Kamień - 9.7.2014Jest środa, parę minut po siódmej, przejeżdżamy koło piekarni - tak, tak
ranne wstawanie czym bliżej końca pobytu przychodzi nam łatwiej. Zjeżdżamy w stronę portu, mijamy targowisko, restauracje Mars i na rondzie w prawo.
Cel dzisiejszej wyprawy porannej to Brela i jej słynny kamień. Podczas pieszego spaceru okazał się poza naszym zasięgiem, ale od czego mamy do dyspozycji rowery
.
Skład dzisiejszej wycieczki taki jak wczorajszej, reszta śpi w najlepsze, ja zawziąłem się, że bez dotarcia do kamienia nie wyjeżdżam
.
Wiec pedałujemy sobie z synalkiem trasą pieszego spaceru, do momentu naszego skrętu na schody, teraz jedziemy prosto, dalsza trasa to dla nas nowość, jadę trochę intuicyjnie czyli po prostu blisko morza
.
Skręcamy więc zakrętasami koło hotelu na piękny deptak wzdłuż morza ( to już za portem ) i wzdłuż pochylonych drzew pomykamy przed siebie.
Jesteśmy prawie sami, parę tylko równie rannych ptaszków mija nas w przeciwnym kierunku. Chwała rowerom, ósma z minutami, przed naszymi oczmi czy raczej oczami ukazuje się ów kamień z Breli
.
Ale przyznam się, że nastawiłem się na jakieś większe łał
, jest oczywiście fajny, ale jakoś albo to, że jeszcze nie oświetlony słoneczkiem, albo pora nie ta, albo nasyciłem oczy już podczas pobytu, innymi pięknymi widoczkami, nie wiem, nie gniewajcie się na mnie wielbiciele kamienia z Breli, ale po prostu takie mam odczucie
.
Zaczyna nam burczeć w brzuchach, więc obieramy jedynie słuszny kierunek, czyli tył nazad i do domu
.
Po drodze mamy okazje podziwiać sesję do jakiegoś kalendarza
.
Deptak się powoli kończy i po chwili pniemy się pod górę, droga wije się zawijasami, ale widok jaki przed nami się rozpościera , pozwala zapomnieć o zmęczeniu
.
O telefon dzwoni, pewny, że to żona się o nas martwi odbieram bez dokładniejszego patrzenia na ekran
, telefon od małżonki okazuje się telefonem z pracy, co wierzcie mi w tej scenerii, patrząc na ten widok, o poranku siódmego dnia pobytu w raju, wydaje się mi równie realny jak telefon z Marsa
.
No, ale takie jest życie, kolejny telefon, tym razem naprawdę od żonki, przerywa nasze szlajanie się i wracamy na kwaterę
.
Śniadanko, kawusia i już nas nie ma w pokoju, pierwszy zasuwam na dół i kogo spotykam
- kochanego Josipa, więc czekając na moja piękniejszą połowę, gawędzimy sobie z Josipem, eksperymentalnie próbuję łamanym angielskim, ale słysząc za plecami rżenie moich pociech
, wracam do sprawdzonego chorwacko – ręcznego, w tak zwanym międzyczasie nadchodzi żona i przerywamy pogawędkę.
Po drodze tłumacze gamoniom, że w moich szkolnych czasach, angielski - to ja się uczyłem z tytułów piosenek
, bo w szkole szlifowaliśmy rosyjski, i żeby pędrakom przybliżyć młodość ojca, opowiadam , że przysmakiem była oranżada w proszku, do rozpuszczania w wodzie, którą i tak wszyscy jedli na sucho, obślinionym palcem
. Przestali rżeć, ale dziwnie na mnie patrzą
W drodze na plaże "ustrzelony" kolejny zwierzak.
Codziennie nas witał na ścianie budynku, jak szliśmy na plażę, a dopiero dziś zdążyłem go pstryknąć
.
Na plaży już lekki tłumek, dziś już znacznie więcej ludzi, niż na początku naszego pobytu.
I znowu nie byłbym sobą, gdyby przy okazji obiadowej przerwy w plażowaniu, nie popstrykał trochę miasta i portu.
Obiad był
, był, no to wracamy na plażę
.
Tu dziś chyba dostaniemy kartę stałego klienta.
A wieczorem jak to wieczorem - na spacer. Bardzo podoba mi się zwyczaj wystawiania na specjalnym stojaczku przed restauracjami oferowanych w danej restauracji menu, można fajnie bez krępacji, od strzału stwierdzić czy nam pasuje karta, lub też czy po prostu styknie nam kasy
.
Świetnie, to tera kolejny raz na lody, a lody to tutaj cała historia, są miejsca, gdzie kupno lodów to małe show. Patrzymy chwilę co sprzedawcy wyprawiają z lodami
. ładują, podrzucają, stroją w rozmaite postacie, tu wafel na dziób, tu na czapkę, to udają, że podają, a im spada, to po prostu trzeba zobaczyć
.
A zawartość też nas zdumiewa, pierwszy raz zamówiliśmy jak w kraju po dwie, trzy gałki i
no właśnie kto to tera ma zjeść, to nie są gałki to GAŁY, śmiało wystarczy jedna, naprawdę.
Ale spacerujemy z lodami dalej.
Biokowo co wieczór, wybarwia się innym kolorem
.
Po powrocie na kwaterę, nasyceni pięknymi widokami, zasypiamy snem sprawiedliwych
.
ciąg dalszy już niedługo...