Re: Niebiańsko, bezludnie, rajsko... - Korčula, Gršćica VI 2
NA WARIACKICH PAPIERACH
20.06.2014 Mieliśmy wyjeżdżać dnia poprzedniego.
Przecież wszystko było zaplanowane kilka miesięcy wcześniej.
Zaplanowane.
Szalony to był czas przedwyjazdowy. Nasza starsza sunia przewlekle choruje. Przed wyjazdem wszystko się posypało… Kolejne konsultacje weterynaryjne, dziesiątki badań, strach i stres. Wyjazd zszedł gdzieś na dalszy plan.
Kiedy wydawało się, że wszystko zostało już względnie ogarnięte, zabrakło czasu na najbardziej prozaiczną czynność –
pakowanie. U nas to nie lada wyzwanie logistyczne – pakunkowy mistrz (czyt. Mąż) musi nieźle kombinować, by upchnąć do naszego dziwnym trafem coraz mniejszego bagażnika, coraz więcej klamotów wszelakich. W tym roku doszedł tzw. podwójny psi grajdołek – tj. legowiska, kocyki, transporterek, kojec (no przecież taras trzeba jakoś zabezpieczyć, co by do Jadrana nie powpadały
), piszczałki, piłeczki, miseczki, no i domowy zestaw weterynaryjny z całkiem nieźle zaopatrzoną apteką – istne szaleństwo. Dochodzimy do wniosku, że na przyszłość, z dziećmi – to już tylko auto w wersji XXL
Tak więc
20.06. o 4.15 wyjeżdżamy z Bydgoszczy. Pogoda idealna. Na podróż. Pochmurno. Miejscami opady deszczu. Psiaki się nie męczą. Nam się lepiej jedzie. Standardowo już jedziemy autostradami przez Czechy (winieta 440 czk/msc) Austrię (8,5 €/10 dni), Słowenię (15 €/7 dni) – w tym roku ze sprawdzonego objazdu rezygnujemy.
Niektórym podróż mija, tak:
A inni umilają sobie czas, tak:
Swoją drogą, dlaczego w Polsce nie ma tak pysznego Frappe Oreo? To było z naturalną bitą śmietaną! Nie jakąś tam oszukaną z atomizera O 20.00 jesteśmy już w
Chorwacji. Deszcz nie ustaje ani na chwilę. Wycieraczki nie nadążają z przechwytywaniem wody. Do tego straszna mgła, kiepska widoczność. Zatrzymujemy się na zjeździe Draganić – przesypiamy kilka godzinek i śmigamy dalej.
Mój M. zgadza się po moich namowach (pewnie rozum mi chwilowo odebrało w wyniku intensywnych opadów i zamglenia
) na odpuszczenie autostrady w całej Chorwacji na rzecz…
Jadranki. Tak więc od Splitu, jedziemy… Tzn. stoimy, przejściowo jedziemy, stoimy, stoimy… Jedziemy Jadranką.
„No skąd mogłam wiedzieć, przecież jest przed sezonem?” Korki, fragmenty magistrali wykorzystywanej niczym sopocki Monciak, i Czesi… Jadący 20/30 km/h w poszukiwaniu wymarzonego apartmana przy drodze.
A miały być ładne widoczki… Nie muszę już chyba mówić, że o zatrzymaniu się na moje standardowe „Ohh jak tu pięknie! Ohhh ale kadr…” nie było mowy. Nigdy więcej Jadranki!
Tak więc spóźniamy się dosłownie 5 minut na prom w
Ploče, ale nic to – przecież za jakiś czas jest następny. W międzyczasie zaczyna się rozpogadzać, wszystko paruje, jest duszno – a że naszym miernikiem ciepła są latające góra-dół języki naszych futrzaków, wiemy, że trzeba ewakuować się gdzieś do cienia.
PločeNareszcie nadpływa „Jadran” (godz. 12.45), ładujemy się na prom (aut jest sporo jak na opcję „przed sezonem”). Mąż łypie na mnie uszczypliwie w stylu: „Już widzę te puste korczulańskie zatoki…”
Oj tam, oj tam. Myślę:
...bo to jedna zatoka jest na Korčuli – na pewno wszyscy i tak pojadą na Pupnatską Dopływamy do
Trpanj – i tu zaczyna się wyścig. O mamuńciu!
Ludzie naprawdę ścigają się na prom Orebić-Dominče. Przecież pływa co godzinę… No właśnie: „Kochanie!!! Co godzinę!”.
Słyszę: „Nie będziemy gorsi”.
Przewracam oczyma i chcąc nie chcąc jestem uczestnikiem śmiesznego wyścigu przedpromowego...
Jak nie trudno się domyślić, dla większości z uczestników wyścigu, celem destynacji był nie prom… A Orebić
Opływamy.Ta woda... Pierwszy raz widzę takie kolory wody. Hipnotyzujące.
Dopływamy do portu
Dominče. Zaraz obok portu jest
stacja benzynowa INA – z reguły to tu tankujemy podczas pobytu na wyspie ( w sumie za dużego wyboru nie ma, stacja jest jeszcze w V. Luce i Smokvicy – lecz ta jakoś nie budziła zaufania).
Pierwsze zetknięcie z wyspą… I…
„JAK TU ZIELONO!!!”. Słyszę swój głos odbijający się echem o blachę samochodu.
____________________
Proponuję powiększać zdjęcia, wtedy ukazują swe pełne walory kolorystyczne