Odcinek 10 - Czyli o dłuuugim dojrzewaniu zakończonym szczytowaniem i o tym, że marzyć trzeba, bo marzenia to do siebie mają, że się spełniają - 27 lipiec
Nie będzie tu wiele słów, za to sporo zdjęć, choć starałam się je ograniczyć do minimum.
Sv. Ilija, 961 m npm, piękny, majestatyczny, nieodkryty. Przeze mnie oczywiście. Odkąd pierwszy raz przyjechałam do Borje, 7 lat temu, myśl o wędrówce na Iliję nie dawała mi spokoju. Generalnie ludzie z którymi tam jeździłam pukali się w głowę, opowiadali mi "ponoć zasłyszane" opowieści jak to śmiałkowie ginęli na szlaku. A ja im głupia wierzyłam. Dopóki nie trafiłam na Wasze kochani opowieści o zdobywaniu szczytu.
Fakt, że nie zawsze się składało. Z Julią nieco trudno byłoby tam wejść mimo wszystko
Myśl o wejściu na szczyt dojrzewała, dojrzewała...aż w końcu dojrzała Patrząc na tegoroczną pogodę z dnia na dzień traciłam nadzieję, że w tym roku się uda, a jakoś miałam przeczucie, że Ilija już mi tego nie daruje i na 100% się na mnie obrazi
Postanowiliśmy wstać o 4 rano i zobaczyć jaka będzie pogoda. W zapewnienia naszego dostawy wina, że Sutra kiša neće już przestałam wierzyć.
Obudziliśmy się o 4, ale było tak ciemno, że nic nie widzieliśmy, postanowiliśmy jeszcze chwilkę pospać.
I tym to sposobem wyruszyliśmy na moją przygodę życia o 5:30.
Nie jestem urodzonym piechurem, kocham góry, ale jakoś nie koniecznie kocham się po nich wspinać. Mogę na nie patrzeć godzinami...z dołu. Także dla mnie osobiście to było wielkie wyzwanie.
Do klasztoru docieramy samochodem. A potem......zobaczcie sami...