ZADARNoc wcześniej pożegnaliśmy się z Orebićem. Spacer i kąpiel przed południem, kolacja wieczorem.
Jeszcze rzut oka na sv. Ilię i Korculę.
No i jeszcze lody w słynnej lodziarni, moim zdaniem przereklamowanej, ale z bardzo miłą obsługą.
Orebić dobrze wspominam i mam sentyment jako do miejsca, które pierwsze poznałem w Chorwacji. Jechałem doń nietypowo, jak pamiętacie, przez Bośnię, Mostar, Trebinje i Dubrovnik, czyli całkiem z innej strony jak niemal wszyscy. Jechałem "na ślepo" choć przeważnie lubię uporządkowanie i odpowiednio zaplanowane wycieczki, wiedząc, że nie zawsze wszystko się udaje. W zasadzie nie wiedziałem nawet czy będzie to Orebić; coś tam czytałem w Internecie, ale żadne miejsce nie było jakieś takie wymarzone, żeby od razu tam rezerwować i jechać. Czy będąc pierwszy raz w Chorwacji można coś z góry założyć? Miałem jednak przekonanie, że jak dojadą do Orebića, to będę wiedział czy tam zostać, czy jechać gdzieś dalej.
Wjechałem w ulicę prowadzącą do przeprawy promowej i zatrzymałem się przy pierwszym domu po lewej stronie. Ku mojemu zdumieniu wyszła jakaś kobieta, zagadała po niemiecku i byłem jak w domu. Ona sama nie miała jeszcze wszystkiego gotowego (początek czerwca) ale poszła z nami do sąsiadki i tu zostaliśmy. Jeszcze tego samego dnia byliśmy na plaży i zażywali kąpieli. Czy trzeba czegoś więcej? Był to rok 2007 i "Tri Palmy" puszczały LED Zeppelin, U2 i inne rockowe kapele z lat 80 i 90, a knajpa przy Trstenicy była jeszcze czynna i tanio można było zjeść obiad. Zmiany jakie zastaliśmy rok później nie były dobre, ale samo miasteczko wyładniało. Brak jednak było rocka z piwem i winem przy nabrzeżu i knajpy przy głównej plaży.
Kiedyś zapuściliśmy się na zachód do blokowisk hotelowych. Wrażenie było przerażające: hałas mytych talerzy i trzaskanie garnków, knajpiana muzyczka dla gości i tłumy leniwców, których głównym zajęciem było dopadnięcie leżaka lub znalezienie wolnego skrawka kamieni na plaży. Darcie się dzieci i śpiewy pijaczków (w tym głównie Polacy- Rosjan jeszcze nie było). Nie do końca rozumiem takie spędzanie czasu WOLNEGO. Przecież to najwyższy stopień zniewolenia: posiłki na rozkaz i według zegarka. Cisza nocna: brak jak na manewrach wojskowych, sposób skoszarowania - jak w służbie zasadniczej. Tylko przepustki częściej, chociaż wielu z nich nie korzystało. Od czasu kiedy nie mieszkam w blokowiskach wyjazd z bloku do bloku, albo jeszcze lepiej z domku z ogródkiem do bloku hotelowego przestał być jakąkolwiek atrakcją. Ale niektórzy to lubią...
W drodze.
Na Zadar przeznaczyliśmy 3 dni po czym mamy jechać do Polski. Stąd jest tylko 1100 km do Wrocka, więc da się z łatwością zrobić w 1 dzień. Oczywiście spać w Zadarze nie mieliśmy zamiaru. Lądujemy w Sukošanie, to zaledwie 20 km od Starego Miasta i przy niezłej plaży z piaseczkiem i płytką wodą. Wprawdzie nie ma co oglądać pod wodą, ale dla żony, która lubi czuć grunt pod nogami to doskonałe miejsce.
Plaża.
Wesele przy plaży.
Oczywiście przyjemności plażowania nie przesłoniły nam potrzeby zwiedzenia samego Zadaru, którego historia doprawdy nie oszczędziła. Po 800 lat raczej łagodnego panowania Wenecji przyszedł czas Franciszka Józefa (też dziś ta epoka wygląda na poczciwą w oparach łagodności) a po nim Włosi, a po ich kapitulacji Niemcy. Jako niemieckie miasto alianci nieźle Zadar zbombardowali, choć do Berlina czy Drezna mu daleko. Niemniej jednak sporo zabytków zostało zniszczonych, a czego nie udało się aliantom, to zburzyli Serbowie (ci raczej nowsze dzielnice).
Mimo wszystko niemal 3000 lat historii nie mogło pozostać bez śladów. Po Illirach miasto przejęli Rzymianie i jak to mieli w zwyczaju skopiowali antyczne założenia urbanistyczne: było Cardo (główna ulica z kolumnadą), forum, kapitol, świątynie, akwedukty i studnie...
Z rzymskich budowli zostało niewiele; część z materiałów budowlanych wykorzystano w budowlach chrześcijańskich, jak w kościele św. Donata:
Górny balkon był dla kobiet...
Ciekawostką w tym kościele jest otwarty dach z desek, czyli widać od spodu powałę.
Stojąca z tyłu kampanila powstawała kilkaset lat, ponieważ wyższe partie dobudowano dopiero w latach 90 XX wieku według projektu brytyjskiego architekta Sir Thomasa Jacksona, o którym to fakcie opowiada Piers Letcher, autor przewodnika National Geographic: "Zważywszy na odwieczną rywalizację pomiędzy biskupami Zadaru i Rabu oraz fakt, że Rab utracił biskupstwo w 1828 roku, to tylko zawodowa złośliwość mogła skłonić Jacksona do zaprojektowania swojej kampanili, wzorując się na najsłynniejszej dzwonnicy na Rabie. Albo też po prostu był dobry w kopiowani różnych rzeczy; jego najsłynniejszym dziełem w Anglii jest Most Westchnień w Oksfordzie. Udało mu się przez chwilę spłatać figla, który polegał na tym, że dzwonnica wygrywała brytyjski hymn (God Save The Queen)". I za to lubię ten przewodnik; widać, że jego autor nie tylko był w różnych miejscach, ale i ma tę dawkę złośliwości, która pozwala mu spojrzeć na oglądane kamienie z tak potrzebnego dystansu.
Na wieżę warto wejść, bo widać z jej szczytu całe miasto i okoliczne zabytki.
Przy okazji podaję nazwy oryginalne kościołów bo z ich tłumaczeniami trudno dojść do porozumienia.
Kolejnym wizerunkowo ważnym kościołem jest katedra św. Anastazji (sv.Stošija) z pięknym frontonem ozdobionym dwoma rozetami i pięknie rzeźbionym portalem.
Oba kościoły powstały jeszcze w porządku bizantyjskim i przebudowane zostały w stylu romańskim a późniejsze fragmenty w gotyckim.
Pięknym budynkiem pochwalić się też może kościół św. Chryzogona (sv.Krševan). Tu również wykorzystano materiał w rzymskiego forum.
Warto zobaczyć także plac Narodowy z wieżą zegarową, ratuszem i loggią miejską. Nieopodal znajduje się brama morska także przebudowana z rzymskiego łuku.
Zupełnie nietypowo bo z tynkiem o pięknym cynobrowym kolorze wygląda kościół św. Symeona (sv. Šimun). Niestety był zamknięty a kryje sarkofag Symeona cały złocony i srebrzony z wotami, wśród których jest korona królowej Elżbiety Bośniaczki fundatorki kościoła. Niestety zarówno obiekt jak i jego skarby były do oglądania. Barokowe zdobienia z zewnątrz bardzo przypadły mi do gustu, zwłaszcza tympanon nad portalem jednego z wejść.
Z tego miejsca nie jest daleko do bramy lądowej z pięknym weneckim lwem trzymającym biblię z napisem, który głosił, że Wenecja w tym czasie zaznawała pokoju.
Obok na murach jest piękny choć malutki park, dający cień w gorący dzień.
Przechodząc do parku zahaczamy o Plac Pięciu Studni. Rzymianie oczywiście mieli bieżącą wodę, ale w średniowieczu kwestie zarówno higieniczne jak i strategiczne nie były tak relewantne, jak u dbających o porządek mieszkańców Rzymu.
Będąc w Zadarze trudno nie zobaczyć morskich organów na zachodnim krańcu półwyspu. Trzeba przyznać, że dźwięk wydają nawet przy niewielkich falach. W pobliżu grupki młodzików (i młodziczek) rywalizujących o najbardziej efektowny skok do wody.
Zadar jest miastem w którym chętnie goszczę. Ma wymiary do pieszego zwiedzania, rozległy parking pod murami Starego Miasta albo darmowy po drugiej stronie cieśniny obok nowo budowanych centrów handlowo-biurowych. Zjeść za rozsądne pieniądze można wszędzie w różnego rodzaju i proweniencji knajpach. Okolice miasta mają prawdziwe skarby przyrody: narodowe parki Krka, Plitvice, Paklenica, Kornati. Niedaleko jest też Szybenik, który zostaje dla nas na kolejny rok.
Ma też sporo wypolerowanych wapiennych uliczek, które optycznie wyglądają jak wyszorowane, małych przejść i zaułków ocienionych sąsiednimi budynkami.
Przy wyjeździe na południe znajduje się fabryka Maraska produkująca słynny na cały świat likier Maraschino, której sporą butlę zawsze wiozę do Polski. Ostatnio w jakiejś głupiej telewizyjnej grze było pytanie za milion o owoce, z których robi się Maraschino i kobieta nie wiedziała. Oczywiście Wy wiecie doskonale...
Po zwiedzaniu miasta jedziemy jeszcze na piwo do Sukošanu i pooglądać zachód słońca, nie tak piękny jak nad Bałtykiem, chociaż mocno wychwalany przez samych mieszkańców, którzy chętnie cytują Alfreda Hitchcocka, że tutejsze zachody są piękniejsze niż w Kalifornii. Widać nie był nad Bałtykiem.
CDN...