Do końca dnia było jeszcze daleko
, nie było więc sensu od razu wracać do Wetliny.
Ponieważ aura wciąż była
mało ciekawa, dalszą część zwiedzania Bieszczadów kontynuowaliśmy autem
. Przez Polanki dojechaliśmy do ładnej wsi Terka, ale nie zaglądnęliśmy ani na cerkwisko, ani do kościołów (stoją blisko siebie stary i nowy), nie zobaczyliśmy z bliska żadnej z zachowanych kilkunastu chyży…
Naszym celem była bowiem tylko
Smażalnia Pstrąga „Córka”, o której wyczytałam w necie, że jeśli chce się zjeść pysznego pstrąga w Bieszczadach, to koniecznie tam. Trafiłam jednakże też na mnóstwo mocno negatywnych opinii, z tego wniosek że trafić tam można różnie, a może to tylko sprawa odmiennego gustu co do smaków?
Do „Córki” dotarliśmy około 13-tej.
Najlepszy jest tu ponoć pstrąg grillowany, ale w tym roku
nie był dostępny, Mistrzu nie miał ochoty męczyć się w masce przy grillowaniu (ale ponoć strzelał focha też w poprzednich latach, nie wiem tylko jaką miał wówczas wymówkę
). Cóż, trzeba było się zadowolić pstrągiem smażonym
.
Muszę przyznać, że byłam nieco sceptycznie nastawiona, zanim nie skosztowałam...
Naprawdę był to najlepszy pstrąg, jakiego jadłam kiedykolwiek, a smakował mi przecież w wielu miejscach. Tajemnicą „Córki” są przyprawy, których zdradzić nie zamierza („Niech pan zada inne pytanie”)…
Minus – tanio nie było
, a pan na kasie (Mistrzu od grilla
) powinien wziąć sporo lekcji z uprzejmości - sprawiał wrażenie, jakby
był tam za karę .