Żuljana już "na dzieńdobry" nas urzeka. Wjeżdżamy w wąską uliczkę tuż za italiańskim camperem, który jedzie z szybkością 15 km/h, prawie ocierając się o ściany. Tak wąsko. Na szczęście nikt nie jedzie z przeciwka, bo wyminięcie się wymaga już specjalnych manewrów.
Docieramy na camp Vucine i szybciutko z niego spadamy. To nie dla nas. Ładnie położony, ale jak dla nas za wielki, no i nie było ładnej parceli. Wracamy do "centrum". Syn nagle zauważa napis Camp "Sunce". Pruję tam z zapasem wyczytanej z forum informacji. Musimy objechać z drugiej strony. Objeżdżamy. Nie przeczytawszy tablicy z drugiej strony wparowujemy na rzeczony camp. Już się ściemniło i nie wiele widać.
Tutaj zamieszczam FOTKI z całości pobytu w Żulianie:
http://www.parkowa12.krakow.pl/chorw08/index.html
Wita nas sympatyczne gospodyni, pani Jelena. Mówi trochę po polsku, nieźle po angielsku, biegle po niemiecku. Ja trochę gadam po Serbsku i szybciutko dochodzimy do porozumienia. 13 euro za dobę z prądem. Bez dłuższego zastanowienia się rozbijamy. W trakcie instalowania się coś tam jeszcze zagajamy do pani Jeleny i wychodzi na to, ze to nie jest camp Sunce lecz camp Maslina. Po prostu są obok siebie, wjazd przy wjeździe. Następnego dnia sprawdzam z ciekawości ten camp Sunce - owszem, jest uroczy i fajny, ale Maslina nam się spodobała bardziej. Generalnie jednak śmiało polecam oba campy.
Żuliana... dokładnie, tak jak mi to opisali niektórzy forumowicze. Takie urocze zadupie.
To określenie najlepiej, moim zdaniem, oddaje klimat tego miejsca. Na pewno poeta lub literat znalazłby lepsze i bardziej eleganckie określenie... Czas tutaj postanowił sobie zmienić tempo "presto" na totalne "largo"... wydaje mi się, że nawet zegarki tykają tu wolniej i ciszej... 1 sklepik, ale za to dobrze zaopatrzony, ceny przystępne, choć "odrobinkę" wyższe niż "na lądzie". Świerzy kruh co dziennie rano, włącznie z niedzielą. Zazwyczaj co najmniej do 12-tej jeszcze można było go kupić. Smokvy po 20 kun za kilo, więc zasładzaliśmy się nimi co dziennie. Port z "deptakiem". W kilku kawiarenkach starzy rybacy sączący kawusię (a może tylko udają rybaków?), dużo Niemców, Austriaków, Belgów, Włochów, Francuzów, Czechów i naszych. Generalnie towarzycho "rodzinkowe".
Na naszym campigu połowa sąsiadów to polskie rodziny. Przesympatyczne towarzycho z dzieciakami, więc nasz młodzieniec (12 lat) miał co robić, co dla nas stanowiło dużą ulgę... kto ma dzieciaki w tym wieku, to wie łocochodzi.
A to nasza parcela:
W dzień wygrzewaliśmy się na słoneczku,
w najgorszy upał spoczywaliśmy w cieniu oliwek na campie (niektórzy na hamaczku),
południu znów plaża, a pod wieczór spacery po przecudnej okolicy.
Najpierw ambitnie chcieliśmy mykać na "dzikie" plażyczki usiane wzdłuż wybrzeża, ale szybko stwierdziliśmy, że nie chce nam się chodzić (nosić leżaczki), skoro "miejska" plaża, odległa o 2 minuty spacerkowym tempem, nie jest wcale aż tak miejska, a co ważniejsze (np. dla mnie) posiada prysznic ze słodką wodą. Dojście do tych plażyczek jest odrobinkę utrudniony (trzeba przejść wąską ścieżką wśród zarośli nawet do kilkuset metrów... he he.. a my się zupełnie rozleniwiliśmy).
Nasi sąsiedzi np. co dziennie wypływali pontonem i wracali zachwyceni, że "odkryli" kolejną uroczą plażę...
Spróbowałem nawet pożyczyć pontonu: posadziłem syna (żona stanowczo odmówiła), chwyciłem dziarsko za wiosła, przepłynąłem może jakieś 20 metrów i szybciutko zawróciłem z głębokim przekonaniem, że dzikie plażyczki bez mojej obecności dadzą sobie doskonale radę. To tylko tak fajnie wygląda z brzegu, ale gdy powiewa wiaterek i są małe fale to ponton wcale nie chce być aż tak posłuszny, a ja w końcu przyjechałem na wakacje, a nie na obóz przetrwania. Może innym razem... tylko przed synem trochę głupio... ale cóż, i tak małolata bym nie oszukał. Chłopak musiał się pogodzić z faktem, że ma tatusia cieniasa. Jego problem... Może będzie pakersem lub innym kulturystą, bo tatuś skrzętnie za młodu unikał takich instytucji, jak zresztą i innych sportów wyczynowych.
W "centralnej" knajpie (tuż obok sklepiku) spożywamy owoce morza, które moja żona uwielbia. Mi nawet te "musli buzara" smakowały.. taki śmieszny ślimaczek wydłubany ze środka małży. Była ostryga (brrr.. ), były krewetki i jeszcze jakieś inne śmieszne robaki... Warto zamówić "talerz Żuliana", w skład którego wchodzą dwie bardzo smaczne (różne) ryby w zielonym sosie czosnkowym (nie wiem co to było to "zielone" .. chyba jakieś ziółko). Ceny zupełnie znośne.
Ale dla mnie najpyszniejsza była KAWA. Jak oni to robią? Też mam w domu expres ciśnieniowy i różne kawy testowałem. Ale to co tam podają za "głupie" 6 kuna - to po prostu raj smakowy dla kawosza. Mniam mniam mniam...
Jedynym mankamentem była niezbyt ciepła, jak na Chorwację, woda w morzu. Przez kilka dni wahała się w okolicy 20-21 st. A w ostatnich dniach miała ok. 24 st. Dało się przeżyć. No, ale na pewno rzeczy nie mamy wpływu. Brak "zupczastej" wody w pełni wynagradza nam wspaniała pogoda. Gorąco, ale nie duszno. W nocy spało się przyjemnie.
Aha. Odwiedzają nas nasi znajomi, z którymi umówiliśmy się spędzić kilka dni razem (mają córę w wieku naszego chłopaka). Przyjechali następnego dnia (camperem) i hm.. jakoś im się nie spodobało. Posiedzieli chwilkę, wypili kawę i ruszyli dalej na poszukiwania bardziej "odludnego" miejsca i campingu nad samym morzem. Wieczorem napisali do nas sms-a, że znaleźli fajny camp w Trstenik - camp Perla. Z własną plażą, na którą się wchodziło prosto z campu, ładnie położony w lesie, zacieniony i niedrogi. Namawiali nas na zmianę miejsca, ale nas tak Żuliana urzekła, że postanowiliśmy nie zmieniać miejsca. Zostawiamy to sobie na przyszły rok. Poza tym, gdy już raz rozłożymy nasz "namiot", to raczej samochód jest unieruchomiony, więc nawet ich nie odwiedziliśmy.
Mamy zamiar w przyszłości jeszcze przynajmniej jeden raz wylądować w Żulianie, wynająć kwaterę (już wstępnie nagraliśmy to z p. Jeleną, która posiada również przy campie kilka nie drogich apartamentów lub np. przyczepę campingową) i wtedy sobie pozwiedzamy Peljesac i Korculę.
8 dni mija nam zbyt szybko, ale na szczęście nie musimy jeszcze wracać do domu. W planach jest poranne zwiedzanie Dubrownika i przenosiny do Montenegro, a konkretnie do Kruce (pod Ulcinj). Tam już byliśmy 2 razy, 4 i 3 lata temu. Bardzo jesteśmy ciekawi, czy zaszły jakieś zmiany, jak się ma "nasz" gospodarz, przesympatyczny facet.
Wieczorem zwijamy przybudówkę, pakujemy manele i zostawiamy tylko stoliczek, fotele i przyrządy do porannej kawusi. Wstajemy "chamskim świtem", jak mawiała moja sąsiadka, stara Lwowianka, ok. 5.30 i wyruszamy przed 7-mą.
Kierunek: Dubrownik - Kruce.
FOTKI z całości pobytu w Żulianie (jeszcze raz):
http://www.parkowa12.krakow.pl/chorw08/index.html
CDN (może jutro.. a może za kilka dni?)