Zagrzeb
Z Wrocławia do Zagrzebia jest sporo bliżej niż do Banja Luki. Te 850 km pokonujemy w zasadzie do południa. Udajemy się do hoteliku uprzednio już zarezerwowanego. Niestety jego położenie jest wewnątrz sporego podwórka, tak że bez zasłonięcia okien narażasz się na widoki z naprzeciwka. A zasłonięcie okien grozi śmiercią z duchoty. No i cena też jakaś taka wyższa niż w reklamach. No cóż na dwie noce wystarczy.
Pora wczesna idziemy więc na miasto, bo mieszkamy prawie w centrum. Obok muzeum Mimara. Tym razem przygotowanie teoretyczne w Polsce owocuje jako takim pojęciem o topografii miasta i jego zabytkach.
Udajemy się w stronę Górnego Miasta przez Dolac, ale to Chorwacja i około 14:00 handel zamiera, a jako że jest sobota to z trudem udaje mi się wymienić nieco Euro w Hotelu Dubrovnik.
To ten szklany wieżowiec w stylu późnego Tity.
Większość Zagrzebia to jednak budowle i budynki z czasów Franciszka Józefa, bo wcześniejsze uległy poważnym zniszczeniom w licznych wojnach i trzęsieniach ziemi. A więc ulubiona przeze mnie secesja, neoklasycyzm i wszelkie style eklektyczne.
Najstarsze miejsca znajdują się w Górnym Mieście, które zajmowało dwa wzgórza. Na jednym rządziła władza świecka, na drugim kościelna. A że nie zawsze koegzystencja ta była zgodna, oba ośrodki miały własne mury obronne, bramy a nierzadko prowadziły jawne wojny. Dopiero wróg zewnętrzny - Turcy bardziej zjednoczyły miasto we wspólnej obronie.
A tu najstarsze miejsca w mieście:
Kościół Sv. Marka z charakterystycznym dachem. Katedra z wiecznie remontowaną wieżą:
Zresztą sama katedra też jest podróbką.
Stare miasto nie olśniewa czystością ani nowymi fasadami. Przyzwyczajenie do wypielęgnowanego Wrocławia powoduje inne wyobrażenie o pięknym mieście. Warta zobaczenia jest z pewnością najkrótsza kolejka zębata na świecie:
Jedna jedzie w dół, druga w górę. Zaledwie 61 metrów różnicy w pionie.
Sam plac Bana Josipa Jelačića - kudy mu do wrocławskiego Rynku! Ciasny, bez zieleni i ławeczek, z okalającymi domami 700 lat młodszymi, z ruchem tramwajowym wewnątrz. Akurat rozpoczął się koncert jazzowy, ale przy dzwonkach tramwajów szybko mi się odechciało. A przecież Austrowęgry i Habsburgowie zostawili po sobie piękną architekturę, choć Zagrzeb potraktowały jak prowincjonalne miasteczko z krańców imperium. Szkoda.
Medvednica
Drugiego dnia chcemy odpocząć od m męczącego miasta i postanawiamy iść w góry. A Medvednica, pasmo u podnóża którego leży Zagrzeb jest pięknym zalesionym i niestety mocno zmotoryzowanym pasmem górskim z kulminacyjnym choć płaskim szczytem Slemje 1021 m.n.p.m.
Las i cień oraz niższa o 5 stopni temperatura na górze daje nam dobre wytchnienie. Po drodze licznie wyprzedzają nas starsi ludzie. Żartujemy, że to Ustasze, którzy w czasie wojny gnali tak po górach z ciężkimi plecakami i innym sprzętem. Teraz bez tych obciążeń wręcz wbiegają pod górę! Czujemy się zawstydzeni.
Po długim choć niezbyt stromym podejściu dochodzimy do schroniska Puntiarka, gdzie jest źródełko z zimną wodę i bufet z zimnym piwem!
Z biegiem czasu spokojny dotąd placyk robi się kołchozem z masą "turystów", którzy dojeżdżają tu samochodami. Ale wewnątrz kryją się inne skarby: zapominane choć znane mojej żonie z domu rodzinnego prawdziwie bałkańskie potrawy: groch (fasola), jakieś potrawy z polenty, a przede wszystkim ciasto trochę jak francuskie z serem w środku, oraz jakieś bułeczki drożdżowe niekoniecznie słodkie. Nie jest to burek tylko bardziej ciasto warstwowe jak francuskie,. Na nasze życzenie po powrocie upiekła sąsiadka teściowej, która jeszcze jej receptury nie zapomniała.
Pijemy jeszcze kawę i idziemy wzdłuż grzbietu. Spotkanych ludzi pytamy o kolejkę linową na szczyt. Tymczasem dowiadujemy się, że od dwóch lat nie działa. Zwaliły ją jakieś wiatry i do dziś nie jest wyremontowana, choć wszystkie przewodniki (te w sieci też) podają nawet ceny wjazdu i zjazdu. Kręcimy się więc trochę po górze i schodzimy w dół, podziwiając panoramę miasta.
Trzeciego dnia zanim pojedziemy na Istrię jedziemy przejść się zieloną podkową od Dworca Kolejowego do Placu Bana Jelačića.
Dworzec główny i pomnik Króla Tomislava.
Platany tworzą park w centrum miasta i dają latem upragniony cień. Okoliczne kamienice stoją więc w pięknym otoczeniu:
Zagrzeb częściowo odsłonił nam swoje piękno, ale i częściowo rozczarował. Przede wszystkim brakło nam czasu na wspaniałe muzea, na takie niespieszne smakowanie zaniedbanych uliczek w centrum i buszowanie na targowisku.
Dobrze wspominamy jedzenie w górach, ale i na dworcu głównym w podziemiu są nadzwyczaj dobre kanapki i inne gorące potrawy za naprawdę niewielkie pieniądze. Potwierdza się więc prawda taka, że noclegi są tu droższe ale wyżywienie tańsze niż nad Jadranem.
No więc zaraz tam będziemy: już jedziemy, kierunek: na południe...