Re: naturystyczna Chorwacja - alpejska Austria... no i Niemc
Wjeżdżając do Chorwacji zostawiliśmy za sobą wrażenia z przekraczania granicy niemiecko-austriackiej, gdzie nie było ani budek, ani celników, ani ichniejszej straży granicznej ani innych służb kontrolujących przybyszy.
No cóż UNIA – pełną gębą
Za sobą zostawiliśmy wspaniałe widoki na Alpy rozciągające się na pograniczu niemiecko-austriackim w okolicy Fuessen oraz znanego wszystkim miłośnikom skoków narciarskich Garmisch-Partenkirchen
Za nami zostały piękne proste austriackie drogi prowadzące ku granicy ze Słowenią,
z których to rozciągał się wspaniały widok na Alpy.
Gdzieś tam w środku pojawiała się jednak coraz większa radość, której powodem był nie tylko fakt, iż coraz bliżej nam było do gorących plaż Chorwacji i jej pięknych zabytków, ale myślę ze jednym z powodów było także to, iż założony przez nas plan wyprawy do Chorwacji przez Niemcy i Austrię udawało nam się zrealizować. Nie przeszkodziła w tym ani długa droga, z którą się liczyliśmy planując tą trasę, ani jak by nie było kiepska pogoda, w tym śnieg i przygoda z byciem eskortowanym przez pług śnieżny przy podjeździe na szczyt Grossglockner Hochalpenstrasse. W zaplanowaniu i realizacji trasy nie przeszkodziły też malkontenckie opinie osób, którym tą trasę przedstawialiśmy, jako plan dojazdu do Chorwacji. Teraz już zdanie takie jak „ze Śląska do Chorwacji przez Niemcy? Po co nadrabiać tyle kilometrów??” także zostały za nami.
Austrię także zostawialiśmy za sobą,
Będąc jednak tak bardzo zauroczonymi austriackim klimatem, w głębi ducha byliśmy przekonani, że kraj ten będzie nam się nie tyle miło kojarzył, ale też nasze przyszłe wycieczki będziemy tak planować, by w miarę jak najlepiej poznać mentalność, kulturę i krajobrazy Austrii.
Planując tegoroczny urlop w Chorwacji, także chcemy spędzić kilka dni w Austrii. Tym razem za główny cel i punkt w drodze do Chorwacji wybraliśmy miasto rodzinne Wolfganga Amadeusza Mozarta, a zarazem miasto, z którego pochodzą najsmaczniejsze najsłodsze, oryginalne Mozartkugeln, czyli Salzburg. Planując trasę do Chorwacji wiodącą przez Salzburg chodziło mi głownie o to, by pokazać mojej lubej to piękne miasto, w którego bliskiej okolicy mieszkałem swego czasu.
Szerzej o naszych planach tegorocznego wyjazdu do Chorwacji napiszemy do osób, które wspólnym wyjazdem z nami do Chorwacji będą zainteresowane.
Przez Słowenię śmignęliśmy dość szybko decydując się tym razem na wykupienie winiety na słoweńskie autostrady. W 2011 jadąc po raz pierwszy do Chorwacji przejazd przez Słowenię z pominięciem stosunkowo drogich autostrad okazał się dla nas dość drogi Zostaliśmy zatrzymani przez niezwykle miłą słoweńską policjantkę, która na samym początku zapytała w trzech językach (po angielsku, niemiecku i włosku), w jakim języku możemy się komunikować Spotkanie to okazało się niemal trzykrotnie droższe niż wykupienie winiety na ichniejsze autostrady. Jeszcze wówczas nie wiedzieliśmy, że Słowenia pod względem kultury jazdy wyprzedza nadwiślański kraj o pare stuleci i tam - w Słowenii - w obszarze zabudowanym trzeba jechać 50, a nie 55 czy też 60 na godzinę.
Tak myślę, że gdyby w Polsce była taka kultura jazdy jak w Słowenii, a kierowcy w Polsce przestrzegaliby tak skrupulatnie przepisów jak to czynią kierowcy słoweńscy, to stawianie nowych radarów okazało by się krótko mówiąc wyrzucaniem pieniędzy w błoto. Pan minister, który zaplanował pewną dość spora kwotę w budżecie, jako przychód z mandatów miałby w tym budżecie dziurę większa o tą właśnie zaplanowana kwotę z mandatów. Co by było gdyby….
Na granicy słoweńsko-chorwackiej nie było większych korków, a co najważniejsze po porannym szoku temperaturowym na podjeździe pod Grossglockner, gdzie to termometr wskazywał temperaturę około zera stopni Celsjusza, wartości na termometrze samochodowym z każdym kilometrem wzrastały, robiło się coraz jaśniej coraz bardziej przejrzycie, a słońce coraz chętniej i śmielej wyglądało spoza chmur.
Słowenia także została za nami…
Powitała nas Chorwacja…
Kierowaliśmy się na Zagrzeb ku autostradzie, która prowadząc w stronę Splitu zaprowadzić nas miła prawie pod drzwi kwaterki
Przy bramkach przy wjeździe na autostradę nie było aż tak ogromnego korku, jaki pamiętaliśmy sprzed roku. Więc pare chwil później mogliśmy już się cieszyć tym, co w naszym kraju wciąż jest rzadkością czy też dość drogim dobrem luksusowym, czyli prostymi gładkimi jak pupcia niemowlęcia drogami, prowadzącymi ku wyznaczonemu celowi.
Przy najbliższej okazji postanowiliśmy zrobić krótki odpoczynek by rozprostować kości i trochę się odstresować od momentu wyjazdu z kwaterki w Zell am See.
Jak widać autko mielimy oklejone portalowymi naklejkami by być rozpoznawalnym na trasie O dziwo, w czasie całego naszego urlopu nie spotkaliśmy ani jednego autka, które by posiadało naklejoną CROPLkę.
Wysiadając z auta na parkingu dało się odczuć, że to już nie jest alpejski wilgotny, chłodny, klimat tylko ten - niemalże śródziemnomorski, który tak bardzo przypadł nam do gustu rok wcześniej i który także w tym roku chcieliśmy poczuć, a wiele wskazuje na to, że poczujemy go także w roku 2013
Było już późne południe, więc ruszyliśmy w dalsza drogę. Tym bardziej, że zmęczenie, emocje i monotonia, a zarazem piękno okolicy i wyłaniające się z każdym przejechanym kilometrem z jednej strony potęgowały w nas zmęczenie, a z drugiej strony dostarczały swego rodzaju impulsów, by czym prędzej dotrzeć do celu, zatrzymując w pamięci jak najwięcej widoczków możliwych do dostrzeżenia z autostrady
Termometr około godziny 17ej wskazywał wartość o około 29 stopni większą niż ta, którą wskazywał kilka godzin wcześniej To było powodem do pojawienia się bananika na naszych twarzach
Mijały kolejne kilometry chorwackiej autostrady… pejzaże coraz bardziej przypominały te, które pamiętaliśmy sprzed roku, z czasu naszej pierwszej wyprawy do tego kraju. Ileż było wówczas emocji… ile przygotowywań…
Niewiele mniej emocji towarzyszyło nam w widząc z autka choćby takie widoczki
Zbliżaliśmy się do Tunelu Sv. Rok
A tuż za nim widoki były jeszcze piękniejsze… i tak typowo chorwackie
Przyszła i pora na kolejny przystanek i kolejne rozprostowanie kości na jednym z parkingów
Widoki, jakie na nas czekały po ponownym wyruszeniu w drogę nie wymagają –jak sądzę - większego komentarza
Dla nas był jednak jeszcze ważniejszym i ciekawszym fakt, że w bardzo krótkim czasie temperatura na samochodowym termometrze zrobiła kolejny dość znaczny skok
O, taka temperatura to już by mogła zostać… a na myśl o porannych wskazaniach termometru aż ciarki przechodziły po plecach
W kwestii chorwackich autostrad warta jest zauważenia nie tylko ich, jakość (porównując to choćby z „traktem Marka Pola”), ale przede wszystkim ich dobre oznakowanie oraz fakt, że chorwackie autostrady można nazwać autostradami przez duże „A”, a nie tak jak to coś, co ciągnie się od Wrocławia ku granicy z Niemcami
Tak więc i znaki okazały się dla nas powodem do coraz większej wewnętrznej radości wskazując, że do celu zostało tylko parędziesiąt kilometrów
Zjechaliśmy z autostrady na Prgomet na drogę prowadzącą nas prosto do Trogiru. Po paru kilometrach z drogi tej dostrzec już można było sam Trogir.
Widok przypominał na ten, który podziwiać mogliśmy rok wcześniej zjeżdżając z autostrady ku Breli i całej Makarskiej Riwierze.
Tak samo jak rok wcześniej do Breli tak i droga od autostrady do samego Trogiru była bardzo kręta.
Co prawda serpentynom prowadzącym do Trogiru wiele brakowało do tych na Grossglockner Hochalpenstrasse
Jednakże pewną analogię można było znaleźć
Im bliżej byliśmy celu tym zmęczenie dawało się coraz bardziej we znaki – nawigacja wskazywała, że ze nasz ostateczny cel jest coraz, coraz bliżej
Przed wyjazdem umówiliśmy się z właścicielką kwaterki, że w przypadku, gdy nie będziemy w stanie odszukać kwaterki na własną rękę to ona po nas przyjedzie w umówione miejsce, którym to był hotelik Trogirski Dvori.
Tak się też stało, być może ze zmęczenia, a być może z niezbyt dokładnego oznaczenia ulic poza centrum Trogiru ciężko nam było odszukać kwaterkę, wiec zadzwoniliśmy do Michaeli i po chwili już byliśmy przed domem, gdzie spędzić mieliśmy najbliższe kilkanaście dni. Kwaterka nasza znajdowała się w południowej części miasta, przy wylocie z Trogiru w kierunku Splitu.
Na miejscu okazało się, że oprócz nas w domku tym zamieszkują trzy inne rodzinki – także z Polski, a jak by tego było mało, okazało się, że są ze Śląska. Jak by tego jeszcze było mało, po rejestracjach samochodów można było poznać, że byli z miasta, w którym i my mieszkamy
Ciekawy zbieg okoliczności.
Być może ktoś z nich czyta tą relację. Jeżeli tak, to raz jeszcze dziękujemy za nocne imprezowanie, za nieliczenie się z tym, że nie wszyscy w tym domku chcieli mieć, tak jak wy, zarwaną niemal, co trzecią noc, a w głównej mierze dziękujemy za niebranie pod uwagę kierowanych przez nas jak i przez małżeństwo z Niemiec próśb o uciszenie się w godzinach późnowieczornych. Może zamiast robić z siebie w Chorwacji wielkich PANÓW, trzeba było wyjeżdżając z Polski przypomnieć sobie o wyjęciu słomy z butów i zostawieniu jej w kraju.
Postarajcie się o tym nie zapomnieć opuszczając kraj następnym razem.
Rok wcześniej mieszkając w Breli mieliśmy dookoła siebie, jako sąsiadów jedną rodzinkę z Rumunii, jedną z Polski i kilka rodzin z Czech. Jak widać było oni potrafili uszanować to, że noc jest do spania i odpoczynku, a przede wszystkim do tego by zachowywać się tak, by nie przeszkadzać innym. Tak się zastanawiam czy brak umiejętności liczenia się z sąsiadami to taka typowo polska cecha? Czy też jest to cecha tylko tych wielkich PANÓW, których my mielimy okazję i wątpliwą przyjemność poznać.
Cóż… bywa…
Myślę, że teraz nie wyda się nikomu dziwnym, iż szukając kwaterki na Istrii skupiliśmy się na takich, które posiadają nie więcej niż dwa apartamenty. Taką tez udało nam się zarezerwować.
Widok, jaki mieliśmy z naszego apartmanu wynagrodził nam trud podróży, a zmęczenie, które narastało wraz z przybliżaniem się do celu, nagle zniknęło.
Zależało nam na kwaterce wśród zieleni blisko plaży.
Po podróży i rozpakowaniu się byliśmy jednak zbyt zmęczeni by tego samego wieczorku wybywać na miasto.
Następnego dnia ruszyliśmy w stronę centrum starając się poznać jak najlepiej okolicę oczywiście z aparatem Trogir na pierwszy rzut oka zrobił na nas nieco mieszane wrażenie. Z jednej strony czymś strasznym wydawał się wieczny korek ciągnący się od wyspy Ciovo, przez most, dalej dookoła starego miasta, przez kolejny most, koło targu, aż do drogi, które a prawo prowadziła w stronę Splitu a w lewo prowadziła ku hotelowi Medena i dalej w stronę Primostenu tudzież autostrady. Z drugiej zas strony niezwykle pozytywne wrażenie robiła część miasta położona na wysepce..
Cześć miasta znajduje się na kontynencie, a druga cześć na wysepce leżącej pomiędzy kontynentalną częścią miasta, a wyspą Ciovo. Wysepka ta połączona jest z kontynentem i wyspą Ciovo wąskimi mostami, a spore natężenie ruchu pomiędzy Ciovo, a kontynentem jest z kolei powodem ogromnych korków tworzących się w okolicy wspomnianych mostków.
Część Trogiru leżąca na wysepce robi niesamowite wrażenie… Klimat tej części miasta przypominał nam atmosferę, którą poznaliśmy rok wcześniej w trakcie krótkich pobytów w Splicie.
[img]http://i2.fmix.pl/fmi2525/2380ca5700198e1250f19f3a
Wąskie uliczki, jako żywo przypominające zakątki Wenecji
http://i1.fmix.pl/fmi420/46608deb000374cc50f19fdc[/img]
A do tego uliczki pełne mniejszych lub większych knajpek, sklepików z pamiątkami
I nie tylko pamiątkami……
W czasie jednego z pierwszych dni pobytu w Trogirze trafiliśmy na swego rodzaju procesje…
Zrobiliśmy kilka fotek tej procesji i dalej zwiedzaliśmy miasteczko, aż po chwili usłyszeliśmy straszne wycie syren… Nie wiedzieliśmy, co to za syreny wiec z ciekawości poszliśmy w kierunku miejsca skąd dobiegały wspomniane syreny.
Okazało się że syreny te były uruchamiane przez mniejsze lub większe statki cumujące przy nabrzeżu tuż obok Kamerlengo
Tego dnia do kwaterki wróciliśmy późno, gdyż ciężko się było oderwać od widoku rozmaitych jachtów, statków i stateczków z rozmaitych stron nie tyle Europy, ale i świata.
A sam Trogir nocą robił niesamowite wrażenie..
Widać było, że to miasto także po zmroku, a może raczej przede wszystkim po zmroku żyje.. Kawiarenki pełne ludzi, uliczne przedstawienia prezentujące kulturę samego Trogiru jak i regionu.
Jeden z kolejnych dni spędziliśmy na plażach w okolicy hotelu Medena. Dotarliśmy tam Taxi-Bootem, który wypływał z portu przy Kamerlengo. Widoki po drodze robiły wrażenie
Sama plaża niewiele różniła się od tej, którą widzieliśmy z okien kwaterki.
Z jednym wszak wyjątkiem, o którym z pewnością wiedzą wszyscy zwolennicy opalania bez zbędnych ubrań. Na plaży przy Medenie spędziliśmy cały dzień i to był nasz jedyny pobyt na tej plaży w czasie całego pobytu w Trogirze.
Plaża, którą mieliśmy przed kwaterką, może nie należała do najpiękniejszych, ale zapełniała się ludźmi już od wczesnych godzin porannych.
A rosnące drzewa dawały ulgę tym, którzy odpocząć chcieli od prażącego słońca. I te cykady..
Praktycznie co dnia robiliśmy wycieczki do centrum Trogiru poznając niespotkaną nigdzie wcześniej architekturę miasta
I jego skąd inąd gdzieś już widzianych mieszkańców
Z racji tej ze Trogir znajduje się niewiele ponad dwadzieścia kilometrów od Splitu, na którego dokładniejszym poznaniu zwiedzeniu najbardziej nam zależało (to z kolei było jednym z argumentów, które zadecydowały o wyborze Trogiru, jako celu na urlop), zdecydowaliśmy się pewnego dnia na wycieczkę autobusem z Trogiru do Splitu.
Dworzec autobusowy w Trogirze znajduje się w centrum miasteczka na jego kontynentalnej części, przy moście łączącym część kontynentalna z częścią wyspową. Podróż do Splitu trwała długo, bardzo długo…
Trasa autobusu prowadziła przez wszystkie Kastele znajdujące się pomiędzy Trogirem a Splitem, a także zahaczała o lotnisko w Splicie.
W Splicie było bardzo gorąco…
Dlatego też, czym prędzej chcieliśmy się schować tam, gdzie temperatura okazać by się mogła bardziej znośna dla kogoś, kto do tak wysokiej temperatury i niskiej wilgotności powietrza przyzwyczajony nie jest…. Miejscem niezawodnym pod tym względem okazała się największa atrakcja Splitu, czyli Pałac Dioklecjana (a raczej to, co z niego pozostało do dzisiejszych czasów)
Pospacerowaliśmy trochę po Splicie – dość krótko gdyż upał tego dnia dawał się niemiłosiernie we znaki. Do Trogiru postanowiliśmy wracać innym środkiem transportu niż autobusem – a mianowicie w drogę powrotną wyruszyliśmy łódką Blue Line, która w drodze do portu w Trogirze zahaczała o Ciovo.
widok z łódki na wyspe Ciovo
Poniżej kilka widoczków z balkonu naszego apartamentu uchwyconych wieczorową porą
a także kilka kadrów obrazujących wieczorne życie miasta…
Wiedzieliśmy, że po ostatnim krótkim pobycie w Splicie wrócimy tam ponownie i tak też się stało, tym razem wybraliśmy się tam autkiem
Split to nie tylko Pałac Dioklecjana wiec wybraliśmy się w głąb miasta by je jeszcze lepiej doświadczyć.
Jeden z kolejnych dni poświeciliśmy na wycieczkę na północ od Trogiru.. Celem był Zadar.
Przed wyjazdem do Chorwacji wiele czytaliśmy na forach o pożarach mających miejsce bardzo często właśnie w okolicy Trogiru, Zadaru, czy tez na Wyspie Ciovo. Nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego jak niszczącą siłę posiada ogień do czasu, aż dojeżdżając do Zadaru najpierw zobaczyliśmy to…
Potem na niebie zaczęło robić się coraz bardziej czarno od dymu…
Aż tuz przed samym Zadarem, praktycznie na jego przedmieściach mielimy wątpliwa przyjemność dostrzeżenia takiego obrazku..
Faktem jest, że lato 2012 było wyjątkowo suche, a to z pewnością zwiększyło zagrożenie pożarowe w Chorwacji, na kontynencie i na wyspach.
Zadar….
W tym nadmorskim mieście spędziliśmy pare godzin starając się zobaczyć zwiedzić to, co w nim najciekawsze w tym znaną w całym regionie rotundę Św. Donata, a także kościół Św. Marija.. Będąc w Zadarze warto także zobaczyć wspaniale zachowane bramy miejskie w tym bramę główną z włoskiego określaną mianem Porta Terra Ferma
Oto zdjęcie zrobione w środku wspomnianej wcześniej rotundy.
W drodze powrotnej do Trogiru
nie sposób było się nie zatrzymać przy tym mostku
A także rzucić okiem na bardzo zachwalane na forach miasteczko, jakim jest…
http://i2.fmix.pl/fmi1991/e55af042001fdf2950f1be14[/img]
Jak się okazało nie po raz ostatni przyglądaliśmy się temu miasteczku… pare dni później odwiedziliśmy to miasteczko przy okazji opalania się na pobliskiej plaży
Primosten to małe – jednakże urokliwe miasteczko, bardzo popularne wśród turystów nie tylko z Polski, choć polski język dało się tam słyszeć najczęściej Duża część miasta znajduje się na wzniesieniu, na szczycie którego znajduje się kościołek. Z wzniesienia tego roztacza się wspaniały widok na miasto, port, okoliczne wysepki (w tym na Smokovicę – znaną zwolennikom plażowania bez zbędnych ubrań).
Plaża, na której się opalaliśmy koło Promostenu leży w południowej części miasta. Jej główną zaletą jest przepiękny widok na cały Primosten,
co niektórym może się wydać wadą tej plaży jest sposób dotarcia do niej.
W okolicy Primostenu jest plaża dla naturystów określana jako Marina Lucica mieści sie ona kolo ruin dawnego hotelu. Aby tam dotrzeć trzeba ruszyć od Primostenu w stronę Trogiru. Tuż za Primostenem wyjeżdżając pod sporą górkę można dostrzec drewniane budki (tuz przy drodze), w których sprzedawane są boskie trunki. Można tam zaparkować autko. Następnie zejść w stronę morza. Jak się już wejdzie do ruin tego hoteliku to można eis naprawdę zgubić, Poza tym trzeba uważać by w coś nie wdepnąć lub by coś na głowę nie spadło, dlatego najlepiej jest obejść ten budynek dookoła kierując się w stronę plaży. Po dojściu do plaży trzeba skręcić w LEWO i iść iść iść aż sie trafi na pierwszych zwolenników nagiego opalania.
Zalety: miejsce dobre dla parek, dużo mniejszych lub większych zatoczek (miejsc na chwile bliskości), ustronne miejsce, wspaniała woda, w przypadku pięknej pogody jest cudowny widok na Primosten.
Wady: zdarzają się podglądacze (inni naturyści chcący zobaczyć pewne momenty) lub podglądacze na łódkach
Poniżej kilka fotek zrobionych w drodze do wspomnianej plaży
Faktem jest, ze niektóre z tych zdjęć mogą trochę zniechęcać, ale sam cel, jakim jest wspomniana plaża wynagradza te niemiłe dla oka widoki i trudy związane z dotarciem do niej.
Poniżej kilka fotek z naszych spacerków po okolicy z kolejnych wycieczek do centrum Trogiru.
Trogir po zmroku robił niesamowite wrażenie
Ale i za dnia niczego temu miasteczku nie brakowało…
Tam.. w głębi widać zarysy Splitu…
A to już widok na Ciovo
Jak widać na poniższym zdjęciu na mostkach tych można było natrafić także na dobrze wielu osobom znane relikty polskiej motoryzacji
Pewnego dnia tez wybraliśmy się na wyspę Ciovo..
Fakt… ten widok może nie zachwycił, ale kolejne napotkane obrazy już bardziej
I widok z Ciovo na Trogir
A to już widok z wieży Kamerlengo na miasto
Kolejnych kilka zdjęć z plaży i z wielu wycieczek do centrum miasta
w głębi widać Split
Pewnego dnia odwiedzając Trogirski odpowiednik biura informacji turystycznej dowiedzieliśmy się o planowanym koncercie chorwackich klap oraz barda chorwackiej piosenki, czyli Vinko Coce, przy okazji miła to być akcja charytatywna i bilety miły być cegiełkami na jakiś ważny cel. Nie mogliśmy sobie odmówić uczestniczenia w tym wydarzeniu. Koncert ten miał miejsce w trogirskim Kamerlengo.
W wydarzeniu tym wzięła udział miedzy innymi Klapa SV. Juraj
A także żeńska Klapa Kurioze. Eh ta chorwacka uroda
Oprócz nich zaśpiewały także Klapa Cambi i Klapa Trogir oraz wspomniany wcześniej Vinko Coce, na którego występ chyba wszyscy najbardziej czekali…
Ostatniego dnia pobytu w Trogirze wybraliśmy się jeszcze raz do centrum portu na spacer
I po raz kolejny wybraliśmy się na lody… a najlepsze lody w całym Trogirze sprzedawane są koło poczty… o tutaj…
Ostatni rzut oka na miasteczko..
I następnego dnia skoro świt ruszyliśmy w drogę powrotną do domku…
Przed godzina 8 było prawie 20 stopni, zapowiadał się kolejny gorący dzień…
W ciągu niecałej godziny temperatura skoczyła o ponad 6 stopni
Na bramkach wyjazdowych tradycyjny tłok, trochę naiwnie myśleliśmy ze skoro jest tak wcześnie to nie będzie dużo auto w kolejce do bramek dla aut płacących gotówką. Następnym razem z pewnością wybierzemy bramki dla osób chętnych do uregulowania kartą płatniczą tak jak to robiliśmy w 2011. Tym razem musieliśmy odstać swoje przed bramkami.. Kolejka była ze ho ho…
Kolejka przy bramkach była jednak niczym w porównaniu z kolejka przy granicy…. Patrząc na ilość aut ciągnących ku Chorwacji, niewyobrażalnym wydawało się nam stać w tym korku w aucie bez klimatyzacji
W drodze powrotnej trasa nasza wiodła przez Słowenię, jednak tym razem kierując się tylko znakami jechaliśmy tak by nie nadziać się na słoweńskie autostrady
Słowenia pięknym krajem jest..
Przejechaliśmy dość szybko Słowenię i wjechaliśmy do
Mimo późnej pory i coraz większej odległości od Adriatyku, temperatura na termometrze była wciąż „chorwacka”
Mijając przejście graniczne pomiędzy Austrią a Słowacją
Obraliśmy kurs na Żylinę
By jak najszybciej dotrzeć do domku
Tak w wielkim skrócie minął nam kolejny urlop w Chorwacji. Przed wyjazdem przeczytaliśmy wiele pozytywnych opinii o Trogirze i okolicy. Zapoznaliśmy się także z wieloma negatywnymi opiniami, czy to na temat niemiłych zapachów rozchodzących się po starym mieście i w okolicy portu, czy to na temat brudnej wody, zaśmieconych plaż.
Nie spotkaliśmy się ani ze śmieciami pływającymi w Adriatyku, a jakość i czystość plaż, na których plażowaliśmy była o niebo lepsza od tej, jaką można zaobserwować wieczorami na polskich plażch Bałtyku. Owszem – jeśli ktoś mieszkał lub chciał się kąpać w okolicy pobliskiej malutkiej stoczni, to faktycznie mógł trafić na zanieczyszczoną wodę, wątpię jednak, czy spośród osób wyjeżdzających do Chorwacji na upragniony urlop zdarzają się aż tacy desperaci
Nasz pobyt w Trogirze był bardzo udany Klimat miasta, zabytki, piękna okolica, wycieczki, które sobie organizowaliśmy sprawiły, iż wyjeżdżając pozostało w nas przekonanie, że spędziliśmy wspaniały urlop, a z drugiej strony pozostało wrażenie niedosytu.
Wiele osób po powrocie z Chorwacji nie może sobie wyobrazić spędzania kolejnych urlopów w innym kraju. Myślę, że i my zaliczamy się do tych osób.. Po powrocie z urlopu próbowaliśmy myśleć o tym, by kolejny urlop (ten w 2013) spędzić dla odmiany w innymi miejscu.. Nawet pojawił się pomysł wyjazdu nad Bałtyk. Przerażającym jednak okazał się niesamowicie niski poziom oferowanych nadbałtyckich kwater w relacji do kwot, jakie właściciele wymagają od śmiałków, którzy zdecydowaliby się w tych (w wielu przypadkach rodem z czasów PRLu pochodzących i ten standard prezentujących) kwaterach spędzić urlop, na który się pracuje i czeka cały rok. Przyznam że podziwiam ludzi, którzy decydują się na wynajęcie kwater nad polskim Bałtykiem w cenie około 100 - 150 PLN za dobę (często się zdarza ze jest to cena od osoby). Nie wiem czy taka decyzja to przejaw desperacji?? A jeszcze bardziej dziwie się ludziom, którzy w takiej cenie oferują kwatery nad Bałtykiem oferując za tą cenę na przykład pomieszczenie bez balkonu, oddzielne łóżka i UWAGA…. czajnik bezprzewodowy. Naprawdę SZACUN! Rozumiemy ze właściciele nadmorskich „kwater prywatnych” chcą się jak najbardziej nachapać w okresie wakacji. Tak jak i górale w czasie ferii zimowych. Nieodparte mam jednak wrażenie, że wzrost jakości i atrakcyjności oferowanych miejsc noclegowych nie do końca idzie w parze z cenami za wynajem tychże ośrodków.
Nie chcę by relacja ta, przerodziła się w porównywanie urlopu nad Bałtykiem z zaletami urlopu w Chorwacji. Faktem jednak jest, że po zasmakowaniu Chorwacji ciężko nam jest się przekonać do tego by letni urlop spędzić nad chłodniejszym i bardziej kapryśnym pogodowo Bałtykiem.
Rozważaliśmy też spędzenie urlopu w 2013 spędzić w innych państwach.. Po głowie chodziło nam by wrócić nad niemieckie wybrzeże Morza Północnego, nawet padł pomysł urlopu we Włoszech.. Jednak koniec końców wszystko wskazuje na to, że wakacyjnym celem w roku 2013 będzie ponownie CHORWACJA.