Dalej wpadliśmy na autostradę w Chorwacji i kierowaliśmy się na przejście graniczne w Gradiska. O ile do tej pory podróż przebiegała dosyć płynnie, to właśnie na granicy i w tym mieście straciliśmy najwięcej czasu. Niby nie było tak dużo aut, a jednak staliśmy kilkanaście minut najpierw po chorwackiej stronie Sawy, a później trochę dłużej na moście granicznym, zanim zostaliśmy wpuszczeni do Republiki Serbskiej w Bośni. Kolejne kilkadziesiąt minut straciliśmy w korku w samej Gradiskiej. Miasto nie wyglądało na duże ale główna ulica mocno była zatłoczona. Nagle po tych kilkudziesięciu minutach auta gdzieś poznikały i mogliśmy kontynuować podróż. Niedaleko za Gradiską zaczyna się autostrada (darmowa, chociaż bramki już stoją więc pobór opłaty to chyba tylko kwestia czasu) i prowadzi do Banja Luki, samochodów na niej jak na lekarstwo, więc droga mija szybko i sprawnie. Przejazd przez Banja Lukę bezproblemowy, z trasy ( główna droga prowadzi przez środek miasta) miasto nie wygląda szczególnie interesująco więc przemykamy przez nie bez zatrzymywania. Na południu miasta główna droga dochodzi do rzeki Vrbas i biegnie wzdłuż jej zachodniego brzegu i tu zaczyna się nasza pierwsza piękna widokowa trasa.
Trochę sobie w internecie pooglądałem jak to wygląda (między innymi Franz pokazywał te miejsca), jednak zobaczenie tego na własne oczy jest bezcenne. Było już dosyć późno, więc zatrzymaliśmy się tylko w jednym miejscu na zrobienie kilku zdjęć. Wzrok często zamiast na drogę biegnie w lewą stronę, chętnie zamieniłbym się z żoną, tak aby ona była za kierownicą, żeby jeszcze więcej zobaczyć. Niestety, wtedy musielibyśmy podróżować szerszymi i mniej krętymi, a tym samym mniej atrakcyjnymi widokowo trasami J. Po drodze mijamy kilka pensjonatów, więc gdyby się okazało że nie uda nam się znaleźć noclegu w Jajce to najwyżej wrócimy kilka czy kilkanaście kilometrów i z pewnością gdzieś nas zakwaterują. Do Jajce dojeżdżamy już praktycznie przy zachodzącym słońcu. Rzut oka na miasto położone u brzegów Plivy i Vrbasu.
Później podjeżdżamy pod wodospad, następnego dnia tu też będziemy.
Jest tam również tablica z planem miasta, szybko lokalizujemy hotel w centrum, blisko murów starówki. Na miejscu okazuje się, że w hotelu odbywa się wesele ( w końcu jest sobota) i sympatyczna pani w recepcji odradza nam tu nocleg. Mnie by to aż tak bardzo nie przeszkadzało, a może nawet bym się na imprezę wkręcił (nie miałem co prawda ze sobą zestawu wyjściowego, ale myślę że około północy wzięliby mnie za jakiegoś przebierańca) , ale ze względu na dzieci jednak nie podejmuję się ją przekonywać, że to nie jest dla nas problem. Poprosiłem za to o namiary na inne miejsce, dziewczyna zadzwoniła do hotelu na starym mieście, okazało się że jest wolny apartament dwupokojowy za niecałe 60 E ze śniadaniem, bierzemy. Warunki bardzo dobre, pokoje przestronne z klimatyzacją, wentylatorami, jest super. Jeszcze tylko musiałem podskoczyć „z buta” na miejsce żeby odebrać przepustkę uprawniającą do wjazdu autem na teren starego miasta. Po ulokowaniu się w hotelu poszliśmy do jednej z pobliskich knajpek na kolację. Zajrzeliśmy do kilku lokali, ale oferta była raczej mało wyszukana, przeważały fast foody i pizzerie. Zamówiliśmy pizzę (przyzwoita), półmisek mięs (też niezłe) i do tego grillowany kawałek kurczaka z dodatkami, do tego soki i dwa piwa, za całość zapłaciliśmy ok. 20 Euro. Dzieciaki w międzyczasie męczą miejscowego kota i harcują pomiędzy stolikami, w końcu w samochodzie trochę pospały i miały całkiem sporo energii mimo późnej (jak na nie) pory. Było jeszcze mokro po padającym chwilę wcześniej deszczu, jednak miasto tętniło życiem, a zdecydowaną większość stanowili miejscowi mieszkańcy (przynajmniej tak mi się wydawało), zarówno starsi jak i młodsi. Zmęczeni podróżą odpuściliśmy sobie zwiedzanie miasta o zmroku. Rzut oka na meczet tuż obok hotelu
Po powrocie do hotelu szybko „odpłynęliśmy”. Około 5 ramo z sąsiadującego meczetu dobiegło do moich uszu „mmmmuuuaaaaaaa, mmmmmmmmuuuaaaaaaaaaaaa, mmuuuuuuuaaa …” czy jakoś tak i już nie udało mi się usnąć, chociaż czułem się całkiem wypoczęty. Po wczesnym (niezbyt okazałym) śniadaniu poszliśmy zwiedzać Stari Grad Jajce. Ma on orientalny charakter, wiele zabudowań jest zniszczonych (również podczas wojny bałkańskiej), na kilku widoczne ślady po kulach, na okolicznych zboczach gór można dostrzec cmentarze muzułmańskie.
Ruiny koscioła sv Luke
Meczet Esma Sultana z połowy XVIII wieku, kompletnie zniszczony w 1993, obecnie odbudowany
Dotarliśmy do twierdzy na wzgórzu, ale niestety była zamknięta, a na bramie nie było żadnej informacji w jakich dniach i godzinach można wejść do środka.
Po spacerze pojechaliśmy nad jezioro Plivsko zobaczyć młyny. Z centrum to 5 km więc nie trzeba było długo jechać. Z tego co pamiętam to chyba nie bardzo jest oznakowany dojazd do tego miejsca, ale warto się tam udać będąc w okolicy. Wydaje się, że to zaledwie kilkanaście drewnianych budek ustawionych na słupkach, trochę większych od karmników, a jednak mi się podobało. Urokliwe miejsce, w ładnej scenerii i zamiast krótkiego postoju na kilka fotek byliśmy tam z pół godziny. Do każdego młyna można dojść po drewnianych podestach, do większości z nich zajrzeć, nie działają co prawda, ale i tak jest ładnie.
Na koniec wizyty w Jajce pojechaliśmy jeszcze raz rzucić okiem na wodospad i miasto