Pożegnanie - 11.7.2014
Część - pierwszaNo, ale się wyspałeś, zaraz na dzień dobry, dostało mi się od żony
. Fakt, zasnąłem nad laptopem, pół na łóżku, pół na ziemi. Na szczęście na dłuższe wymówki nie ma czasu, wszak do dziesiątej musimy się wyprowadzić
.
Ostatnie śniadanie na naszym tarasie i zaczynamy pakowanie, teoretycznie powinno być w torbach więcej miejsca, w końcu coś żeśmy tutaj zjedli i wypili, a w praktyce niekoniecznie.
Jedynie ręczniki się dobrze składają, przesolone na wylot zesztywniały jak wykrochmalony obrus
, zresztą przez cały pobyt, mimo co kilkudniowej przepierki, powracały uparcie do takiego stanu. Reszta ubrań i rzeczy ląduje w torbach i rozpoczynamy kursowanie na trasie: auto apartma i odwrotnie, żona upycha resztę rzeczy, a my tam i nazad, w końcu i główny pakowacz przychodzi ocenić poziom załadowania auta
.
- po co myśmy tyle tego wszystkiego zabierali, pyta retorycznie, już mam na końcu języka pytanie, o butach, ale pomny poranka zaciskam zęby
.
Wracamy do kwatery, sprawdzamy po trzy razy wszystkie szafki, szuflady, zdaje się znaczy wszystko zabrane.
No to idziemy się pożegnać z właścicielami Jeleną i Josipem, chociaż zamiast nazw wynajmujący czy właściciel powinienem mówić nasi gościnni gospodarze
, bo na każdym kroku czuliśmy ich troskę o to, aby nasz pobyt przebiegł beztrosko.
Pytam jeszcze, czy możemy zostawić załadowane auteczko na dotychczasowym miejscu, mamy zamiar spędzić jeszcze parę godzin w Baśce, uśmiechnięty Josip odpowiada, jak myślicie co ?
Nema problema.
Nema to nema, idziemy ostatni raz na plażę.
Po drodze kolejne "zwierzę" upolowane, cyżby
cykada
.
Na plaży miałem plan pokimać trochę, ale chyba musieli by spuścić wodę z morza
, czyli obowiązuje wersja dotychczasowopobytowa, żona drzemie na kocu
, czy też mówiąc ładniej - opala się, a ja z chłopcami nie opuszczam wody.
Pstrykam wszystko co pływa na wodzie
.
I pod wodą
.
Ale jak tu nie pstrykać, jak to ostatnie godziny tutaj
.
- skrzela wam za chwilę wyrosną
, woła z koca ślubna, faktycznie czas w pomyśleć o jakimś jedzeniu i powoli zbierać się do odjazdu.
Kupujemy jeszcze do domu te tajemnicze specyfiki sprzedawane na plaży, przez takich dziadków na plaży, myślę, że jedno jest przed opalaniem, drugie po, zresztą to już drugi komplet, bo pierwszy żeśmy używali przez cały nasz pobyt i tak właśnie mi to ci sprzedający tłumaczyli
.
Z plaży idziemy do auta, zostawić plażowe rzeczy, no bo pora coś zjeść przed podróżą, nie ma co kombinować, na obiad udajemy się do wczorajszej restauracyjki, smakowało tam wszystkim to czemu nie powtórzyć.
Po drodze pstryk tu i pstryk tam
.
Po drodze rozmawiamy z małżonką, że jedząc tutaj w paru miejscach, a przechodząc koło kilkunastu innych nie czuliśmy zapachu smażonego - czytaj spalonego tłuszczu, a przecież oprócz grilowanych ryb podają i smażone, a frytki też nie biorą się z nieba, więc albo mają świetne pochłaniacze, albo okazuje się można i tak ( czasami w naszych letnich, krajowych kurortach, wydawało nam się , że inaczej nie można
).
Jest i nasz lokal
.
Zresztą menu też powtarzamy, ja małe rybki, żona, synek duże rybska tylko młody standardowo pizza, po wciągnięciu wszystkiego, kelner w ukłonach wypytuje się czy wszystko smakowało
, pytasz chłopie jasne, lepsze by było z piwem, ale dziś odpada
.
Z uśmiechem zaprasza nas na jutro, nietety - kręcimy głowami, dziś wyjeżdżamy, obrócił się na pięcie i zaraz był z powrotem z kawą dla nas, a dzieci zaprasza na lody, na dobrą podróż - uśmiecha się,
słuchajcie i jak tu nie wrócić
.
Ostatnia wędrówka przez miasto odbywa się bez słów, podchodzimy na chwilę na skraj plaży, ostatni raz popatrzeć na morze, no i cóż
, za chwilę docieramy do auta, smutne bo smutne, ale wracać trzeba, w domu też jest fajnie.
A wczasy przez to lubimy, że są odmianą ( przyjemną ) od codzienności i trwają tak krótko, że nie zdążą się znudzić, no i w końcu kiedyś i jakoś też na te wczasy trzeba zarobić
.
Ale koniec już tego filozofowania
, doszliśmy do auta i co my biedne żuczki - wsiadamy
.
W samochodzie rytuał startowy pasy, nawigacja, kontrola obecności standardowe pytanie kierowcy
czy komuś się chce jeszcze sikać.........na razie nie
.
No to przekręcam kluczyk i ruszamy, plan jest taki, żeby podjechać pod Tommy i kupić dla utrwalenia wspomnień, parę butelek Karlowacko.
Nadmienię tylko że ów plan zrealizowaliśmy z nawiązką, czyli jest szansa, że będziemy długo utrwalać
.
Ładujemy zakupy do auta, ładujemy się i my i jak by to najtrafniej ująć - RUSZAMY DO DOMU
.
ciąg dalszy już niedługo...