Powitanie Cro - 2.7.2014
Część - pierwszaNoc trwa, zasuwamy przed siebie, ja zadowolony z życia, jazdy i tak w ogóle
, 20 km przed granicą ze Słowenią wracam na ziemię
, kurcze przegapiłem planowany zjazd na zaplanowany objazd słoweńskiej autostrady, trudno, czyli wprowadzamy opcję drugą zaczerpniętą z forum, przestawiam nawigację z autostrad i płatnych dróg na zwykłe.
I tak przepisową prędkością (podobno ichniejsze policaje czyhają na takich objazdowiczów jak ja) zwiedzamy sobie Słowenia by night,
.
Zwiedzamy to trochę za dużo powiedziane, potomstwo posnęło jeszcze przed Wiedniem, a moja piękniejsza połowa średnio co pół godziny daje jakieś słabe oznaki życia, pytając czy dobrze jedziemy
hmm chyba dobrze, ale co ją będę stresował, walę twardo: jasne, oczywiście kochanie , śpij
Został ze mną tylko Wołoszański i jego sensacje XX wieku, ( audycje z Radia Zet ), słuchajcie nie znam nic lepszego na trasę w nocy, według mnie Bogusław wymiata.
Nawigacja z determinacją prowadzi mnie w stronę granicy, tyle że te drogi coraz bardziej polne jakieś
, gdzieś koło trzeciej doturlaliśmy się do granicznego szlabanu, pola po prawej, pola po lewej, jak to mówią u nas "ćma jak w du.....", stoimy ładnych parę minut i nic, cisza tylko Wołoszański w radiu wyjaśnia, że zamachowców Kennediego musiało być więcej.
Ale w końcu wychodzi jakiś mundurowy, dopina guziki i ziewa, minę ma nieciekawą , ciekawe czemu
, po 10-ciu minutach rozmowy obu nas ręce bolą od gadania, i co niby trafiłem dobrze bo Chorwacja ode mnie o pięć metrów , ale rozespany mundur puścić nie chce, że niby lokalne ( przejście graniczne) macham rękami że tylko mignę jak podniesie rampe i może spać dalej, ale widać spanie mu przeszło i z negocjacji widzę nici
No to zawracamy i za czterdzieści minut trafiamy dobrze
, jest nawet kolejka, przed nami celnik i jakiś kierowiec miejscowy wyrywają sobie tekturową tablicą rejestracyjną tego drugiego, wypisaną markerem, małe zamieszanie robi się coraz większym zamieszaniem, tak że my zignorowani, popędzani niecierpliwie ręką wjeżdżamy dumnie na Chorwackę ziemię.
Za granicą, dla naszego gazowego pojazdu wypatruję jakiegoś „CPN”- enu .
Wkrótce autko zatankowane rozpędzamy w blasku budzącego się poranka.
Cała rodzinka już przytomna, dla odmiany p.Wołoszański poszedł się zdrzemnąć, albo się mu sensacje skończyły
zresztą i tak już nic nie słychać bo nasza rozpędzona Dacia nie ma szans na
czołówki rankingów wyciszenia kabiny, za to coraz ciekawiej za oknami.
Kilometry uciekają, podziwiamy krajobrazy i czekamy niecierpliwie na pierwsze tunele i na ten legendarny ciepło-zimno, potomki z tyłu znowu posnęli przynajmniej z tyłu cicho, z przodu silnik nie popuszcza.
W końcu przejeżdżamy magiczny tunel i póki co lipa nawet myślimy, że może to nie ten tunel.
Miało być słońce
Jednak za chwilę roślinność i niebieściutkie niebo, wprawia nas w ekstazę, nawet potomki wypełzły z auta i pstrykają fotki, nie uwierzycie - nieba , bo takie niebieskie słyszę od nich.
Dla każdego coś miłego: oleandry przy drodze , między pasami drogi, no w ogóle na około zachwycają żonę
.
A mnie póki co podoba się wszystko
.
Jedziemy coraz dalej na południe, zgodnie z sugestią szwagra - jak najdalej autostradą, ale chciałbym w końcu zakosztować jazdy tą słynną „jadranką”.
Ja po prostu chcę nad morze, wpada mi w oczy jakaś tablica z ze zjazdem na Omniś, szybka decyzja, kończymy z autostradą, resztę trasy do Baśki zrobimy widokowo
.
Bramki, kasa, szum autostrady zostaje za nami, to jest ten moment, cel blisko, pogoda – bajka, dziękujemy panu Wołoszańskiemu, chociaż właśnie mieliśmy się dowiedzieć kto organizował zamach na Hitlera, to nic dowiemy się w drodze do Polski
.
Nasz pokładowy DJ, czyli ja, zapuszcza przygotowane kawałki: Vedran Ivcic, Dragan Rezic to jedni z wykonawców, którzy będą nam towarzyszyć po miejscowych drogach, nie muszę dodawać, że wzbudzam tym szaloną radość moich nastolatków
.
Po zjeździe z autostrady nawigacja pokazuje najbliższą drogę do Baśki, każe zaraz skręcić w lewo,
co tam, chyba wie co robi, ważne że w stronę morza.
Droga wygląda podejrzanie lokalnie, jedziemy (sprawdziłem potem na Kostanje) i dalej......ludzie, robi się coraz bardziej lokalnie i za chwilę jeszcze bardziej
, i nasza nawigacja kapituluję według niej nie ma drogi.
Żona z boku zdradza coraz większe zdenerwowanie, wyraża, jak by to ująć...o już wiem - dezaprobatę w stosunku do moich umiejętności jako kierowca, nawigator i w ogóle, ale daję głośniej muzykę, nieśmiała krytyka dolatuje też z tylnych siedzeń, na szczęście Vedran daje sobie z nimi radę
.
Jadę dalej wybierając te drogi po których widać że ktoś w tym miesiącu jechał.
Jedziemy przez Kostanje do Podgrade, (przynajmniej tak dzisiaj to śledzę na mapie)
Droga robi się coraz lepsza, za to pobocze jakby znika czasami, widoki fajne, ale co jak pilot, fotograf zamiast pstrykać to jakby drętwieje, nie wiem czemu
,
Przelatujemy przez kolejne wioski, bo jakby to inaczej ująć.
Przejeżdżając przez jedną z wiosek, widzimy scenę jak z jakiegoś włoskiego filmu, (nie wiem czemu mi się tak skojarzyło) na środku drogi przed gospodą siedzi na stołkach paru dziadków, porozciągani na całej drodze, żebym mógł przejechać, musieli cały ten swój ogródek przenosić, ale to kurcze normalna droga niby, zdjęcia też nie ma, zgadnijcie kto zaspał
Ale powolutku docieramy tym naszym super skrótem w stronę jadranki i morza.
Naszym oczom, ukazuje się wreszcie upragniony widok.
Powolutku, zmęczeni podróżą, ale ucieszeni widokami zbliżamy się do Baśki.
I tak oto po około 15-tu godzinach podróży osiągamy cel.
ciąg dalszy już niedługo...