Skrip tym razem tochę inaczej.
Poprzednio pisałem, że "z automatu" spławiam wszystkie oferty, których nie szukam, co miało miejsce przy pierwszej wizycie w okolicach zamku. Jednak trochę nas poruszyło zestawienie względnego dostatku na wybrzeżu i autentycznej biedy kilka kilometrów dalej od morza.
Namówiliśmy naszych znajomych by wydać kilka kun nie koło domu, tylko tam, gdzie chyba będą potrzebniejsze. Pewnej niedzieli po południu ruszyliśmy po Vino, Oliva, Proszek
Zaparkowaliśmy przed zamkiem i okazało się, że jest tylko jedna pani, sprzedająca souveniry. Poszliśmy szukać tej drugiej.
Nieśmiało weszliśmy w bramę kasztelu, na dziedzińcu stał stół, było wino, szynka winogrona. Siedziało przy nim kilku starych mocno spasionych facetów w porozciąganych siatkowych podkoszulkach. Spytaliśmy o oliwę, na co jeden z nich dał znać ręką, że rozumie, odwrócił się i wrzeszcząc Himilszbacha głosem począł wzywać (chyba?) żonę.
Po chwili przyszła pani od Olivy i zaczęła nas oprowadzać po swoich włościach.
Opowiadała, że zameczek był zamieszkany przez dwa rody, które walczyły z Turkami. Pokazywała wieżę mówiła "tam byla armata na Turka", oprowadziła nas po całym zameczku gdzie mieszka. Niestety część już się zawaliła.
Potem otworzyła przed nami swój sezam...
Sezam miał strop z drewna, oryginalny z XVIw, podparty w niektórych miejscach, w kamiennej kadzi zieleniła się oliva , pod sufitem wisiała klatka z szynką (typu parmeńskiego), niestety za świeża by nadawała się do jedzenia, winko, wiśniówka i proszek. Spróbowaliśmy tego i owego, po czym obładowani wieeellllooooma flaszkami ruszyliśmy do naszych wozideł. Proszek okazał się bardzo słodkim winkiem, a że jestem łasuchem, to flaszka długo się nie ostała