Ostatni pełny dzień w Mex. Około 15 musimy oddać samochód. Przy okazji zamieniamy miejsce zwrotu auta z Zona Hotelara na Downtown.
Ostatecznie o tym jak zagospodarować ten dzień zdecydowały dzieci. Czyli jak można się spodziewać była plaża
. Plaż w Cancun do wyboru, do koloru ale żeby wybrać tę właściwą trzeba trochę pogłówkować. Wbrew temu co się niektórym wydaje wszystkie plaże w Meksyku (podobno) są publiczne. Mogą Cię skasować za leżak, parking i co tam jeszcze chcą ale jak chcesz przyjść z ręcznikiem i sobie poleżeć to nie ma problemu. Jak się dobrze popatrzy na mapach Google prawie do każdej plaży znajdzie się publiczny dostęp bez konieczności przechodzenia przez hotele, a że to przejście jest czasem bardzo wąskie i nie ma gdzie zaparkować to inna sprawa. W Cancun przy większości plaż są też dostępne sanitariaty i prysznice (i wcale w nich nie straszy) – na dodatek są za free (no dobra „solo propina”). Przez całe popołudnie poprzedniego dnia doktoryzowałam się z plaż w Cancun i wreszcie wybór padł na Playa Marlin. Zadecydowały dwie kwestie – (i) możliwość wypożyczenia leżaków za relatywnie niedużą opłatą (chyba 200 pesos za parasol i dwa leżaki), (ii) szansa na bezpłatny parking przy plaży. I jedno i drugie się udało. Przyjeżdżając ok 10 było jeszcze trochę wolnych „publicznych” parasolek pod którymi można rozłożyć własny kocyk/ręcznik, leżaków całe stosy, kilka miejsc parkingowych też było wolnych.
W pobliżu jest Oxxo więc można kupić jakieś przekąski/napoje.
Ogólnie to straszne nudy na tej plaży ale kolor wody obłędny, fale też super.
Plaża jest strzeżona, ratownicy rzeczywiście pilnują żeby nie wchodzić zbyt daleko do wody. Te fale są jednak dość zdradliwe - zdarzają się tak silne, że mogą podciąć nawet dorosłego człowieka.
Co jakiś czas plażą przejeżdża też quad jakiejś mundurowej formacji.
Wśród plażowiczów przeważają raczej lokalsi (turyści mają swoje hotelowe baseny i ewentualnie leżaki gdzieś na plaży).
Na zdjęciach widać trochę glonów ale nie powodowały one żadnego dyskomfortu. Podobno kilka dni wcześniej był niezły wyrzut tego g... ale na szczęście zdążyli posprzątać.
Co tu dużo mówić – dzieci zachwycone. Zaliczyły ten dzień do Top 5 wyjazdu
. Wytrzymaliśmy do ok 13.30. Potem i tak trzeba było jechać oddać auto. Przebicie się z zona hotelara do miasta zajęło nam prawie godzinę.
Oddajemy auto. Człowiek, który je od nas odbierał zupełnie niekumaty w idioma inglese. Niestety okazało się, że trochę daliśmy d… przy odbiorze auta i podpisaliśmy w umowie, że mamy pół baku paliwa chociaż rzeczywiście było ok 1/3 i z taką ilością paliwa przyjechaliśmy. Niestety zdjęcia nie pomogły. Dziadek się uparł, że mamy dotankować albo zapłacić 600 pesos. No to mąż pojechał na stację dotankował i zapłacił 200. Potem dziadek stwierdził, że to auto w środku to troszku ponadnormatywnie brudne jest (no fakt czyste nie było). I za to też nas skasował 200 pesos – solo efectivo of course. Żeby było zabawniej jak podpisywaliśmy papiery oddania auta to przy kontuarze stał wielki baner, że wszelkie dodatkowe płatności „solo con tarjeta”. Ale już nie chciało mi się kłócić… Pamiętam, że w Argentynie ściągnęli nam za ponadnormatywne sprzątanie z kaucji. Jakieś te południowe nacje wyczulone na czystość.
Popołudnie i wieczór to już bez historii. Basen, pakowanie, kolacja, ostatnia margerita.