Przyjazd na miejsce
Po paskudnie deszczowej i męczącej podróży samochodami teraz wiózł nas ktoś inny:
Pasażerowie raczej zadowoleni z tej zmiany, trzeci z tej bandy grasował w promowym barze
Około 15 - 15;30 wylądowaliśmy w Supetarze z lekkim strachem, bo kwater nie mamy a potrzebujemy dwóch domów, jest niedziela i już po południu.
Znajomych zaczepił jakiś naganiacz w porcie(bjutiful rums, czip und biutiful!), na którego byśmy nawet nie chcieli spojrzeć, ale nasi towarzysze, ufni ludzie, potraktowali go poważnie, a że facet miał coś w Splitskiej, to pojechaliśmy. Oczywiście bjutiful rums to był jakiś standard kolonijny z lat 70tych, więc zaczęły się poszukiwania kwater. Znaleźliśmy coś blisko portu.
Znajomi, o których trochę się baliśmy, że nie dadzą sobie rady w poszukiwaniach, znaleźli
cały dom z ogrodem za cenę jednego pokoju, "między morzem a cmentarzem"
Nasi gospodarze byli bardzo zajęci, pani "manager" Sanja, pracowała w jednej z knajpek przy porcie, w czasie naszego pobytu widzieliśmy ją raptem kilka razy, ale zawsze uśmiechniętą.
Dom był trochę dziwnie skonstruowany, jak by był stopniowo dobudowywany, ale były 3 sypialnie, kuchnia łazienka i living room. No i oczywiście taras.
A to nasz pokój telewizyjny, z piecem CO - wielka rzadkość
Widok z tarasu na Splitską:
Mieliśmy kilka gniazd jaskółek, czasem latały nad naszymi głowami, w czasie śniadania czy kolacji.
Nie były to jedyne ptaki, które wspominamy, po drugiej stronie miasteczka, coś wieczorami strasznie się darło, czasem było słychać jakieś bezsensowne okrzyki w zagranicznym języku "hello bejbe" i coś tam jeszcze. Okazało się, że ktoś zabrał na wakacje papugę, wieczorami gdy było chłodniej siedziała na balustradzie tarasu i "gadała"
Lepszego zdjęcia niestety nie mam, ale to co widac, jest dość kolorowe
Po widokach z Polski i prawie całej trasy
mogliśmy oglądać przez dwa tygodnie widoki tego typu: