Mając średni talent literacki i dziury w pamięci, trochę się zastanawiałem czy pisać tę relację, najwyżej nikt tego nie przeczyta
Wyjazd
Do trzech razy sztuka.
Trzecie wakacje w Cro były zaplanowane wspólnie z naszymi znajomymi, którzy jechali pierwszy raz. Omawianie trasy, jakieś wspólne zakupy ojro, wzajemne dopasowanie czasowe nie było proste.
Wybraliśmy Brać jako wakacyjnego pewniaka, z lokalizacją w Splitskiej, Postirze lub Puciscy.
Aby było dziwaczniej, wystartować mogliśmy dopiero o 13;30 w sobotę - takie pracowe uwarunkowanie.
Ruszyliśmy radośnie i natychmiast ugrzęźliśmy w korku wyjazdowym z Warszawy. Początek był przy PL Narutowicza, koniec za Jankami.
Remont jego mać!
Straciliśmy ~2,5godz.
Deszcz lejąc lub siąpiąc na przemian, nie ułatwiał jazdy, ale upewniał nas, że dobrze robimy wyjeżdżając z Polski. Mknęliśmy na wakacje .
Wieczorem chyba około 8:30 przekroczyliśmy pierwszą granicę.
Na Słowacji deszcz lał tak samo jak i u nas.
Pierwsze wrażenie po wjeździe do Słowaków - bezludne mieściny i wioski. W oknach ciemno, na ulicy nikogo. Dziwnie jakoś, jak z horroru.
Po pewnym czasie dojechaliśmy do mieściny oświetlonej jak Las Vegas, okazało się, że tam wesołe miasteczko się rozsiadło, zebrało chyba wszystkich zdolnych do przemieszczania się ludzi z okolicy. Wreszcie autostrada i dalej poszło już szybko, do następnej granicy.
Jak poprzednio, postanowiłem przejechać przez Gyor na Veszprem i dalej autostradą do Letenyje. U bratanków nie poszło tak łatwo jak planowałem,
ZEPSUŁA SIĘ NAWIGACJA akurat w okolicach Balatonu tam, gdzie była najpotrzebniejsza.
Prowadziła nas w kólko po osiedlowych dróżkach koło Veszprem i jeziora.
Wreszcie żona tupnęła obutą w eleganckie trampki nóżką i użyliśmy papierowej mapy. I proszę, udało się dojechać do Splitu bez utrudnień.
To była najdłuższa, najgorsza i najbardziej męcząca podróż do Cro jaką do tej pory odbyliśmy.