Powrót - 11.7.2014
Część - druga
Para buch, koła w ruch, najpierw powoli jak żółw ociężale, ruszyła nasza Dacia z miejsca , nie chce się jej tak jak i nam, zakręcowywuję mocno kierownicą, żeby zjechać z powrotem w stronę Naputica, wiem, że zaraz za Tommy jest wyjazd na Jadrankę, wiem o tunelu Sveti Ilija .
Ale chcę jeszcze raz przejechać przez Baśkę. Przejeżdżamy w pobliżu naszej kwatery, mijamy Palmę i wspinamy się do góry, Baśka zostaje w dole, mijamy tutejszą remizę.
Punkt widokowy na którym nie przystanąłem przy wjeździe do Baśki i ….... przypomniałem sobie, że miałem podjechać potem w trakcie pobytu na to miejsce i pstryknąć parę fotek , kurcze nie mogę sobie tego darować, teraz ledwo żeśmy wyruszyli, nie będę zaraz przystawał, mało tego, jest trochę pochmurno i zaczyna kropić deszcz , nie o takich zdjęciach myślałem.
Jedziemy dalej, wyjeżdżamy na Jadranke, żona zabiera się za pocieszanie, nie zrobiłeś teraz zdjęć to trzeba przyjechać w przyszłym roku, widzę, że nie tylko mi taki pomysł chodził po głowie, jasne tego się trzymajmy.
Mijana tablica, potwierdza powziętą decyzję, nie żegnamy się z tobą Baśko, tylko mówimy „Do Widzenia” .
Przemieszczamy się dalej .
Jedziemy wzdłuż morza, z wysoka podziwiając widoki.
Ale powoli zaczynamy się kierować w stronę autostrady przelatujemy przez Gornją Brelę i Zadvarje, i przyznam, że patrząc na parę pierwszych tablic z napisem prosek, ( przedtem ich jakoś nigdzie nie zauważyłem ) przyszło mi na myśl – chemię z Niemiec sprzedają , dobra tera wiem, że to słodkie wino.
Wpadamy na autostradę, rozpędzamy auto i podziwiając uciekający krajobraz , gramy w nasze sprawdzone gry samochodowe: statki, czy jak kto woli okręty, nieśmiertelne państwa, miasta, potem tzw. wisielca i na koniec w grę powiedz słowo na ostatnią literę mojego słowa i tak spędzając czas docieramy powoli do pojawiającego się na horyzoncie masywu Velebitu .
Przed pokonywaniem tuneli robimy sik – pauze i zamianę pasażerów, syn z przodu, małżonka z tyłu.
Jakoś tu, że tak powiem pusto .
Czemu mam wrażenie że tylko my wracamy do domu .
No i zmieniamy klimat .
Na taki .
Mijamy Zagrzeb i tym razem zgodnie ze ściągą zmierzamy w kierunku Cakovca i granicy w Mursco Sredisce.
Słowenię pokonujemy już nocą, więc na swoją chwilę doczekał się wreszcie pan Wołoszański , towarzyszy mi wiernie do samego rana, reszta rodziny tradycyjnie odpłynęła, po drodze trafiam i na prywatne nocne wyścigi i robię parę kółek na jakimś, objeździe, nim wpadnę na właściwą drogę .
Wjeżdżamy w końcu do Austrii, jeżdżę za nawigacją po jakiś serpentynach, normalnie jak po naszej Kubalonce , starając się znaleźć autostradę.
Gładko przeżywamy kontrolę policji, która świeci po aucie latarkami, a widząc zapakowane auto i trzy śpiące, otwarte buzie, każe jechać dalej życząc szczęśliwej podróży .
Głęboko w nocy, odnajduję autostradę, wizyta na stacji, jeszcze tylko winieta na szybę i ruszamy w stronę domu.
Poranne godziny to kryzys każdego kierowcy, mnie też nie oszczędza, a we znaki daje mi się teraz – słabo przespana noc, po prostu muli mnie na potęgę, przystaję co pół godziny bo normalnie nie daję rady .
Zresztą pełno takich samych zaspanych facetów jak ja, krąży po tych parkingach wokół własnych aut .
Dojeżdżamy do Wiednia wraz z pierwszym brzaskiem, nie mam siły i ochoty robić jakiś zdjęć, chcę tylko jechać, jechać, jechać coraz bliżej domu, ale okazuje się, że inni za mnie myślą i dbają bym miał pamiątkę, błysk i rozumiem że z Wiednia też przywiozę zdjęcie, a raczej mi przyślą , zobaczymy co będzie, żonkę tymczasem budzi moje marudzenie, a i rozwidnia się coraz bardziej.
Docieramy do Czech, podczas tankowania budzą się i dzieci i wszyscy zdaje się już wypatrują domu .
Czechy też wkrótce zostawiamy za nami, wjeżdżamy do Polski, jakże by inaczej - wiaduktem w Cieszynie - Boguszowicach i prawie już czujemy rosół , który teściowa obiecała przygotować jak przyjedziemy,
Skoczów też zostawiamy za sobą , rosół na wyciągnięcie ręki i tak dojeżdżamy do domu .
Wróciła mi ochota do zdjęć, ostatnia fotka parę metrów przed domem .
Żona już chciała pukać palcem w czoło, ale macha w końcu ręką, zakręcamy w lewo i wjeżdżamy jak to mówią u nas: na nasz plac .
Przekręcam kluczyk – jesteśmy w domu. Jest 12.7.2014 - godzina 8.50 .
Wynoszę torba po torbie, wszystkie bambetle i pakunki, i wkrótce ubrania znikają w pralce, torby się wietrzą tylko suszący się sprzęt do snorkowania.
I wspomnienia, przypominają, że dwadzieścia cztery godziny temu, byliśmy całkiem gdzie indziej .
KONIEC.