napisał(a) kaczurek76@gmail.com » 27.02.2015 11:54
Dwa lata z rzędu byliśmy na Peljesacu.I bardzo dobrze go wspominamy ,tylko droga powrotna zrobiła nam figla
że wracaliśmy na lawecie.W 2013 roku pogoda dopisywała i to bardzo upały,upały i skwar .
Wracamy do domu zawsze w dzień z samego rana start .Na Węgrzech w okolicy miejscowości BAK koło dużego dębu w samochodzie zaczęło coś bardzo mocno stukać no i STOP.
Mąż próbował otworzyć maskę lecz ona mu nie uległa .Urwała się linka ,i co miała koło siebie to zwinęła w wentylator,w upale mąż rozkręcił co się dało aby dostać się pod maskę (szkoda jego wysiłku). Węgrzy przejeżdżali obok i tak obserwowali nas, a że upał ogromny i dzieci obok auta to w końcu jedni się zatrzymali i zaproponowali pomoc .Niedziela mechanik postawił całą swoją rodzinę w pogotowiu ,wszyscy poszli do warsztatu i rozkręcali dalej nasze autko(dogadać się wcale z nimi nie szło).Tłumacz gogle coś pomagał.
Mąż już wiedział jak tylko z dołu wyleciało pełno zmielonych kabli że laweta się kłania, trzeba było po znajomych dzwonić kto pomoże (,jutro do pracy moja mina i wzrok chyba zabijały).
Węgrzy bardzo życzliwi zaproponowali że jutro zaholują nas do serwisu ale mąż załatwił już siostrzeńca który wynajął lawetę za 400 zł na dobę i ruszał w stronę Węgier około 600 km.
Córka mechanika zawiozła nas do hotelu.Wymęczeni upałem marzyliśmy tylko o kąpieli
- Załączniki:
-