Nasza przygoda z Chorwacja rozpoczęła się w sierpniu 2006 r.
Decyzja zapada spontanicznie,przygotowania są niewielkie,mapa,przewodnik,trochę jedzenia,"dobre rady" znajomych,którzy już od jakiegoś czasu zakochani byli w Chorwacji i ...w drogę.
Wyjazd o 4 nad ranem w niedzielę,w samochodzie my,czyli ja z mężem i czteroletnią wówczas córeczką.Mała owinięta w ciepły koc na foteliku (bo lato "prawdziwie polskie",więc temperatura nie rozpieszcza) zadaje setki pytań,a my przedzieramy się przez gestą mgłę,która ustępuje dopiero po ok.50 km.Pojawia się deszcz,który wkrótce kołysze nasze dziecię do snu,a my spokojnie docieramy do granicy polsko-słowackiej.Drogi puste,deszcz przybiera na sile,ale ok.godz.9 pojawia się szansa na przejaśnienia i zjedzenie śniedanka.Córa właśnie się budzi,więc konsumujemy przygotowane w domu kanapki i ruszamy w dalszą drogę.
Wtedy właśnie stwierdzamy ,że wybór niedzieli,jako dnia "startowego",to dobry wybór.Samochodów mało,szybko ubywa drogi,młoda słucha bajek,nie narzeka,mimo iż jest to Jej pierwsza tak daleka podróż samochodem.Do tej pory na wakacje docierała samolotem...Nie wiemy jak zniesie podróż,więc jedziemy z myślą o noclegu na trasie.Z resztą...nigdzie się nam nie spieszy,nie rezerwowaliśmy kwatery,nawet nie do końca zdecydowaliśmy dokąd jedziemy.Skuszeni podpowiedziami znajomych postanowiamy zjechać z autostrady w okolicy Sibenika,reszta jest wielką niewiadomą.
Dziecko okazuje się dość wytrzymałe,wiec po ok.12 godzinach (przerwy na posiłki,rozprostowanie nóg itp.)przekraczamy granicę słoweńsko-chorwacką
i zaczynamy się rozglądac za motelem.Wybór pada na Krapinę.Prysznic,spacer po miasteczku,kolacja i spanko.
Pobudka wcześnie rano i o 5 rozpoczynamy drugą część podróży.Autostradę mamy praktycznie dla siebie,ale mgła znów nas prześladuje,wkrótce zaczyna padać .Zjeżdżamy"nakarmić" samochód,a póżniej 2 godziny jedziemy wśród grzmotów i błyskawic.Ok.9 postój na śniadanko i dalej w stronę wybrzeża.Góry,tunele,deszczyk nie odpuszcza,na termometrze temperatura zaczyna się obniżać,zamiast rosnąć.Rekord...9 st.C.
I nagle przed nami kolejny tunel,a póżniej widok,jakiego jeszcze nie udało się nam w Chorwacji zobaczyć.Lazur wody i białe obłoczki na błękitnym niebie.
Od tej pory słoneczko grzeje coraz mocniej,a my mijamy kolejne miasteczka,zastanawiając się gdzie właściwie chcemy się zatrzymać.
Trogir,Split,Omis.....Z lewej strony mamy góry,z prawej morze,co jakiś czas widać zatoczkę.Zjeżdżamy w dół (dzisiaj już nie pamiętam gdzie),niestety nie możemy znależć kwatery,trzeba więc jechać dalej.A tak nam się podobało....I w ten sposób docieramy do Breli.Zatrzymujemy się aby poszukać noclegu i w tym samym momencie do samochodu podchodzi uśmiechnięty starszy pan proponując kwaterę u swojej córki w ...Makarskiej.Postanawiamy zobaczyć mieszkanko.Okazuje się ,że córka właśnie gości u rodziców,więc jedzie z nami.Najpierw oglądamy plażę,póżniej kwaterę....Cena jest przyzwoita,a po podwórku leniwie spacerują 4 koty,co nasza córka przyjmuje z zachwytem.Zostajemy.Po rozpakowaniu bagaży ruszamy na spacerek do portu.Woda przejrzysta,muzyka z okolicznych kawiarenek....W końcu czujemy że rozpoczęliśmy wakacje.
Rano,mimo chmurek na niebie ruszamy na plażę.Leniuchujemy,póżniej zaliczamy z córą plac zabaw,a kolejnego dnia wybieramy się na spacer na półwysep św.Piotra.Tam zachwycamy się wylegującymi się na kamieniach jaszczurkami i lazurowymi wodami Jadrana.
Dni upływają leniwie na plaży,wieczory na spacerach wąskimi uliczkami Makarskiej.Wybieramy się też na wycieczkę statkiem.Rakija na powitanie,póżniej makrela z grila,a w oddali bawiące się ...delfiny.Spacer po krętych uliczkach Jelsy na Hvarze i dalej,rejs w stronę wyspy Brac.Z portu płyniemy wodną taksówką na słynną plażę,tak pięknie podkolorowaną na wszystkich folderach.....Złoty Róg...
Nie zachwycił nas...niestety......nie powiem że brzydki,ale .....kwestia gustu.
Po 8 dniach spędzonych w Makarskiej postanawiamy zmienić miejsce pobytu.Żegnamy Makarską i wyruszamy w kierunku Sibenika.Krajobraz zmienia się powoli,zatrzymujemy się w Trogirze,aby zwiedzić miasteczko.Zachwycają nas stare kamienice,wąskie uliczki,jachty w porcie.Obchodzimy miasteczko i ruszamyw dalszą drogę.Dojezdżamy do Primosten i po obejrzeniu plaży,decydujemy o "zakotwiczeniu".Ceny kwater wyższe niż w Makarskiej,ale w końcu znajdujemy lokum i możemy rozpakować bagaże.
Właściciele okazują się przesympatyczni,częstują rakiją,zupą i bananami,wkrótce okazuje się że odstąpili nam.....swoje piętro domu.Gospodarz przeniósł się do....przyczepy,która stoi na podwórku,a jego żona do pokoju córki.Nam zostawiają sypialnię,łazienkę i ogromną kuchnię połączoną z salonem.Ponieważ dom usytuowany jest na wzgórzu ,z balkonu mamy piękny widok na całe stare miasto.Gdy wieczorem zapalają się tam latarnie.....do dzisiaj tęsknię za tym widokiem...Sam Primosten,to jakby dwa połączone ze sobą półwyspy.Jeden,ten zamieszkały,to pokryte dachówką domy,staruszki w czerni prowadzące osiołki (oj,ale się rozmarzyłam...),kościół na wzgórzu połączony z cmentarzem.Drugi półwysep,to zielone lasy piniowe i hotele.Zatoka z plażą,na której łowimy jeżowce i leniuchujemy.
W Primosten poznajemy krajanów z Łodzi,mają pokój piętro niżej,dobrze się nam rozmawia wieczorami,a córeczka ma w końcu towarzystwo do zabawy.
W miasteczku mnóstwo jest miejsc,gdzie można kupić rakiję,przed starymi domami leżakują beczki z winem.
Po kilku dniach plażowania,zmienia się pogoda,widać że pada na północy.Niezrażeni zbliżającym się deszczem,postanawiamy wyruszyć do Parku Narodowego KRK-a.
Dojeżdżamy do Skradinu,małego,cichego miasteczka,w którym ślady wojny są jeszcze widoczne.Zrujnowane domy,slady po kulach...Idziemy w stronę małego portu,zaczyna padać.Po chwili deszczyk zmienia się w ulewę,więc idziemy na kawkę do pobliskiej kawiarenki.
Wychodzimy po kilkunastu minutach,gdy na bezchmurnym niebie świeci słońce.Wchodzimy na statek i płyniemy w stronę parku.
Czeka nas trzygodzinny spacer w pobliżu wodospadów.Kładki,mostki,skansen,mnóstwo ryb,żab i węży.Z drzew,na pajęczynach zwisają gąsiennice.Szumiące strumyczki,huczące wodospady....pięknie tam....
Po powrocie do Primosten,nad miastem zbierają się ciemne chmury,po chwili zaczyna się ulewa.
Do naszego apartamentu przez szczelinę znajdująca się pod drzwiami wlewa się woda.Robimy "zapory" ze szmat,ale niewiele to pomaga.Gospodarze wyjechali,mąż zbiera wodę ręcznikami,wykręca do wiaderek(do piasku,bo nic większego nie możemy znależć),my z córką wylewamy,ale nie możemy nadążyć !
Takiej ulewy jeszcze nie widzieliśmy,zwłaszcza przy nieszczelnych drzwiach (czy gospodarzom to nigdy nie przeszkadzało ?).W pokoju mamy zalany dywan,bo okazuje się że od strony balkonu też wlewa się woda,a my walcząc z drzwiami wejściowymi nawet tam nie zajrzeliśmy.
Gdy ulewa zmienia się w delikatny deszczyk,przychodzą sąsiedzi z dołu,robimy kolację i rozmawiamy do póżna.Rano przychodzi usmiechnięta gospodyni,patrzy na mokry dywan,na odklejajace się klepki od parkietu na podłodze i prosi męża aby pomógl jej wywiesić na balkonie dywan.Bez żalu,bez złości,bez zdenerwowania...Czyżby byli przyzwyczajeni do takich strat?
Przed nami jeszcze dwa dni chorwackiego lenistwa.
Z żalem pakujemy walizki,żegnamy się z naszymi gospodarzami i "łodziakami" i o 4 rano wyruszamy w stronę domu.Mamy w planach nocleg na trasie,ale jedzie się tak przyjemnie....Robimy przerwy,krótsze i dłuższe....Po 18 godzinach jesteśmy w domu.Z postanowieniem że Chorwację zobaczymy znów za rok....