Tym razem nieco inna będzie relacja,pisana min.kilka dni,bo jakoś czasu brak na całość,będzie kilka zdjęć (niewiele,bo modele nie pozwolili ujawnić swych obliczy) i jak zaznaczyłam w tytule relacji, będzie o niespodziance słów kilka.
Ale do rzeczy.
Nauczeni doświadczeniem z lat poprzednich i pomni przestróg znajomych wyjeżdżających w piątek lub sobotę,wyruszamy jak zwykle w niedzielę o świcie,aby uniknąć korków.
Myślenice,Hyżne,Trstena,Bratysława,Wiedeń,Graz....I na kolejnym,ostatnim już w Austrii postoju docierają do nas informacje o winietach w Słoweni.Nie bardzo wierzymy że mamy zapłacić 35 euro za tak krótki odcinek,więc w dobrych humorach ruszamy w stronę granicy.I....niestety.Nasze niedowierzanie kosztuje nas dokładnie tyle,ile usłyszeliśmy.No trudno,przy kolejnym podejściu skorzystamy z objazdu,a teraz trzeba się zastanowić jak zrobić pożytek z tej straty.Ja właściwie już wiem,naczytałam się przecież o jaskini w Postojnej....Męża jeszcze w plany nie wtajemniczam,mam na to ponad dwa tygodnie.
W Mariborze....mandat,jakoś wyłażą te pieniądze dzisiaj z naszej kieszeni niespodziewanie....Ale przecież ten fakt nie może nam popsuć wakacji.Żartujemy,że jak tak dalej pójdzie,to zamiast po 17,wrócimy po 12 dniach do domu.I wkrótce z uśmiechami na twarzy przekraczamy granicę słoweńsko-chorwacką,co nasza sześciolatka kwituje słowami:
"No.....nareszcie ...."Wie że na wybrzeżu bedziemy dopiero kolejnego dnia,ale ponieważ jest zakochana w Chorwacji tak jak my,ulgę przynosi Jej myśl że już do tego wyczekanego przez rok kraju dotarła.
Ponieważ w tym roku szybciej niż w poprzednich latach dojeżdżamy do granicy,postanawiamy nie zatrzymywać się w Krapinie,tylko nieco dalej.W Karlovacu zjezdżamy z autostrady,Duga Resa stanowi miejsce noclegu tranzytowego.Upał jest niesamowity,jemy coś szybciutko,a póżniej sączymy piwko na zacienionym tarasie i wcześnie udajemy się spać.
Ponieważ budzimy się ok.4,postanawiamy wyruszyć w dalszą drogę.Jest jeszcze ciemno,ale spać się nam nie chce,młoda też się obudziła,szkoda czasu.Może zajedziemy dalej niż na Makarską ? Przecież jak zwykle nie wiemy gdzie chcemy się zatrzymać...
Ruszamy ,jak się nam wydaje w stronę autostrady.Ale jakaś dziwna ta droga.Ciemno,wąsko.....Zawracamy i pytamy jakiegoś człowieka (przy knajpce,czy nocnym sklepie ?dzisiaj już nie pamiętam...)jak do autostrady dojechać,bo chyba zabłądziliśmy....Pokazuje nam drogę.Wygląda na to że jechaliśmy dobrze.Jedziemy więc,ale zamiast lepiej ,jest gorzej.Droga się zwęża,wjeżdżamy w las,pojawia się mgła.Mąż informuje że pasuje "nakarmić "samochód niedługo....A tu ciemno,buro i ponuro,droga na jeden samochód.
"-Gdzie jesteśmy mamusiu ?"-pyta nasze dziecko,które jest wyjątkowo wyspane i bardzo zainteresowane tym co wyczyniają własnie Jego rodzice.
Mam ochotę odpowiedzieć że "w czarnej......",ale z uśmiechem odpowiadam że w pobliżu autostrady.
Tak na prawdę to czuję się jak bohaterka książek Chmielewskiej.Wyobrażam sobie jelenia,który wyskakuje nam wprost pod koła,albo moment,kiedy kończy się nam paliwo....
Powoli się przejaśnia,las się kończy,a droga staje się szersza.W oddali widzimy światła autobusu.Czyli jednak coś tutaj jeżdzi,gdzieś w pobliżu musi być przystanek,muszą mieszkać ludzie! Za chwilę widzimy pierwsze zabudowania,a wkrótce w oddali autostradę.Oddychamy z ulgą.
Do dzisiaj nie wiemy co to była za "ścieżka",wiemy że wyjechaliśmy w okolicach Basilijeva.