Dziękuję Wam bardzo. Dla mnie wejście na górę było też zmaganiem się z własną słabością. Po pierwsze mocnym lękiem wysokości (choć w górach jakoś się go nie odczuwa, dopóki oczywiście nie stanę gdzieś na skraju) i z bólem. Weszłam na górę z uszkodzoną łękotką w kolanie, której to nie mam kiedy zoperować choć muszę. I co tam będę dużo gadać - jestem z siebie dumna
ciąg dalszy dnia spełniania marzeń
Na górze było zimno, ale już schodząc w dół temperatura dawała się we znaki. Byłam pełna podziwu dla tych, których mijaliśmy na szlaku, dla tych idących pod górę.
I jeszcze mała historia jako bonus Iliji.
Kiedy szliśmy z przyklasztornego parkingu w kierunku szlaku minął nas biegnący pan (rany, jakie on miał pośladki w spodenkach oczywiście). Zażartowałam sobie, że zapewne minie nas gdzieś w połowie szlaku jak już będzie wracał Po chwili mija nas samochód z dwoma rowerami na dachu, parkuje nieopodal, wysiada z niego Pan z Synem. Czekałam kiedy zdejmą te rowery z dachu. Minęliśmy ich, idziemy dalej, aż tu nagle Pan z Synem mijają nas, po nogach, i po minięciu nas zaczynają biec. Super myślę sobie. Ci też nas miną gdzieś w połowie.
Tak na marginesie, na szlaku widziałam ślady kół rowerowych. Jacyś harcorowcy chyba, ale nie sądzę, żeby aż na szczyt wjeżdżali.
Wędrówka trwa, jesteśmy tuż przed furtką (kto wchodził wie o czy mówię)
i co......mija nas zbiegający pan z fajnym tyłeczkiem. Nie wierzę, naprawdę nie wierzę Niewiele później mija nas Pan z Synem. Było mi wstyd normalnie
Wracając do dalszej części dnia i już płaskiej powierzchni lądu.
Pogoda zrobiła się całkiem znośna, są chmurki, ale jest bardzo bardzo ciepło.
Jacek prawie zbiega z góry bo przecież dziś, to właśnie dziś jest wymarzony, długo wyczekiwany przez niego dzień.
Odkąd pamiętam mój osobisty mąż marzył o pontonie, z silnikiem. Marzył, oglądał oferty, próbował mnie przekonać i nic. W końcu bez przekonywania mnie (i tak wiedział jakie mam zdanie) w tym roku kupił używany ponton z silnikiem. Przytargał go aż ze szczecina. Wypucował, dał silnik do sprawdzenia do serwisu (okazało się, że igiełka), upchnął w naszego Mondzia ku mojemu przerażeniu i przywiózł do Cro. I pogoda i choroba ciągle krzyżowały mu plany. Codziennie Ivo przychodził i mówił: dzisiaj nie płyniesz, mistral wieje. Dzisiaj to, dzisiaj tamto.
W końcu mu się udało. Długo jakoś nie popływał, ale przynajmniej zadowolony był
Mnie się też udało raz przepłynąć, znaczy się udało się Jackowi mnie namówić. Jednak fale zbyt mnie przerażały.
Jacek na pantonie, a my z Julka na plaży walczyłyśmy z falami
i dziwnymi żyjątkami
Wakacje powoli zbliżają się do końca, każdy z nas marzy o odrobinie słońca na te ostatnie dni.