Okazuje się, że nie łatwo pisać relację w środku lata... Upalne weekendy spędzamy nad pewną niewielką rzeczką pod namiotami, w tygodniu sporo pracy, a kiedy przychodzi wieczór kusi taras, gdzie nie ma niestety (albo stety
) wifi... I tak lecą dni... ale postaram się poprawić i częściej wrzucać kolejne części mojej rumuńskiej relacji...
Dzień 4, 30. czerwca, wtorek.
W planach na ten dzień mieliśmy góry, niestety prognozy znowu nie były najlepsze dla naszego rejonu, spore zachmurzenie, możliwe przelotne opady a nawet burze... Rezygnujemy więc z wjazdu Drogą Tranfogarską i wycieczki na grań Fogaraszy, a postanawiamy wybrać się na wycieczkę doliną, w niższą cześć gór.
Wybieramy dolinę Sambetei, naszym celem ma być Cabana Valea Sambetei.
Jedziemy do osady turystycznej Sambata, przejeżdżając wcześniej przez wioskę Sambata de Sus. W przewodniku wyczytaliśmy, że najlepiej zostawić samochód właśnie w kompleksie turystyczny Sambata, jednak widząc, że prowadząca dalej droga szutrowa (którą prowadzi szlak czerwonych trójkątów, którym mamy iść) jest całkiem dobrej jakości jedziemy dalej. Mijamy Cabana Popasul Sambatei, dalej droga robi się coraz gorsza, szukamy więc miejsca, gdzie moglibyśmy zostawić samochód...
To nie był dobry pomysł, ale o tym przekonamy się dopiero idąc dalej drogą. Fakt było kilka miejsc gdzie droga była w gorszym stanie ale spokojnie można było nią jechać dalej, do momentu kiedy się kończyła i szlak zmieniał się w sympatyczną ścieżkę. My jednak tego nie wiedzieliśmy i ruszyliśmy szutrową drogą na nogach. Pierwszy etap wycieczki nie jest zbyt ciekawy, liczymy, że dalej będzie lepiej...
Po ok. godzinie wędrówki docieramy do miejsca, gdzie droga się kończy, stoi tu nawet kilka samochodów. Szlak odbija dość stromo w prawo, później prowadzi znowu dość łagodnie.
Koniec drogi widoczny z góry. Jeśli ktoś będzie miał ochotę wybrać się na wycieczkę doliną Sambatei, radzę zostawić samochód, jak widać nie trzeba mieć terenówki, żeby tutaj wjechać.
Od tego miejsca wędrówka robi się zdecydowanie przyjemniejsza, nie ma już szutrowej drogi, jest natomiast przyjemna ścieżka
Do schroniska została nam jeszcze według oznaczeń godzina wędrówki, nam jednak zajmie jakiś kwadrans dłużej, trzeba pamiętać, że idziemy tempem 5latki
Wiele razy musimy przekraczać strumyki, z niektórymi Najmłodsza ma problem ale w końcu od czego jest tatuś
Blisko, coraz bliżej
Wychodzimy na rozległą polanę, przez chwilę widzimy otaczające polanę liczące ponad 2 tys. szczyty, niestety przychodzą chmury i po chwili całkowicie je zasłaniają...
Rodzinna fotka
I chwile później jesteśmy przy schronisku.
Idąc dalej tym szlakiem, a następnie zmieniając go na niebieskie kółko można dojść do głównego szlaku prowadzącego granią. My jednak nie mamy tego w planach, taka wędrówka byłaby zbyt trudna i męcząca dla naszych najmłodszych piechurów. Naszym celem na dzisiaj była Cabana Valea Sambatei
Wchodzimy do schroniska, które nie prezentuje się najlepiej, jest mocno zaniedbane. Zamawiamy zupę (do wyboru jest jedynie fasolowa) i omlet dla dzieci, dla nas piwo
Omlet i piwo były dobrymi wyborami, zupa okazało się zupełnie niesłona... Na szczęście mamy własny prowiant
Koło schroniska kręcą się dwa kudłate psy, jeden widoczny na zdjęciu poniżej, nie są agresywne, jedynie lekko natrętne chcąc dostać coś do jedzenia. Na szczęście widząc, że nic z tego nie będzie szybko rezygnują.
Pojawiają się też osły, jednak gdy podchodzą bliżej, psy biegną w ich kierunku głośno szczekając...
Koło schroniska spędzamy prawie godzinę. Widzimy, że niektórzy turyści (a nie ma ich tu zbyt wielu), idą ścieżką powyżej schroniska (ale nie tam gdzie prowadzi szlak). Doczytujemy w przewodniku, że znajduje się tam pustelnia ojca Arsenie Boca oraz cudowne źródełko. Jednak ponieważ chmur napłynęło coraz więcej i nie możemy liczyć na widoki, nie podchodzimy tam.
Do samochodu ruszamy tą samą drogą. Można zrobić pętle ale trzeba podejść niemal do szlaku graniowego, wtedy można wrócić czerwonymi kółkami. Taka wycieczka jednak jest długa i wymagająca.
Szkoda, że szczyty cały czas chowają się za chmurami...
Mimo to dolina bardzo nam się podoba.
Kiedy dochodzimy do samochodu Najmłodsza jest już mocno zmęczona. W sumie nic dziwnego cała wycieczka (łącznie z czasem spędzonym przed schroniskiem) zajęła nam prawie 6 godzin., wystartowaliśmy z wys. niewiele powyżej 700m n.p.m., natomiast schronisko było na wys. 1401m n.p.m., więc choć nie było zbyt stromych podejść to trochę pod górę podeszliśmy.
Nie wracamy prosto na kemping, postanawiamy podjechać do Fagaras i obejrzeć znajdujący się w mieście zamek. Po drodze zaczyna padać deszcz, jak dobrze, że nie wcześniej, kiedy byliśmy na szlaku
Kupujemy bilety i ruszamy, akurat tym samym "szlakiem" idzie przed nami wycieczka dzieciaków. Na szczęście dość szybko wyprzedzamy ich w części muzealnej, która jest dość duża ale dla nas mało ciekawa...
Wewnętrzny dziedziniec:
Wnętrza:
Kiedy z powrotem znaleźliśmy się na wewnętrznym dziedzińcu Hanka zaczęła mówić, że nie ma Puszka (ukochany kotek) i że go miała a teraz nie ma. Łukasz zaczął ją przekonywać, że puszek został w samochodzie ale mnie też kojarzyło się, że wchodziła z Puszkiem... Przeglądam więc zdjęcia, które zrobiłam wcześniej i BINGO! Jest Puszek pod pachą.
Łukasz wraca więc do części muzealnej i na szczęście odnajduje Puszka porzuconego gdzieś na podłodze... Uffff.
Możemy dalej oglądać zamek, choć zbyt dużo już do oglądania nie ma. Spacerujemy chwilę i wracamy do samochodu.
cdn...