Dzisiejszy odcinek postaram się maksymalnie skrócić, ponieważ będzie coś, co na forum było już tryliard razy
Czwartek, 22 maja 2014Planując wakacje w Chorwacji wymyśliliśmy sobie, że jeden dzień poświęcimy na wycieczkę w jakieś bardziej odległe rejony.
Do wyboru mieliśmy 2 lokalizacje: Wenecja albo….Plitwice
Wybór padł na to drugie, nie pamiętam już właściwie dlaczego
Z zachodniej Istrii to dość daleko, ponad 250 km, ale dzięki autostradom plan jest jak najbardziej możliwy do zrealizowania w 1 dzień.
W czwartkowy ranek wstaliśmy bardzo wcześnie, bo chyba jeszcze przed 6. Szybkie śniadanko i wskakujemy do samochodu, w którym spędzimy najbliższe 4 godziny.
Autostradami jedzie się fajnie, najbardziej podoba mi się mnogość przejazdów przez tunele. Całą drogę podziwiam widoki, ale jakoś focić mi się nie chce
Pod koniec trasy popełniliśmy pewien błąd, nazwijmy to „nieświadomy błąd drogowy”;). Zamiast jechać autostradą do Karlovca, i tam zjechać na drogę krajową 1, pojechaliśmy trochę inaczej-najpierw autostradą A6 do Bosljeva, potem A1 do Ogulina, i tam wjechaliśmy na drogę nr 42.(nie polecam, ale tę trasę sugerowała mapa gogle, jako najkrótszą).
Droga 42 była chyba najbardziej traumatycznym przeżyciem na tym wyjeździe
Dróżka jest bardzo kręta; wąziutka tak, że mijanki z autem z naprzeciwka wymagają nieco gimnastyki; to co kiedyś było asfaltem pamięta pewnie jeszcze czasy Tity. Ale najgorsze są przepaście po prawej stronie. Barierek zero, gdzieniegdzie tylko poukładane rzędy kamyczków. Kilku kamyczków brakuje.Ale się wpakowaliśmy- myśle sobie, jednocześnie usiłując przypomnieć sobie słowa wszystkich znanych mi modlitw.
Widoki oczywiście piękne, ale ich nie podziwiam, cały czas mając duszę na ramieniu. Kiedy kątem oka dostrzegam znicze między kamieniami, jestem już u kresu wytrzymałości
Wlecze mi się ta droga w nieskończoność.Cała droga 42 to około 60 km, na szczęście najstraszniejszy odcinek liczy może z kilkanaście.Dojeżdżamy w końcu na Plitwicki Parking, jestem zielona i kręci mi się we łbie, ale cieszę się, że trauma już za mną
Jadąc lokalnymi drogami w środkowej Chorwacji obserwujemy świat zupełnie inny od tego, który znamy z wybrzeża. Widać tu ogromną, ekonomiczną przepaść. Nawet przydrożny bar, w którym zatrzymaliśmy się na kawę, jest jakby wyjęty z minionej epoki. To taka Chorwacja B, a może nawet C. Wrażenie sprawia nieco przygnębiające.
Ale wróćmy do rzeczy-zaparkowaliśmy, cena to 7 kun za godzinę lub 70 kun za dobę. No dobra, idzie przeżyć
Pogoda trafiła nam się wspaniała, z parkingu idziemy prosto do kas, gdzie za 110 kun od ludzia, kupujemy bilety
.
Wybieramy trasę C- jest podobno dość długa, na 4-6 godzin.
Zwiedzanie rozpoczynamy od największego wodospadu(Veliki Slap), ma to pewną wadę- najbardziej spektakularna atrakcja na samym początku, późniejsze nie robią już takiego wrażenia.
Wodospad zachwyca, mogłabym tak stać i gapić się z godzinę, ale aż tyle czasu to my nie mamy.
Idziemy w dół wraz z peletonem turystów, w którym przodują Japończycy(a może to byli Koreańczycy, nie wiem)Dobrze, że nie przyjechaliśmy tu w weekend!
Tłum trochę nas spowalnia, ale jakoś przesuwamy się do przodu po charakterystycznej kładce.
Po drodze podziwiamy rybki
Kładka kończy się grotą skalną, którą podchodzimy pod górkę, a na górze…. A jakże, oczywiście gubimy się
Okazało się, że część szlaku jest zamknięta, a obejście albo nie jest w ogóle oznakowane albo coś przeoczyliśmy.
Krążymy jak pomyleni przez kilkanaście minut, pytamy się kilku osób jak wrócić na właściwą drogę, w końcu, po perypetiach dochodzimy do miejsca skąd odpływają statki.
Po drodze spotykamy całkiem miłe zwierzątko:
Statkiem pełnym ludzi(Azjaci gdzieś przepadli, teraz słyszymy głównie czeski) płyniemy po jeziorze Kozjak:
Teraz będziemy przemierzać kolejne drewniane kładki i mijać następne jeziorka. Idziemy pod górę, ale trasa, nawet mimo upału nie jest jakoś szczególnie męcząca.
Ostatnim etapem jest podróż czymś, co udaje kolejkę:
Dojeżdżamy nią prawie do wyjścia. Trasa zajęła nam ok. 3,5 godziny. Wolnym tempem i to z pogubieniem się. Na koniec pijemy kawę, płacimy za parking i w drogę
Plitwice nas zachwyciły, mamy ochotę tu jeszcze wrócić
Droga powrotna wyglądała już zupełnie inaczej, drogą nr 1 jedzie się o wiele szybciej i bezpieczniej niż 42
Po drodze zatrzymujemy się na jedzonko. Zamawiam spaghetti bolognese
O dziwo na zdjęciu wygląda o wiele lepiej niż w rzeczywistości.W której to potrawa wyglądała jak makaron z pedigree pal czy innym whiskasem.
Pozory jednak czasem mylą, nawet w przypadku nieciekawie wyglądającego jedzenia-pożarłam do ostatniego kęsa. Dobre było, ale wadę jednak miało- absolutny chyba brak pomidorów. Praktycznie niewyczuwalne w smaku.
Druga Połówka zamówił pljeskavicę, ale coś tam marudził, na brak ajvaru:
Początkowo ceny wydawały nam się o wiele niższe niż na wybrzeżu( za wszystko 70 kun). Gorzka prawda przyszła z rachunkiem- za frytki i kruh(to nasze ulubione chorwackie słowo) policzyli sobie osobno.
Dziady!! No nic, przełknęliśmy tę gorycz i pojechaliśmy dalej. Po drodze zrobiliśmy jeszcze zakupy w Karlovcu-kupiliśmy m.in. chorwacką Coktę- tak na spróbowanie, bo wydawało nam się, że to będzie coś w stylu czesko-słowackiej kofoli. Z Kofolą Cokta nie ma absolutnie nic wspólnego-jest zaskakująco obrzydliwa.
Dalsza droga „do domu” mija szybko(chociaż już na Istrii, na jednojezdniowym odcinku A8 mnóstwo tirów, których nijak nie idzie wyprzedzić. Na Lanternie lądujemy już po 22(szczęśliwie zdążyliśmy przed 23-wtedy zamykają bramę Campu, i auto trzeba zostawić na zewnątrz).
Po tym wyczerpującym, ale jakże owocnym dniu idziemy od razu spać. A jutro czeka nas załamanie pogody i 2 urocze miasteczka