Ten rok był jednym z najtrudniejszych w moim życiu. Miałam nie jechać na wakacje. W czerwcu podjęłam decyzję - jadę, bez względu na wszystko.
To już mój 9 raz w ukochanej Dalmacji.
Moja opowieść będzie o dobrych ludziach , niezwykłych, bezinteresownych, wspaniałych, ludziach, którzy utwierdzają mnie w przekonaniu ze warto wierzyć w drugiego cżłowieka.
18 lipca wieczorem, wyruszyłam moim krążownikiem ( astra II combi, prawie 11 letnia) z Krakowa przez Chyżne w kierunku Bratysławy. W aucie oprócz mnie 3 dzieci : córka 4.5 roku i syn 16 lat oraz jego przyjaciel - także 16 letni.
Za miejscowością KriVA ( ok 50 km od granicy) poczułam silne uderzenie, okaząło się ze zderzyłam się z sarną!!! nie zauwazylam jej! dzieci wrzeszczą ze zabilam sarnę a ja drżę na myśl, co mogło się stać w aucie. Kilka km dalej zatrzymuję sie na nieczynnej stacji benzynowej i z przerazeniem widze jak wylewa mi sie płyn z chłodnicy. Jest 21.30, wokół las, weekend. Na szczęście wykupiłam assistance na Europę ( nie mam auto casco). Pani z ubezpieczenia proponuje, że ktoś nas zawiezie do hotelu a ja tlumacżę jej ze nie ma mowy, ze muszę jechać DZIŚ dalej, że oczekuję naprawy na miejscu. Po pół godzinie mojego oślego uporu w końcu kapituluję i zgadzam sie na transport do hotelu na min 2 dni!! odwiezienie lawetą auta do serwisu. Po północy zjawia sie bardzo miły pan z lawetą, po chwili jego żona pięknym autem odwozi nas do pensjonatu do Orawskiego Podzamoku. Miejsce urocze, szkoda tylko ze trafilismy tam w tak specyficznych okolicznościach. Pan pomaga nam dzwigac bagaze, wydzwania do serwisow czy ktos naprawi nam w niedzielę auto. Niestety nic z tego. Zabiera więc astrę na parking serwisu w jakiejś miejscowości ( nawet nie zapytałam gdzie!! ).
Wlascicielka pensjonatu poruszona widokiem matki z 3 dzieci i zepsutym autem, w drodze na wymarzone wakacje, próbuje też dzwonić, niestety jest noc, szaleje burza, nikt nie odbiera telefonu. Rano budzą mnie turyści, mieszkajacy w pokoju obok, ofiarują pomoc w naprawie auta. Niestety, gdy usłyszeli markę i rocznik samochodu, stwierdzili ze bez podnosnika lub mozliwosci wjazdu na kanał nic nie zdzialają. Pani zaprasza nas do kawiarni znajdującej sie na parterze budynku na kawę. Ok godziny 9 wszyscy mieszkańcy tej miejscowości wiedzą już że trzeba wymienić chłodnicę w astrze i to jeszcze w tym samym dniu. Okazuje się ze chodnicę mogę kupić ( ktoś ofiaruje pomoc zakupie ), niestety kosztuje 250 euro. No na taką kwotę mnie nie stać. W końcu moje wakacje mialy byc niskobudżetowe:). Ostatecznie dzwonię do kolegi ( ojciec chłopca, który jechał ze mną). Gerard kupuje chłodnicę na giełdzie i jedzie do nas wymienić ją. Telefonuję więc do miłego Pana chcąc uzyskać informację gdzie jest auto i gdzie są kluczyki, Pan jest rodzinnej imprezie kilkanaście km dalej. Porzuca rodzinne biesiadowanie i przyjeżdża z kluczami. Koledzy naprawiają auto na parkingu, w tym czasie w upale i duchocie siedzę z małym dzieckiem przy nich ( do pensjonatu mam ponad 10 km). W pewnej chwili podchodzi Słowak i zaprasza mnie z córką do domu na obiad!! W końcu po kilku godzinach udaje się odpalić krążownika i mogę jechać dalej ( oprócz chłodnicy zniszczone także zostały plastikowe części podwozia , na szczęscie nie wpływały one na pracę auta. Zbieram dzieciaki i bagaże i wyjeżdżam do Chorwacji.
Na kazdy znak - uwaga na zwierzęta- reaguję paniką. ( jestem doświadczonym kierowcą, jeżdżącym kilkanascie lat, do Chorwacji zawsze jako jedyny kierowca, czasem wyjeżdżalam busem zabierajac 2 rodziny z sobą).
c.d nastąpi.
nie mam niestety zdjęć z br, ktore nadawalyby sie do wklejenia.