A teraz czas na relację - Monachium dzień trzeci - niedziela
W sobotę wieczorem poszukaliśmy sobie w sieci co jeszcze ciekawego można zobaczyć. Okazało się, że Monachium ma stare miasto i park angielski który jest podobno największy i najlepiej utrzymany w europie...
Jak tam dotrzeć? Nigdy nie jechałem metrem - a to w Monachium jak już wspomniałem przed chwilą jest dobrze rozwinięte. Po analizie cen wyszło, że jesteśmy w białej strefie (centrum) i taniej nam wyjdzie zakup biletu partnerskiego na cały dzień niż osobnych biletów na jeden przejazd.
Więc po śniadaniu udaliśmy się na peron metra który był jakieś 100m od hotelu. W automacie bez problemu wybraliśmy bilet który nas interesował i zapłaciliśmy za niego kartą. Metro jeździ co 10 minut więc długo nie czekaliśmy. Celem podróży była stacja Sendlinger Tor. Troszkę się pogubiliśmy przy wyjściu bo okazało się, że stacja nie jest jedno poziomowa tylko dwu... Wyszliśmy na zewnątrz i naszą uwagę zwróciła fontanna która dawała sporo frajdy tym, którzy nie bali się mokrego ubrania
Idąc dalej w zakamarki okazało się, że jakoś to stare miasto przypomina coraz bardziej dzielnicę turecką... Szybko wyciągamy mapkę która jest dostępna za darmo w hotelu (podobno na lotnisku też) i orientujemy się, że mój pomysł na kierunek zwiedzania był raczej słaby. Stare miasto jest w 2gą stronę.
W tym miejscu chciałbym wszystkich przeprosić za brak pełnych informacji o miejscach które uwieczniłem na zdjęciach - myślę, że każdy bez problemu odnajdzie je w sieci natomiast ja w tej chwili kończę kolejne Karlovaćko na tarasie w Makarskiej. Nie mam już siły na przeglądanie mapki z nazwami budynków i kościołów.
Tak więc... Po odnalezieniu dobrego kierunku natrafiamy na bramę. Bramę do celu naszej dzisiejszej wycieczki.
Brama ładna, lecz sądzę, że nasze Gdańskie bramy są ładniejsze
Nie mniej jednak była inna i chyba o to chodzi w zwiedzaniu nieznanych zakamarków.
Teraz mały off-topic. Zapomniałem dodać, że po drodze na właściwe ścieżki spotkaliśmy dziwną, przynajmniej jak na nasz kraj scenkę sytuacyjną. Otóż Pan, rasy azjatyckiej stojąc wraz ze swoją współtowarzyszką przed witryną jednego ze sklepów, która w tym momencie zastępowała mu lustro dosyć obficie nakładał na swe włosy kolejne warstwy lakieru. Nie wiem czy to coś na zasadzie - kochanie poznaj moich rodziców - i chciał wypaść perfekcyjnie ale na pewno wywołało to nie małe oszołomienie na naszych twarzach.
Wracamy do starego miasta. Jest dosyć zadbane. Ciekawie wygląda połączenie starych budynków z nowymi. Na pewno - przynajmniej według nas - się nie gryzą. Jedyna uwaga to brak śmietników. Pojedyncze sztuki się zdarzały zmuszając nas do samozaparcia i wytrwania w tym czego wymaga kultura... Niestety nie wszyscy, także Niemcy potrafią zadbać o czystość...
Docieramy do pierwszego z kościołów które tego dnia odwiedziliśmy- Św. Michała. Zachwycają nas zdobienia które uwydatnione są przez jasną kolorystykę kościoła. W Polsce mamy podobne wnętrza, porównywalne ale najczęściej ciemne i majestatyczne. W tym wypadku sami musicie ocenić co ładniej wygląda a co jest ładniejsze - bo to nie to samo
Kolejny budynek zwraca na siebie uwagę znanym mi z filmów i innych przekazów obrazkowych bawarskim stylem. Wrażenie potęgują jego rozmiary i konsekwencja. Czerwone kwiaty na tle białych ścian, dopełnione delikatnymi zdobieniami na gzymsach. Nic się nie narzuca a wygląda ładnie... jak pensjonat na bawarskiej wsi a nie moloch w centrum miasta...
Kawałek dalej widzimy totalne przeciwieństwo tego co było przed chwilą. Tutaj inwestor zdecydowanie przedobrzył. Ilość detali i zdobień na nowym ratuszu przerasta najśmielsze oczekiwania i chyba można je porównać tylko do Sagrada Familia w Barcelonie który jak do tej pory widzieliśmy tylko na zdjęciach. Ten budynek nie pasuje do niczego w okolicy ale na pewno powinien tam zostać. Trudno go nie podziwiać. Dopracowanie szczegółów, rzeźby, gzymsy, balustrady i wieżyczki... Zobaczcie sami:
Podziwiając ten skarb architektury napotykamy na parę która kultywuje tradycję. Państwo ubrani w bawarskie stroje nie byli jedynymi których spotkaliśmy zwiedzając starówkę. Sklepy z tymi ubraniami - przynajmniej na starym mieście - są łatwe do znalezienia. Ceny też nie wygórowane bo zaczynają się od 50 euro... W Polsce ciężko sobie wyobrazić młodzieńca przechadzającego się w niedzielę bez żadnej okazji (przynajmniej takie odnieśliśmy wrażenie) odzianego w tradycyjny strój z kaszub czy kujaw.
Kolejny kościół, już nie tak majestatyczny aczkolwiek ładny był oddalony o jakieś 100m od głównego placu. Tutaj zachwyciła nas lekkość i zwiewność która została uwydatniona poprzez podwieszenie papierowych ptaków. Drobny zabieg a skłonił nas do jakiejś głębszej refleksji...
Po krótkiej przerwie zmierzamy w stronę Rezydencji Królewskiej. Po drodze napotykamy na nowoczesne 4 kółka i klasyczne które są już legendą od jakiegoś czasu... Pierwszy to Tesla a 2gi Porsche 356...
Porsche stało bezpośrednio przy placu z którego mogliśmy podziwiać rezydencję. Zaskakujący był brak tłumów turystów których wbrew pozorom nie brakowało... Natomiast budynek prezentował się następująco:
Zmierzając dalej w kierunku parku angielskiego dotarliśmy do czegoś jak plac defilad z majestatycznym budynkiem. Z racji iż nasze zwiedzanie było dosyć spontaniczne nie orientowałem się jeszcze co to takiego. Uznałem natomiast, że warto fotkę przedstawić...
W końcu docieramy do celu. Ogród Angielski - jak nam się wydawało... Po środku altana (?), w rogach fontanny... Wszystko otoczone zabytkowymi pałacami... Prezentowało się naprawdę ładnie.
Hmmm... Coś tu jednak nie pasuje... Jakiś mały ten ogród jak na największy w europie... Znaki wskazujące drogę do tych ogrodów pokazują, że mamy iść dalej. Ponownie zaglądamy do naszej mapki i odkrywamy, że znajdujemy się w ogrodzie poetów. Teraz już wiem czemu na naszej ławce była tabliczka z jakimś niemieckim cytatem o miłości... Liebe to jedno z niewielu niemieckich słów które pamiętam ze szkoły średniej
Udajemy się więc w kierunku który wskazują znaki. Tak - to na pewno jest to... Teraz nam pasuje...
Woda, drzewa i trawniki... Dosyć spore na pierwszy rzut oka... Wybieramy drogę wzdłuż prawego brzegu rzeczki... Z zaskoczeniem odkrywamy całkiem spore gromadki młodych Niemców którzy korzystają z 26 stopni ciepła i słońca które nas rozpieszczało. Nieliczna z pośród zgromadzonych ale jednak spora ilość osób korzystała z kąpieli nie tylko słonecznych ale również w parkowej rzeczce. Większość rozrywki szukała w najprawdopodobniej sztucznie wywołanych kaskadach które w połączeniu ze sporym nurtem dawały ciekawe wrażenia. Głębokość wody nie była zbyt duża co sprawiało iż zabawa była bezpieczna.
Idziemy dalej. Szum wody, gromadki przyjaciół opalających się na trawnikach. Naprawdę ładny widok w środku wielkiej aglomeracji. Tak - to miasto ciągle nas zaskakuje. Myśleliśmy, że bardziej już nie może... Jednak to co napotkaliśmy kawałek dalej ponownie nas zadziwiło. Nigdy nie wyobrażałem sobie, że w miejskim parku ktoś może wpaść na pomysł aby sztucznie - to pewne - stworzyć możliwość serfowania... Ta sama rzeczka, ten sam park i kolejna atrakcja. Na oko około dwudziestu osób z deskami. Jedna mierzy się z żywiołem a reszta tylko czeka na potknięcie. Gdy jedno z nich zostaje porwane przez nurt w mgnieniu oka następne próbuje swych sił. Jednym wychodziło to lepiej, innym trochę mniej ale taki widok w takim miejscu w naszym kraju to nie do pomyślenia...
Postanowiliśmy już wracać... Nogi powoli odmawiały posłuszeństwa. Na drogę powrotną wybraliśmy drugą stronę potoku. Dotarliśmy do łąki która była wypełniona przez młodych ludzi. Jednak Niemcy nie wymierają - takie wrażenie odnosiliśmy do tej pory widząc wszędzie osoby starsze...
Przysiedliśmy na ławeczce obok na oko 30 letniego mężczyzny. Wdaliśmy się z nim w pogawędkę i pokazaliśmy naszą mapkę. Poprosiliśmy aby wskazał nam miejsce w którym się znajdujemy gdyż chcieliśmy już najkrótszą drogą dostać się do metra. Ku naszemu zdziwieniu pokazał on miejsce które znajdowało się niemalże na samym początku tego parku. Sądząc po pokonanej odległości myśleliśmy, że połowę spokojnie już widzieliśmy... Nic bardziej mylnego niż nasze mniemanie... Po krótkiej chwili ruszyliśmy w dalszą drogę i natrafiliśmy na wycieczkę. Zdecydowanie najlepszy sposób na zwiedzanie tego miejsca:
Rower. To takie proste a dla nas, turystów bez przygotowania jednak niezbyt oczywiste. W Monachium istnieją wyspecjalizowane firmy które organizują rowerowe wycieczki po tym parku. Przewodnik prowadzi grupę w najciekawsze miejsca, daje czas na robienie zdjęć... Szkoda, że jutro musimy opuścić to miasto i już nie będzie nam dane tego zobaczyć...
Po drodze natknęliśmy się jeszcze na kilka ładnych miejscówek. Jedna z nich prezentowała się tak:
Nasza droga powrotna prowadziła przez widziany już wcześniej park poetów. Ku naszemu zdziwieniu (kolejnemu) w pustej wcześniej altance rozbrzmiewała muzyka z lat 50 (lub coś koło tego) przy której sądząc po technice przypadkowi ludzie najzwyczajniej w świecie tańczyli. Jedni wyglądali na przeszkolonych w technice a inni bujali się po swojemu. Nikt nikogo nie pouczał - więc teoria jakoby to były lekcje tańca upadła...
Znanymi już nam ścieżkami docieramy w kilka minut na stację metra. Pociąg pojawił się po dwóch minutach i szczęśliwi zajmujemy miejsca siedzące. Po drodze na dworcu głównym przesiadamy się z U6 na czekającą na nas U2 i w kilka minut docieramy niemalże pod schody naszego hotelu.
W ten oto sposób z delikatnym niedosytem i ogromną nadzieją na pomyślne jutro zakończyliśmy nasz trzeci dzień w Monachium.
Trochę przesadziłem z długością tego posta jak i z godziną o której go napisałem ale jakoś mnie to wciągnęło. Mam nadzieję, że nie zanudziłem was tym wywodem a wręcz przeciwnie - zachęciłem do odwiedzenia tego miejsca...
Pozdrawiam wytrwałych i zapraszam na ciąg dalszy