Szybki wodny odcinek, tak żeby złapać relacyjny ciąg.
5 lipca- środa: Płyniemy popływać na desce.Kolejny luźny dzień przed nami.
Umówiliśmy się z Leszkiem i Teresą na Šćedro na pływanie na SUPie.
Nie martwcie się, też na początku nie wiedziałam, że SUP to taka twarda deska z wiosłem (Leszek mnie pewnie zabije za taką interpretację
), na której się stoi i wiosłuje, oczywiście z odpowiednią techniką, która znana jest tylko najlepszym graczom.
Sąsiedzi pojechali na wodną taxi do Zavali, skąd popłynęli na Šćedro, my godzinę lub dwie później ruszyliśmy w ich ślady. Był pomysł, żeby wspólnie zapakować się na Uninurka, jednak SUP Leszka jest tak byczy (dalej mówimy o desce
), że nie dało rady, tym bardziej że na Jadranie znowu pokazały się fale.
Byliśmy zmuszeni zrobić krótką przerwę, bo Arturo wypatrzył pontonowe szczątki na brzegu wyspy. No przecież trzeba zobaczyć co i jak. Ja w tym czasie poczułam się jak prawdziwy sterniko- kapitan.
Ale tylko przez chwilę.
Lilowych sąsiadów znajdujemy w jednej z zatoczek... oczywiście w tej z naszym ulubionym barem.
Nie mogło być inaczej... próbujemy naszych sił na desce.
Naprawdę super sprawa! Na początku ciężko było złapać równowagę, ale później jakoś poszło.
Lechu to w ogóle na tym śmiga jak szalony, od zatoczki do zatoczki... sporo kilometrów narobił.
To było super przedpołudnie. Dużo śmiechu i zabawy, a straty tylko w postaci mojej przeciętej na skale stopy
, która ślimaczyła się jeszcze dość długo po naszym powrocie z wakacji. Tak to jest, jak przestaje się używać butów do wody i po skałach skacze w japonkach albo na boso. Człowiek stary, a głupi.
Goiłoby się szybciej, gdyby nie to, że co rusz stopa lądowała w wodzie... a przecież mówią: nie moczyć rany w morzu.
Drugą część dnia spędziliśmy na krótkim spacerku po Vrboskiej.