CD
Witam, dziś będzie trochę rusofobii, więc bardziej wrażliwym "postępowym" i tolerancyjnym liberałom radzę ominąć ten odcinek
Droga do granicy Hrvatska-Crnagora przebiega spokojnie, bez żadnych "przygód".
Pojawiają się charakterystyczne dla tej części wybrzeża adriatyckiego (i dla całej Czarnogóry) kolonie strzelistych drzewek (chiba cyprysy... ?). Coś pięknego. Uwielbiamy to! To są takie 2 rzeczy, które mi się bardzo kojarzą z Adriatykiem: te kolonie strzelistych drzewek i żymrzanie cykad... ech...
Na granicy kilka samochodów, Chorwaci przybijają pieczątkę w paszportach i z w miarę uprzejmo-urzędowym milczeniem nas żegnają. W drogą stronę, czyli z Czarnogóry do Chorwacji przeogromna kolejka.. może jakiś kilometr albo i więcej; Chorwaci przytrzymują. Jedziemy bardzo długim pasem neutralnym z obawą, że podobna sytuacja "korkowa" będzie przed wjazdem do Montenegro. Nic bardziej mylnego. Czarnogórcy witają nas promieniście. Dobro doszli, srecen put' itp. Oczywiście równie promieniście pobierają od nas 10 eurosów, dając w zamian naklejkę na szybę obdarowując nas informacją, ze z tą naklejką możemy u nich jeździć AŻ cały rok! Przyjemniaczki!
Na granicy kupujemy za 2 euro bardzo fajną (szczegółową) mapkę Czarnogóry z zaznaczonymi campingami, hotelami, plażami i innymi ważnymi dla turysty sprawami...
Wjeżdżamy do Czarnogóry. Od razu pojawiają się "swojskie" klimaciki. Sterty śmieci na poboczach, reklamy na niektórych sklepach rodem z "tamtych dobrych czasów", obok "wypasionych" nowoczesnych marketów zapyziałe walące się budki z owocami, co krok "pranije kola".. (mój synek zawsze się ogromnie cieszy na widok "pralni samochodów" i wciąż nas namawia, żebyśmy sobie uprali autko za 5 euro.. ). W sklepie wyluzowana obsługa, ceny oczywiście w eurosach i o wiele niższe, niż w Chorwacji. Jednym słowem: czujemy się "jak w domu".
Darujemy sobie objazd zatoki Kotorskiej. Ponoć piękne widoki, ale chcemy na popołudnie dotrzeć do Kruce.
W Kameneri ładujemy się na prom i po 15 minutach jesteśmy już po drugiej stronie i "prujemy" na Bar.
Przekonujemy się, że 4 lata temu, gdy po raz pierwszy przybyliśmy do tego pięknego kraju dokonaliśmy słusznego wyboru, jadąc od Pterovac'a w dół na południe, a nie na północ w stronę granicy Chorwackiej. Zgodnie z opisami w przewodnikach północna część Montenegro, właściwie od Hercog Novi aż do Baru jest "bardziej cywilizowana" i bardziej europejska, co wiąże się też niestety z większym zatłoczeniem i wyższymi cenami. Faktycznie, plaże koło Hercog Novi i Budvy są na maxa zatłoczone. To nie dla nas.
W Petrovacu już luźniej i bardziej "dziko", ale i tak to jeszcze "nie te klimaty".
Prawdziwą kwintesencję Czarnogóry, według nas, można zobaczyć i "poczuć" dopiero w Ulcinj, gdzie stykają się dwie kultury, wręcz dwie cywilizacje: chrześcijańska i muzułmańska i .. pomimo różnych pogłosek, nauczyli się tam żyć razem nie wadząc sobie nawzajem.
Po drodze podziwiamy tylko z daleka wyspę Sv. Stefan, na którą niestety "chwilowo" (od 3 lat) nie ma wejścia, bo ... wykupili ją.. no kto? oczywiście Ruscy i nikt nie wie kiedy udostępnią turystom.. a chodzą pogłoski, że może wogóle nie udostępnią "przeciętnym" turystom, że mają tam zrobić elitarną "jednostkę" turystyczną, czy coś w tym stylu... Ale nie wierzmy pogłoskom i miejmy nadzieję, że prędzej lub później takie obiekty jak np. Sv. Stefan wrócą w "ręce ludu" i można je będzie zwiedzać... Swoją drogą zwykli Czarnogórcy są załamani poczynaniami ich skorumpowanych i mafijnych władz, choćby właśnie w kwestii wyprzedaży dóbr narodowych i to w ręce "dzikusów"..
Ok. 15-16-tej docieramy do Baru. Niestety w Czarnogórze korupcja jest na porządku dziennym i, co mi mówili sami Czarnogórcy, ich kraj powoli wykupują (w dosłownym tego słowa znaczeniu) Ruscy-nowobogaccy. Kilogramy złota, sygnety, złote zęby, złote łańcuchy itp., obowiązkowo "firmowe" dresy, do tego buty Salamander lub Gino Rossi, Mercedes z najwyższej półki itp. itd.. Panie w futrach (pomimo upału), wyszminkowane jak "barwy na kurierze" itp. itd... Charakterystyczne jest to, że ich panie chodzą do kawiarni same, a faceci zazwyczaj jeżdżą swoimi merolami i gadają przez "wypasione" komórki najnowszej generacji, które obowiązkowo trzymają tak, żeby każdy mógł je zobaczyć i podziwiać. Widzieliśmy też w kawiarence towarzycho kilku pań w wieku, powiedzmy, mocno dojrzałym, a z nimi przystojny młodzieniaszek w stylu "metro"... hm.. nie wyglądał na syna lub siostrzeńca żadnej z tych pań.. oczywiście za rachunek płaciły panie.
W Barze spędzamy jakieś 2 godziny: obiad w knajpce - pyszne bolones za 3.5 euro - porcja taka, że syn i żona pozostawiali, a ja ledwo wcisnąłem swoją; następnie kawusia (pyszna) w sympatycznej kawiarni. I wszędzie tłumy Ruskich. No dobra. Piszę o tym, bo to na prawdę robi wrażenie. Oni się po prostu wyróżniają i nadają pewnego folklorystycznego kolorytu i są wszędzie!
Po drodze z Baru wpadamy na chwilkę do Utjehy (3 km przed Krece), żeby zobaczyć dlaczego tę miejscowość tak bardzo wychwalał pewien mój znajomy, któremu poleciłem Kruce, i któremu zdecydowanie bardziej przypadłą do gustu Utjeha. Z daleka wygląda sympatycznie:
Zjeżdżamy w dół do morza, w pobliże plaży. W miarę czysto i elegancko, ale tłumy, tłumy ... tłumy. Niestety gdzieś mi się zawieruszyło zdjęcie. Szybciutko zawijamy naszym autkiem w kierunku odwrotnym, z głębokim przekonaniem co do słuszności powiedzonka, że "o gustach się nie dyskutuje". Ale każdemu, kto raczej woli wypoczynek "na wesoło" i nie koniecznie w ciszy i spokoju z czystym sumieniem polecam Utjehę. Ładnie położona, zadbana, cywilizowana miejscowość. Jest dużo rozrywek.
Ok. 17-tej wreszcie dojeżdżamy do celu. Kruce.. ech Kruce!
Serce przyspiesza. Już 3 lata nas tu nie było.
Powolutku i ostrożnie zjeżdżamy stromymi uliczkami do "naszej" chatki.
Pusto, nikogo nie ma, ale jest klucz w furtce. Włazimy (jak do siebie) nawołując gospodarza i po chwili w drzwiach staje zaspany Pan Żika. Nic się nie zmienił. Dobry 1930 rocznik! Kurde, chciałbym w tym wieku mieć taką kondycję! Aaa! Dobro doszli! Dżień dobry, dżień dobry! Kako si? Proszę ja ciebie bardzo, witam witam! Pan Żika trochę mówi po polsku. Uściski, całuski itp. Od razu siadamy do kawy... bagaże poczekają. Pan Żika znika za kotarkę i po chwili wychodzi z flachą i kielonkami i nawija do mojej żony: "Aśka , kieliszku!". Oczywiście przednia rakija. Pamięta, że ja nie piję (względy zdrowotne..).
My z synem dostajemy zimne napoje. Kawa się robi i ogólnie czujemy się tak, jakbyśmy wyjechali stąd tydzień lub dwa temu.... Gadamy o wszystkim naraz, wypytujemy. Moja żona stwierdza, że do Żiki się przyjeżdża jak do rodzonego dziadka... na co pan Żika udaje trochę obrażonego, no bo jaki on dziadek?!
W tym roku jest mało gości. Czarnogórcy z założenia nie dbają o reklamę, a Kruce jest traktowane jako "weekendica" a nie kurort. Tu przyjeżdżają głównie Serbowie, a w Serbii ostatnio jest kryzysowo, ludzie mają mało pieniędzy. Sporo domków w Kruce jest własnością Serbów, którzy tu przyjeżdżają tylko na kilka tygodni w roku., wiele domów stoi przez cały nasz pobyt zamkniętych na 4 spusty, kilka jest wystawionych na sprzedaż, ale ceny niestety są już podobne do naszych. Oczywiście kto podbił ceny? Na pewno się domyślacie...
Po kawie, "kiliszku" i pogawędce pędzimy na "naszą" plażę.
I tu zaskoczenie (raczej niemiłe). Kawał uroczej plaży jest zniszczony przez powstającą budowlę. Potem dowiadujemy się, że to jakiś Rusek buduje sobie willę.. chyba ma baaardzo dużą rodzinę, bo jak na willę jest to ogromne. Oczywiście z pominięciem wszelkich praw budowlanych i zezwoleń.
Koleś zimą i na wiosnę wywalił do morza tony gliny, zanieczyszczając sporą część dna (co widać było podczas sztormu!). Dostał za to potężną karę finansową i .. dalej sobie wywalał tę glinę, twierdzą, że "przecież zapłacił"! Ponoć afera trwa nadal...
I jak tu o tym nie pisać, skoro pchają się ze swoim "stylem" wszędzie i zatruwają wszystko co się tyko da?! Nawet przedtem dość przychylni im Czarnogórcy mają już szczerze dość tego "stylu". Ale chyba niestety tego się nie da już powstrzymać i jeśli chcemy nadal odwiedzać p. Żikę, musimy przywyknąć...
Poza tym morze przecudne, woda cieplejsza znacznie niż była w Żulianie (chyba inne prądy). Kąpiel, chwila na osuszenie się w promieniach zachodzącego słonka i powrót do domu, żeby się rozpakować i "zainstalować".
Po drodze spotykamy "znajomych" sprzed 3 lat. Zdravo Vera, zdravo Pavle! Zdravo Jan! Kako szte. Kako si. Kako se doszli? itp itd. (Sory, jeśli źle piszę po serbsku). Ludzie poznają nas, przypominają sobie z poprzedniego pobytu (oni tu są co roku)... bardzo to miłe.. Po 2 dniach idąc po plaży ciągle było: zdravo Poljak, kako si Jan? potem odbywały się pogawędki, dyskusje itp.
Przez te kilka dnie poznaliśmy trochę nowych fajnych osób. O tym jeszcze będzie w dalszej relacji, bo, moim zdaniem, godny uwagi jest ich styl bycia.. dla mnie b. komfortowy. Są czasem aż do bólu bezpośredni i otwarci... a przy tym dość życzliwi, aczkolwiek bez wazeliny..
CDN
Poniżej link do kilku fotek z Kruce (są raczej mocno osobisto-prywatne.. wybaczcie, ale nie chciało mi się robić osobnego folderu "dla forumowiczów")
http://www.parkowa12.krakow.pl/monte08_for