodzić to polecam
Słynne domy „wychodzące z wody” z bliska nie są tak piękne, jak w katalogu biura podróży, ale nikomu nie mówcie
A to owe domy od strony ulicy i mój ulubiony zakątek w Rovinju:
W bezpośredniej bliskości tych uroczych zakątków znajduje się wiele knajpek- w jednej z nich widziałam najdroższą kawę w cro- 60 kun za filiżankę
( co prawda była to kawa po irlandzku, może zawierała 40-letnią whisky
)
Od przyjazdu do miasta moją uwagę przyciągała górująca nad innymi budynkami 60-metrowa wieża. To katedra św. Eufemii, patronki Rovinja- teraz właśnie tam kierujemy nasze kroki.
Wejście na wieżę okazało się niebanalne- schodki prowadzące na górę są bardzo strome, krzywe, niektóre się jakoś dziwnie chybotały, ale wejście jakoś można ogarnąć.
Tak z grubsza wyglądają te schody, ale prawdy żadne zdjęcie nie odda
Na samej górze otrzymujemy nagrodę za trudy wejścia- widoki
Niestety nie byłam w stanie się w pełni nimi nacieszyć- cały czas po głowie chodziła mi myśl, że czeka mnie zejście, które jest przecież trudniejsze od wejścia.
Nie pomyliłam się- zejście to była prawdziwa masakra- schodki w górnej części(jest ich dosłownie kilka) są tak strome, że trzeba iść po nich tyłem lub bokiem, pozostałe- w tę stronę też wydawały się bardziej strome, bardziej krzywe i bardziej chybotliwe. Dodatkowym utrudnieniem były moje buty- miałam balerinki dość słabo trzymające się nóg i musiałam z każdym krokiem uważać, żeby mi nie spadły
W końcu jakoś zlazłam, ale ile się naprzeklinałam- to moje
Po tych emocjonujących przeżyciach potrzebowałam jakiegoś ładnego miejsca, w którym ukoję nerwy. W Rovinju akurat nie ma z tym problemu:
Pogoda znacząco się poprawiła, mi poprawiłsię humor, za to dał o sobie znać żołądek- rozpoczęliśmy spacery w poszukiwaniu jedzenia:
A to ładniejsze ujęcie słynnych domów:
Po niedługich poszukiwaniach znajdujemy przyjemną pizzerię. Tym razem zamawiamy pizzę w bardziej chorwackiej wersji- bo z Pršutem
Kosztowała prawie 90 kun, ale jak na centrum Rovinja i Pršut- to nie tak źle
Po jedzeniu włóczymy się dalej, upał trochę zaczyna dokuczać. To dla odmiany ujęcie w lepszej pogodzie niż rano:
Na koniec idziemy jeszcze do ogrodu botanicznego. Był bardzo polecany przez mój książkowy przewodnik Pascala(jednak błędnie tam nazwany „zlatni rat”- w rzeczywistości to „zlatni rt”), ale na nas jakoś nie zrobił wrażenia.
Może i park wrażenia nie zrobił-ale pospacerować w upale wśród drzew- bezcenne
Z parku udaliśmy się do Konzumu, gdzie zakupiłam wiśniowe Ozujsko na wieczór(wcześniej próbowałam grejpfrutowe-smakują mi te słodkie wersje), a potem to już tylko parking, znowu Konzum, bo zapomnieliśmy kupić kruh, samochód, którego wnętrze nagrzało się do 50 stopni i jedziemy na krótką, wieczorną wizytę w kolejnym miejscu.