SARAJEVO
Dzisiaj jedziemy z Banja Luki do Sarajewa. Przy wyjeździe kupuję jeszcze karton Jelenia i inne napoje. Po drodze przemierza się sporą część Republiki Serbskiej w ramach Bośni i Hercegowiny. To są przeważnie góry, a drogi wiodą najczęściej kanionami wyżłobionymi przez rzeki. Jakkolwiek na północ od Banja Luki teren jest pofałdowany ale nie górzysty, o tyle tuż za miastem jadąc na południe wypiętrzają się pionowe ściany po obu stronach drogi. Dla mieszkańca równego jak stół Wrocławia to piękne przeżycie i widok, choć dla kierowcy za dużo miejsca na ich podziwianie nie ma. Droga jest kręta, jak to w górach. Ale za to pusta i co ważne bez policji, choć na forum nią straszono.
Dojeżdżamy do Jajce, którego twierdzę widać już z drogi. Twierdza położona jest na wydłużonym pagórku stąd nazwa. Wpadamy do miasteczka. Mocno zrujnowane przez wojnę i jeszcze nie podniosło się z wszechobecnych gruzów. Jakieś resztki starej uliczki, no i twierdza. Przechodząca z rąk do rąk, najczęściej do Osmańskich. Póki co nie była do zwiedzenia, ale nie spodziewałem się ciekawostek. To nie był pałac, a po prostu umocniony bunkier.
Zosia jeszcze kupuje galaretki różane u starego Bośniaka na rogu i jedziemy dalej.
Obiad zjemy dopiero w Jablanickim zagłębiu jagnięciny z rożna. Grille z dużymi kołami, którymi porusza wszechobecna tu woda widać już z daleka. Ich ilość kwalifikuje to miejsce doprawdy do określenia zagłębia. Akurat przeczekujemy też w ten sposób największy deszcz.
Gdzieś przy okazji jakiegoś objazdu trafiamy na takie rarytasy: ser owczy świeży i wędzony (podobny do oscypka ale nieco inny). Ceny jak przed wojną (drugą!!!), więc kupujemy ponad kilogram obu i potem jemy przez ponad tydzień w różnych postaciach, najchętniej z warzywami robiąc sałatkę z fetą.
W końcu docieramy do Sarajewa i trafiamy na korek przed samym miastem. Po 40 minutach jesteśmy w mieście. Zaprogramowany adres hoteliku nie bardzo zgadza się z rzeczywistością. Krążymy w starymi uliczkami na południe od starego miasta, zanim okazuje się, że uliczka jest tak szeroka, że dwa auta nie przejadą, a wjazd do niej jest tylko z jednej strony. W końcu jesteśmy.
I od razu rozczarowanie: to stara pokomunistyczna betonowa "willa" ze wspólnym WC i łazienką na korytarzu. Miejsce znajdziesz na każdej stronie internetowej dotyczącej noclegów w Sarajewie i reklamuje się jak supernocleg za małe pieniądze. Kłamstwo wierutne. Nawet lodówki osobnej nie ma! Jedyny plus to dobre położenie: w 15 minut jesteś w centrum i duże, jak to kiedyś bywało, pokoje. Wieczorem z balkonu widać cało miasto u podnóża, a przy piwie można wybaczyć pewne niedogodności.
Dodatkowym plusem jest to, że właściciel udostępnia swój "garaż" - ogrodzony placyk koło domu na samochód. Pilnuje go rzekomo groźny owczarek kaukaski. Na następną noc zamiast tyłem wjechałem przodem i chyba zbyt głęboko, bo rano zauważam jakiś ruch wokół auta. Okazało się, że kaukaz wyrwał tablicę rejestracyjną i totalnie pogryzł. Aluminium ładnie się gnie i miło chrzęści w pysku, więc zabawa była przednia. Oczywiście ruch zrobił właściciel, który parę minut wcześniej zauważył wypadek i już prostował blachę i borował dziury na tablicę. Do dziś nosi ślady wycieczki do Sarajewa! Zosia na pożegnanie pogłaskała pieska i ciepło z nim rozmawiała przy zdumionych spojrzeniach właścicieli ostrego brytana.
Oprócz tych atrakcji Sarajewo oferuje ich naprawdę wiele. Hitem programu jest oczywiście orientalne centrum miasta z Baščaršiją i innymi uliczkami pełnymi kawiarni, cukierni, ciuchów, świecidełek i wyrobów blaszanych. Architektura stosowna do panującej mody: Austria, Węgry, Turcy, Serbia wpływy rzymskie i weneckie; chyba wszystko tu można znaleźć. Kościoły, meczety (tych z powodu petrodolarów jest najwięcej) i synagogi dopełniają całości. Cały kwartał starego miasta zdominowany jest jednak wyraźnie przez wpływa tureckie, a nawet muzułmańskie.
Najciekawszy architektonicznie jest najstarszy meczet w mieście Gazi Husrevbeja (XVI wiek) z pięknym podwórcem i fontanną na dziedzińcu. Tych fontann było kiedyś ponoć 200, ale woda w rurach dużą ich część skazała na zagładę. Przy meczetach woda ma znaczenie religijne i służy do ablucji więc musi być płynąca!
Meczet posiada także szkołę i harem. Ten drugi chyba jednak nieczynny, bo nikt go nie polecał do zwiedzania. Szkoła natomiast posiadała ciekawe wieżyczki, które służyły do usuwania dymu z paleniska. Każdy uczeń musiał jakoś włączyć się w dostarczanie drewna na opał. Dziwi tylko, że muzułmanie nie znali jeszcze wtedy kominów budowanych na zewnątrz budynków.
Srebro jest w Sarajewie niezbyt drogie a oryginalne, choć często wzory się powtarzają. Ale dziewczynki to lubią.
W końcu zmęczeni idziemy sprawdzić jak w Sarajewie na starym mieście smakują mięsa z grilla. Piwo jak to u muzułmanów bezalkoholowe.
Następnego dnia zwiedzamy miasto z drugiego brzegu rzeki, gdzie są nowsze budowle z XIX i XX wieku, też piękne i zwykle nieźle odrestaurowane.
W sumie Sarajewo daje się łatwo polubić: doskonałe jedzenie, zwłaszcza desery. Baklava z Sarajeva nie pozwala by analogiczne wyroby z Chorwacji nazwać tym mianem. To jak wyrób czekoladopodobny wobec czekolad Lindta lub oryginalnych belgijskich. Kawa lody też nie mają sobie równych. A ceny, jeszcze przy niskim kursie Euro po prostu śmiesznie niskie. Stare centrum ma jeszcze jedną zaletę: całe zwiedzić można pieszo, a ruch kołowy odbywa się poza centrum, które jest tylko dla pieszych. Ale największe wrażenie robi orientalny charakter, który powoduje, że Sarajevo nazywa się najbardziej orientalnym miastem na Bałkanach.
Kolejnym razem chcę oprócz tego centrum pooglądać okoliczne góry, tunel pod lotniskiem; może też dostępne będą medresa czy meczety. Zobaczymy, program zawsze jest większy jak nasze możliwości czasowe.
Na zakończenie widok malutkiego meczetu obok naszego mieszkania z drewnianym minaretem.
Po uporaniu się z pogryzioną tablicą rejestracyjną wyjeżdżamy z Sarajewa w stronę Mostaru. Wcześniej uzgadniam wolny pokój i w drogę!
CDN.