Tak, wiem miało być wczoraj, ale wczoraj był dentysta, było odrabianie lekcjii, a czasu nie było
Jest i nasz ulubiony Trogir
- wiem, wiem, że wszystko jest nasze ulubione, ale tak już jest!
Wjeżdżamy na parking i jak starzy wyjadacze od razu wiemy, co gdzie, jak
, ruszamy mostkiem w stronę Rivy - na początek oczywiście.
W tym roku mamy okazję pooglądać miasto za dnia i podoba nam się tak samo jak wieczorem
. Focimy w zeszłorocznych miejscach, ale jest faaajnie!
Najpierw wąskimi uliczkami, później promenadą, maszerujemy w stronę Twierdzy Kamerlengo, ale nie wchodzimy do środka - jakoś nie odczuwamy potrzeby, bardziej nas kręcą te wąskie, piękne uliczki, gdzie czas się zatrzymał... Przy Twierdzy zawracamy i leniwie ruszamy w drugą stronę, pomiędzy dostojnymi palmami z jednej strony, a jachtami z drugiej - chociaż o tej porze dnia nie ma ich jeszcze zbyt wielu, ale i tak jest na czym oko zawiesić i można pomarzyć, jak by to było fajnie mieć takie cudeńko, nie musieć nic robić, tylko pływać z portu do portu...
Słońce niemiłosiernie grzeje uciekamy więc w labirynt uliczek i tak docieramy do Trg Ivana Pavla II, na którym mieści się między innymi Katedra św. Wawrzyńca. Rok temu była zamknięta, więc teraz korzystając z okazji wchodzimy do środka. Wewnątrz Katedra jest dosyć ciemna, ale jest co podziwiać.
W którymś momencie do środka wpada jakaś wycieczka Japończyków, robi się straszne zamieszanie - uciekamy stamtąd! Wchodzimy do małego pomieszczenia obok, wydaje nam się, ze jest to chrzcielnica, ale wyczytałam, że to wieczna ambona- piękne! Widzimy jeszcze malutkie drzwi, które prowadzą na wieżę i napis:
Oczywiście wchodzimy, jest bardzo wąsko, jak ktoś schodzi z góry w tym samym czasie, to robi się problem
, chociaż im wyżej tym lepiej -szerzej
Na samą górę można wejść tylko po metalowej drabince, która jest ustawiona prawie pionowo i nie ma żadnych zabezpieczeń, no i jeden Pan z rodziny wymiękł
- ten najmłodszy, kto by się spodziewał? Misiu dał się namówić, że poczeka na nas w miejscu gdzie było dosyć szeroko i byli tam tacy jak on, co nie dali rady, a my szybciutko wejdziemy na górę. Jak doszliśmy już tak daleko, szkoda by było nie zobaczyć wszystkiego. Widoki, które się rozpościerają z wieży są przepiękne, ale jest tam dosyć mało miejsca, a ludzi przybywa. Pstrykamy szybko zdjęcia
i chcemy schodzić, ale nie jest to takie łatwe...nagle na górę po kolei wchodzą Japończycy, a jest ich ok. 20-30 osób i nikt nie wpadnie na to, żeby się zatrzymać i przepuścić schodzących
, a że na górze przybywa ludzi, robi się coraz ciaśniej...Japończycy wchodzą i wchodzą, są też już i tacy co chcą schodzić, ale nic z tego
Nareszcie, któryś z nich zawraca z drabinki i wykorzystujemy sytuację, teraz pora na schodzących
. Borys dzielnie na nas czekał, chociaż widać po jego minie, że ma stresa
- stał wciśnięty w jakiś kącik, ale przy wielkim oknie, które oczywiście było okratowane, ale...wiadomo, jak jest. Schodzimy już z wieży, na tyle szybko, na ile się da. Na dole podziwiamy jeszcze portal wejściowy do Katedry, bo to prawdziwe dzieło sztuki. No dobra, chyba zobaczyliśmy wszystko co można było zobaczyć.
Naprzeciw wejścia do Katedry znajduje się agencja turystyczna, ale kiedyś mieścił się tam wenecki kompleks Pałacu Cipiko. W holu znajduje się ogromny drewniany kogut przytwierdzony do ściany, który podobno kiedyś ozdabiał dziób jakiegoś okrętu wojennego.
Na placu oglądamy jeszcze Ratusz i Wieżę Zegarową
...i uciekamy przed coraz większymi tłumami w zacienione, małe uliczki.
Plan jest taki, że teraz musimy znaleźć kanjpkę z zeszłego roku - tam jedliśmy najpyszniejszą pizzę na świecie
, ale nie wiemy jak się nazywa, tylko mniej więcej w jakim kierunku musimy się poruszać... Mija trochę czasu, ale znajdujemy
przy okazji plączemy się pomiędzy kamienicami, po wyfroterowanych chodnikach
. Ale teraz przerwa i jedzonko - zamówiliśmy piwko-zimne, pyszne, no i pizzę
, ja jeszcze skusiłam się na sałatkę - wszystko przepyszne!
Odpoczęliśmy chwilę i znowu w drogę. Idziemy teraz do Bramy Lądowej, a stamtąd znowu w jakąś uliczkę i tak w prawo i lewo itd...trafiamy na piękne podwórka, gdzie nie ma turystów, albo na tyły restauracji, gdzie jest większe zamieszanie, biegają kucharze, albo można popodglądać prace w kuchni. Gdzie indziej bawią się miejscowe dzieci, albo odkrywamy piękne kawiarenki. Niektóre domy mają wewnętrzne dziedzińce, tarasy obsadzone kwiatami, pnączami i pomidorami w doniczkach. Ulice są ciche, spokojne- samochody mają zakaz wjazdu na wyspę. Po drodze oczywiście są jakieś lody- wiadomo. Nie będę was zanudzać spacerami, ale trwało to dosyć długo
.
Wreszcie nogi nam odmawiają posłuszeństwa, jesteśmy padnięci, spędziliśmy na spacerkach ok. 4 h. Ruszmy w stronę Rivy - postanawiamy tam usiąść w kawiarni, napić się czegoś, chwilę odpocząć i wracać...Pooglądamy przy okazji jakie nowe jachty przypłynęły
, no i Borys nie będzie musiał siedzieć przy stoliku, tylko będzie tam miał większą przestrzeń.
Ciężko się rozstać z Trogirem - miasto muzeum, jak się o nim mówi, skłania do refleksji, zadumy, do zwolnienia tempa- co jest bardzo przyjemne
. No nic, wracamy do naszego nowego-starego miejsca, z którego mamy fantastyczny widok na nasz ulubiony Primosten
. Mamy jeszcze jeden plan do wykonania na wieczór - Borys ma obiecaną trampolinę, pewnie pójdziemy jeszcze na lody i spacer po "naszej"Starówce
...