To zapis ze spływy pontonowego w Borach Tucholskich rzeką Wdą.
Dobry patent na udany weekend.
Wda 2009
Termin ; 19-21.06.2009
Uczestnicy ; Długi , Suka , El Camandante , Skarpeta , Puchacz , Marcin
transport ; 2 pontony
hasło spływu ; ;My i Tamci;
sentencja spływu ;jak mawiał Święty Łukasz :Ch... ręką nie oszukasz ;
dojazd ; suma 1250 km
trasa przepływu; ok 23 km
Wyjazd organizujemy na 2 auta . ;Tamci; z Seicento wyjeżdżają z Tychów w piątek o godzinie 18.00.;My; tankujemy paliwo , dobijamy butlę z gazem i wyjeżdżamy z Jastrzębia o 20.30. Pada deszcz i z niepewnością patrzymy na naszą wyprawę. Kierujemy się na Katowice- Łódź- Toruń ; Świecie. Trasa biegnie bez przeszkód. Jedynie nawigacja nie działa i cały czas zaprząta uwagę Długiego. W Świeciu odbijamy na Chojnice i zaczyna się lokalizacyjny problem. Długi wyciąga mapę z lat siedemdziesiątych i nawigujemy tradycyjnymi metodami. Musimy dostać się do Wdeckiego Młyna . Jest godz. 3.00, a my dalej szukamy drogi. Krzysiu Hołowczyc cały czas nas zapewnia, że szczęśliwie dotrzemy do celu, mamy go serdecznie dość. Próbujemy z miłą Panią z MapyMap ,ale ona również nie pomaga nam się dostać na miejsce ,aczkolwiek nasz gniew spada na Hołka głównie przez jego nieuzasadniony optymizm w głosie . Ok . 4.00 docieramy na miejsce i spotykamy zaspanych, ale przygotowanych do spływu pasażerów Seicenta ; Komendanta i Skarpety. Po przywitaniu i papierosku jedziemy zawieź jedno auto do Starej Rzeki ; planowany koniec spływu. Znowu mamy problemy nawigacyjne i docieramy do osady nieopodal Starek Rzeki, gdzie mężczyzna pędzący szczęśliwy żywot , kieruje nas na most w Starej Rzece . Docieramy na most i zostawiamy samochód nie przejmując się odchodzącą osłoną podwozia. Jednym samochodem wracamy na Wdecki Młyn. Zastajemy chłopaków przygotowanych do akcji. Ładujemy graty do łódek, przepraszamy dwie wędkarki - pierwszy raz widzę wędkujące kobiety ; prosimy o udostępnienie miejsca na zwodowanie pontonów. Zaczynamy ok. 8.00 , ruszyliśmy, ale po kilkudziesięciu metrach mamy problem z uciekającym powietrzem z podłogi pontonu.
Suka opanował ten defekt . Pewien czas płyniemy osobno, ale po incydencie z uciekającym powietrzem łączymy pontony i oddajemy się relaksowi. Puchacz opanował strefę, gdzie pontony do siebie przylegały i zasnął twardym snem . Z naszych łódek dobiega odgłos otwieranych puszek Żywca . Jedni odsypiają, inni podziwiają okoliczną przyrodę . Po 2 godzinkach przyszedł czas na śniadanko , odpalamy butlę z gazem . Połowa ekipy na pierwszy posiłek- z bogatego jeszcze menu- wybiera ziemniaki puree , są też amatorzy chleba z pasztetem . Po kwadransie ruszamy. Pontonowy barman El comandante rozlewa wódeczkę. Podział załogi na łódkach jest według ukutego przez Komendanta podziału ;My; i;Tamci;, ale w praktyce podział był na pijących zasoby barku komendanta i nie korzystających z niego. Było drobne przetasowanie. Około południa częściej napotykamy wymijających nas kajakarzy. Większość pozdrawiamy , a czasami wymieniamy uwagi. Kajakarze to jedyni napotykani ludzie .
Naokoło pustkowie , nie ma osad , cisza przerywana odgłosami przyrody i chrapaniem Puchacza . Początkowe parę godzin spływu to teren nizinny , częściowo odsłonięty, a częściowo zalesiony. Nasz spływ umila rubaszny monolog Komendanta, zasadniczo ;o dupie Marynie;
Spokój zakłóca jedynie wypadek Marcina , który nie wiadomo z jakich pobudek wpada do wody , całkowicie się przemacza i gubi okulary. Za wskazaniami kolegów wyławia je z głębokości ok. 1,2m.
Drugi fragment sobotniego odcinka to teren mocniej zalesiony z wysokimi piaskowym klifami . Co krok widać pracę budowlaną bobrów , utrudniającą spływ. Opadnięte drzewa wymijamy sterując pontonami. Drzewa nadają tej rzece dziki i naturalny charakter. Późnym popołudniem odczepiamy pontony , podkręcamy tempo żeby nadrobić odległość nastawiając się na szukanie miejsca na obozowisko.
Nasze pontony są oddalone względem siebie i każda z osad płynie swoim tempem. Suka ma problemy i dzieli się z rzeką swoimi treściami żołądkowymi , wygląda na osłabionego. Jest ciepły czerwcowy wieczór , jest późno ale jasno. Znajdujemy obozowisko ok. 2 km za osadą Łuby. Lekko zalesiona polana na skarpie wydaje nam się dobrym miejscem na odpoczynek. Rozbijamy namioty , zapalamy ognisko i walczymy z hordami kleszczy. Liderem jest Suka , który przyjął na swoje osłabione ciało 9 sztukową kohortę. Pieczemy kiełbaski , pijemy piwko i powoli dzień chyli się ku końcowi. Kładziemy się spać do namiotów. Noc jest zimna i nad ranem odczuwamy chłód. Niedziela .
Wita nas piękny poranek . Po porannej toalecie jemy śniadanie i powolutku przygotowujemy się do drugiego dnia spływu. Pakujemy manatki i ruszamy. Wda na tym odcinku mocniej meandruje na zalesionym terenie . Strome zbocza służą nam za kadr do zdjęć . Przed południem zaczyna lekko kropić i ubieramy się w przeciwdeszczowe ubrania . Z powodu braku czasu zapada decyzja żeby spływ skrócić. Dobijamy do mostu w Błędnie i kończymy przygodę. Pozostaje nam udać się po auta.
Docieramy do drugiego auta i jedziemy zatankować paliwo w miejscowości Skórcz. Wracamy na most w Błędnie do reszty załogi .Tam już sprzęt przygotowany do załadunku. Robimy poprawkę przy opadającej osłonie podwozia , ostatnia fotka i posiłek o nazwie;co zostało; i o 16.00 wyjazd do domów. Wszyscy w trasie wspominają domowe jedzenie , tematem przewodnim są placki. Za Łodzią zatrzymujemy się w Młynie i zamawiamy Młynarski placek. Syci, szczęśliwie wracamy na deszczowe południe Polski. W Jastrzębiu jesteśmy po 1,00 w nocy a w Wodzisławiu o 2.00.