No dobra ...chyba trzeba to w końcu opisać. Chociaż jestem świadoma, że wiele osób się rozczaruje
...
A było to tak.
Nad wodospadami Kravica było gorąco okrutnie, tak więc należało się schłodzić. I o ile ja i mój syn raczyliśmy się napojami 0 ewentualnie 2 %
(ile ma radler?), to mąż mój wielokrotnie trzymał w ręce kufelek z pianką. Oczywistym było więc, że w dalszą drogę powiozę nas wszystkich ja ...
Ruch na trasie do Mostaru do jakiś specjalnie wielkich nie należy i jechało się spokojnie. Problem pojawił się oczywiście w Medjugorje, gdzie trwały jakieś uroczystości i nawet ten wielki parking na tyłach kościoła był zatkany do granic możliwości.
Jedyną opcją było krążenie po parkingu w nadziei, że ktoś wyjedzie. I tak też się stało, z tym, że opuszczone miejsce było niewielkie tak pod względem szerokości jak i długości. Postanowiłam więc wysadzić chłopaków i zaparkować tyłem (wolę) słusznie przypuszczając, że może być problem z opuszczeniem środka transportu=wąskim otwarciem drzwi ...
Zanim moi panowie opuścili autko umówiłam się, że pomogą mi zaparkować w sensie, że będą krzyczeć gdy niebezpiecznie zbliżę się do jakowejś przeszkody. Autko nasze posiada co prawda czujnik parkowania nazywany przeze mnie pieszczotliwie pikadełkiem, które najpierw pika rzadko, a wraz ze zbliżaniem się do przeszkody częściej, żeby w końcu przejść w sygnał ciągły (piszę, bo może niektórzy nie mieli okazji korzystać z tego dobrodziejstwa). Użytkownicy tego wynalazku wiedzą też, że nawet kiedy sygnał jest już ciągły, te parę centymetrów można jeszcze cofnąć.
Tak więc ustawiwszy panów z tyłu samochodu skupiłam się na bokach zupełnie nie patrząc do tyłu, bo przecież mieli się drzeć ... Jadę, jadę .... pikadełko pika ciągle, ale nie słysząc chłopaków jadę powolutku dalej. Zatrzymał mnie dopiero lekki wstrząs
... Cóż ... Nasłuchując podpowiadaczy zapomniałam wyłączyć radio i otworzyć okna
i najnormalniej na świecie nie usłyszałam ich dzikich wrzasków
. I tak oto nasz prawie nowy bo dopiero 2-letni samochodzik został
rozdziewiczony zyskując pierwsze w swym żywocie naruszenie nietykalności w postaci lekkiego wgniecenia błotnika dokładnie w miejscu gdzie chyba można zaczepić hak ...
Na to co działo się dalej, w szczególności potok słów, który wydobył się z ust męża mego spuszczam zasłonę milczenia ... Słownictwo było bogate bardzo i zupełnie nie przystawało do miejsca, w którym się znajdowaliśmy ... Wszyscy przecie wiemy co dzieje się z mężczyznami, gdy ktoś uszkodzi im autko
...
Do kościoła udaliśmy się w zupełnym milczeniu ... Nie mam tez z tego wydarzenia żadnych zdjęć pozwolę więc sobie wrzucić dwa z poprzedniego wyjazdu. Zresztą moim subiektywnym zdaniem nie za bardzo jest też co fotografować - sam kościół urodą nie powala, a okolica do dewocjonalny McDonald. Nie do końca też przemawia do mnie kult tego akurat miejsca, ale to już temat na oddzielną dyskusję ...
Tak więc tajemnica rozdziewiczenia wyjaśniła się. Z góry przepraszam tych, którzy liczyli na jakieś pikantniejsze
kawałki w stylu mojego przechodzenia przez płot niczym Jagna z Chłopów.
Chociaż podobną przygodę też mam w swoim życiorysie. Dawno, dawno temu kiedy trenowałam koszykówkę na wołomińskim Huraganie po którymś z treningów wpadłyśmy z dziewczynami na na pomysł spacerowania po mającym ok. 1 m wysokości płotku otaczającym stadion ... Nóżka mi się omsknęła i .... nawet kiedy sobie to przypominam odruchowo zaciskam kolana
... Dobrze, ze płotek nie miał kolców
...