ISTRIA
Tunele, tunele, tunele. Od samego początku. I bez końca. Niektóre jeszcze w budowie. Serce się kroi kiedy porównać z PL.
Jazda mija szybko mimo spowolnień na budowach. Jest i ten słynny tunel z płatnym przejazdem. I oznacza on wjazd na Istrię. Trochę szkoda, że Park Narodowy Učka trzeba było zostawić na boku. Ale trzeba byłoby całego dnia by pochodzić po górkach. A naszym celem jest teraz Rijeka.
Trzecie co do wielkości miasto Chorwacji, kiedyś ważny port i stocznia (Habsburgowie chcieli mieć flotę morską i marynarkę wojenną). Dziś jest ważnym portem ale raczej w żegludze pasażerskiej.
Miasto położone na dość stromych zboczach okolicznych gór. Jest chwila żeby łyknąć nieco tej atmosfery.
Tu też udaje mi się kupić "MPT - Vse najbolje" oryginał za 50 zł. Ale czego się nie robi dla idoli? Po przemierzeniu wzdłuż i wszerz, co nie trwa długo, udajemy się w dalszą drogę na południe.
PULA
Tu nie było kombinowania: amfiteatr. Zresztą gdzieś przewodniki mnie oszukały, ponieważ nie doczytałem o innych atrakcjach. Ale miałem zamiar raczej sprawdzić gdzie warto zawitać na dłużej i co warto zwiedzić następnym razem.
Samą arenę trudno przeoczyć w centrum. Innych zabytków trzeba szukać. Najpierw chodzimy dookoła szukając jednocześnie jakiegoś legalnego wejścia.
Już z tej perspektywy widać ogrom budowli. Gdzieś spotykamy furtkę jakby uchyloną, wchodzimy i dopiero przy wyjściu orientujemy się, że jest jeszcze oficjalne wejście z kasą. Trudno, niechcący oszukaliśmy państwo chorwackie na 100 kun.
Dopiero z tej perspektywy widać potęgę i małość człowieka. Ale jaka małość człowieka skoro zbudował coś co zachwyca do dziś? Z drugiej strony trzeba zauważyć, że choć mniejsza od tej w Rzymie, to pozwala pochodzić po środku, po trybunach i ludzi znacznie mniej. W Rzymie po odstaniu w długiej kolejce do wejścia pozwalają obserwować arenę jakby przez szybkę: tylko z dołu lub z pierwszego piętra. A to nie to samo:
Ciekawostką jest to, że po dokładniejszej analizie okazało się, że walki gladiatorów nie powodowały tak wielkich strat w ludziach jak pierwotnie obliczano. Chrześcijanie także ginęli, bezsprzecznie za wiarę, ale historycy koryguję w dół ilość męczenników. Pocieszające to wcale nie jest ale w imię jakiejś tam prawdy, warto wiedzieć. Inną ciekawostką co do Rzymu jest system kanałów, które pozwalały rozgrywać na arenie walki okrętów a potem dość szybko tę wodę odprowadzić. Co do areny w Puli takich informacji nie znalazłem.
Po gruntownym wchłonięciu areny idziemy jeszcze na nabrzeże, coś na kształt Rivy.
Ale dzisiaj nocować chcemy w Rovinj. To dosyć blisko. Kwaterę znajdujemy według GPS. Miła właścicielka wita nas serdecznie, pokazuje syna z którym mejlowałem (
adres e-mail widoczny tylko dla zalogowanych na cro.pl ) , pozwala zaparkować na podwórku, płacimy za dwie noce i idziemy na stare miasto. A jeśli są lody (a są!) trzeba je skonsumować.
Miasto było wielokrotnie opisywane i osobiście udało nam się sprawdzić i potwierdzić dobre o nim opinie. Może tylko parkowanie jest uciążliwe i zmusza do chodzenia pieszo. Plaża też nieco odbiega od tego co dotychczas znałem. Ale miejsce urokliwe.
Jak widać turystów nie brakuje a to przecież dopiero początek czerwca.
Boczne uliczki prezentują się uroczo o ile są odnowione, te brudne przypominają raczej trzeci świat.
Idziemy jeszcze do św. Eufemii powątpiewając w "cudowny" sposób w jaki jej trumna dostała się na ląd. Niestety kościół jest zamknięty. Jak zwykle zmęczeni idziemy spać.
TRIEST
Do Rovinja jeszcze wrócimy ale następnego dnia jedziemy do Triestu po włoskiej stronie. Przejeżdżamy obok Perecu i przez Słowenię aż po włoską granicą.
Tuż za nią niemal zaczyna się Triest. To miasto słynne w czasach Jugosławii dlatego, że było tu handlowe okno na świat dla połowy Bałkanów. Jak wiadomo Jugosłowianie mieli paszporty i w całym titowskim reżimie mieli więcej swobód gospodarczych i w podróżowaniu niż inni. Starzy handlarze, którym trudniej byłoby się tu dostać, handlowali z Jugosłowianami i przerzucali towar dalej na wschód i północ. Po tym największym targu w tej części świata śladu do dziś nie ma, a otaczała go niegdyś legenda jak te w Wiedniu czy Berlinie najczęściej odwiedzane przez Polaków. Po serpentynach i plątaninie autostrad dojeżdżamy prosto do centrum obok przystani promowej.
Od razu idziemy w miasto. Piękne gmachy, odnowione jak na wesele zaczynają się już tu. Bogate fasady, zdobienia i złocenia, przy czym same szlachetne materiały, marmur, granit. Sami popatrzcie:
Starsze z wieku XVIII nowsze z początku XX. Kanał jak w Wenecji. W końcu żona mnie pyta czy nie lepiej było przegrać wojny?
Wreszcie oryginalne włoskie….
Idziemy jeszcze na wzgórze z twierdzą bo widok jest niezwykle ciekawy, jemy lunch i pijemy espresso i wracamy do Rivinja.
I okazuje się, że symbolem włoskiej motoryzacji nie jest fiacik tylko skuterek;
W drodze powrotnej moja GPSowa Ania nie daje rady; zbyt dużo jest nowych nie zaznaczonych jeszcze dróg. W końcu na znakach nigdzie nie ma Słowenii czy czegoś Chorwackiego, zjeżdżam więc i pytam skuterowego kierowcę najpierw o języki, nie zna żadnego oprócz włoskiego, w końcu o Poreč i Koper. I odpowiedź jest bardzo precyzyjna: wjedź z powrotem, skręć w lewo i zjedź dopiero na zjeździe takim a takim, tam już będzie łatwo. I tak było. Później na najdokładniejszych mapach chciałem sprawdzić nazwę tego zjazdu i go nie było, więc uświadomiłem sobie, że ten starszy człowiek udzielił mi doprawdy bezcennej informacji. Nadłożyłem już 20 km i kolejne 40 nie było mi potrzebne.
Wjazd do Słowenii w ramach Schengen jest samą przyjemnością, ale wyjazd do Chorwacji jest niemiłym (może jednak miłym) zgrzytem bo odstawiają auto na stronę i biorą papiery do budki. W końcu żona raczej do mnie niż do policajca mówi, że jej dziadek walczył o ich wolność, a oni takie szykany. Ale policajc przeprosił, pokazał jej blachę i po 5 minutach bardzo grzecznie i miło oddał papiery i pozwolił jechać. Chorwaci nie byli już tak skrupulatni. Ale uwagi na forum o różnych przypadkach na granicy Słoweńskiej są jak najbardziej niewykluczone.
Po stronie słoweńskiej kupujemy czereśnie, wyśmienite choć nie tanie. Drogi wiodą malowniczymi skalnymi wzgórzami. Wszystkie bezkolizyjne drogi zrobione tak, że choć jest jeszcze tylko jeden pas ruchu, to wiadukty są na dwa. Przyjdzie trochę pieniędzy jak wejdą o Unii albo i wcześniej i wszystkie te drogi zamienią w (płatne) autostrady. Póki co ruch jest naprawdę niewielki i wyprzedzanie nie stanowi problemu (przypominam jest czerwiec). Gdzieś płacimy za przejazd jakiegoś odcinka, ale to chyba wiadukt, nie pamiętam już dokładnie. W końcu skręcamy do centrum Poreča. To ładne miasteczko chyba lepiej zadbane jak Rovinj. A zabytki ma jeszcze starsze niż to drugie. Przede wszystkim bazylika Eufrazjusza z VI wieku na fundamentach jeszcze starszej. Udaje nam się wejść do środka. Naprawdę warto i warto zwrócić uwagę na to, że każda z kolumn jest inna. Coś jak wiadukty na poniemieckiej A4: każdy był projektowany przez innego studenta Politechniki Breslau jako praca dyplomowa.
Moją ciekawość wzbudza baptysterium, jeszcze z pierwszych wieków chrześcijaństwa, kiedy praktykowano chrzest w sposób w jaki Jezus przyjął od Jana czyli przez zanurzenie. Pierwsze były po prostu basenami ze schodkami, ten jest - jakbyśmy powiedzieli - formą pośrednią. Patrząc na Kościół po soborze Trydenckim widać jak daleko odszedł od idei biblijnych. Ale to osobna bajka...
kąpieli na północ do kombinatów wypoczynkowych. Jak się później dowiedziałem Poreć ma kilkadziesiąt tysięcy miejsc noclegowych, większość w fabrykach do wypoczynku, jak ten na zdjęciu, i tłok w sezonie musi być nie do wytrzymania. Istria raczej nie dla nas. Jest inna jeszcze atrakcja: tu jest najwięcej ośrodków FKK i nawet notuje się sporo polskich naturystów.
W końcu jedziemy do Rovinja. Mijamy kanał-fiord Limski i ładujemy się prosto do centrum. Tym razem niestety też bazylika jest już zamknięta. Więc włóczymy się nieco po uliczkach, jemy kolację i wracamy do apartamentu. Musimy się wyspać, bo jutro czekają na nas jeziora Plitvickie.
CDN[/b]