Witam wszystkich. Tym razem szybciej zmobilizowałem się do napisania kilku zdań relacji z naszych drugich wakacji w Chorwacji.
O urlopie 2011 zaczęliśmy myśleć na początku roku. Najpierw miała być Tunezja, byliśmy tam kilka lat temu, spędziliśmy bardzo miło czas, a i sam fragment kraju, który udało nam się zwiedzić bardzo nam się podobał i pozostało nam tam jeszcze trochę do zobaczenia. Jednak zamieszki zniechęciły nas do zakupu wczasów w tym kraju, więc pomyśleliśmy o Egipcie, ale jak się okazało, że i tam zaczęło się robić niespokojnie, postanowiliśmy zrezygnować z krajów Arabskich. Wymyśliliśmy sobie, że w takim razie po blisko dwóch latach znowu pojedziemy do Chorwacji. Mieliśmy już własny bagaż doświadczeń ( http://cro.pl/forum/viewtopic.php?t=31207&start=0 ) i wiedzieliśmy gdzie szukać informacji w interesującym nas temacie (oczywiście forum cro.pl). Poczytaliśmy więc to i owo i zdecydowaliśmy, że wybierzemy Rabac na Istrii. W porównaniu z poprzednim wyjazdem, poza lokalizacją, zmian było więcej. Przede wszystkim wykupiliśmy 10-dniowy pobyt z wyżywieniem (śniadania + obiadokolacje) w biurze podróży. Termin wyjazdu również uległ zmianie na pierwszą połowę czerwca. Bez zmiany za to był skład (tak nam się wtedy wydawało:) ), ja, moje Kochanie i "Mała", tyle tylko, że starsi o blisko 2 lata (ale ten czas leci).
Według google maps podróż miała liczyć ok. 950 km i trwać ok. 10,5 godz. Wyjazd zaplanowaliśmy więc wcześnie rano, aby jeszcze przed kolacją dotrzeć na miejsce. Mieliśmy ruszyć o 4.00, jednak okazało się, że zebraliśmy się w drogę pół godziny później. Śpiącą "Małą" przebraliśmy i włożyliśmy do fotelika, ale całe to zamieszanie nie zrobiło na niej większego wrażenia i w samochodzie dalej spała. Trasa z Mysłowic początkowo autostradą A-4 i A-1 w Polsce, dalej drogą wojewódzką 932 do Chałupek i Bohumina w Czechach, gdzie zakupiliśmy na stacji paliw miesięczną winietę (350 koron). Stamtąd autostradą i trasą szybkiego ruchu za Brno, następnie kilkadziesiąt km dobrą drogą przez Mikulov (piękna miejscowość, być może kiedyś będziemy mieć czas na to żeby się tam na chwilę zatrzymać) i Poysdorf (urocze miasteczko z ładną architekturą) w Austrii, poczym cały czas autostradą do węzła Postojna w Słowenii. Oczywiście w międzyczasie krótki postój na granicach w celu zakupu winiet ale również rozprostowania kości. Z Postojnej kierowaliśmy się na przejście graniczne w Jelsane. Na granicy znowu przystanek, wymiana niedużej ilości waluty i ponownie autostradą w okolice Rijeki (opłata 7 kun). Ponieważ czas mieliśmy bardzo dobry zdecydowaliśmy, że pojedziemy drogą wzdłuż wybrzeża. Bardzo ładna trasa, a widokami nie ustępuje Jadrance w Dalmacji. Szczególnie pięknie prezentują się liczne hotele i wille (na oko XIX-wieczne ), w Opatiji, Lovranie i okolicach. Przez Labin kierowaliśmy się krętą droga w dół a tu towarzyszyły nam niesamowite widoki, stary Labin, skały i zatoka nad którą leży Rabac. Na miejsce, do hotelu Albona, dotarliśmy bez żadnego problemu już około 15.30 (po 11 godz. jazdy). Odebraliśmy klucze do naszego studia (takie sobie, bez rewelacji, ale też nie było źle) szybko się rozpakowaliśmy i z racji tego, że było słonecznie i bardzo ciepło postanowiliśmy skorzystać z przyhotelowego kompleksu basenów składających się z brodzika dla dzieci, basenu kąpielowego (w brodziku i basenie słona woda morska) oraz jacuzzi. "Mała" była zachwycona, przesiedziała całe popołudnie w wodzie. Wieczorem udaliśmy się na kolację serwowaną w formie szwedzkiego bufetu. Posiłki bardzo smaczne i wybór ogromny, myślę, że każdy mógł znaleźć coś dla siebie (ja oczywiście jadłem wszystko, co nie najlepiej wpływa później na kształt sylwetki, ale kto by się tym aż tak bardzo na urlopie przejmował ). Po obfitej kolacji z dużym trudem, ale jednak wybraliśmy się na krótki spacer nad morze. Plaże bardzo ładne, szczególnie te najbliżej hotelu, głównie żwirkowe ale przeplatane skałkami.
Z racji tego, że dzień szczególnie dla mnie jako kierowcy, był dosyć długi to szybko położyliśmy się spać. Następnego dnia pogoda nadal dopisywała, a że w planie mieliśmy leżakowanie i ładowanie akumulatorów przed wycieczkami po półwyspie w kolejnych dniach, to po śniadaniowym obżarstwie (również szwedzki bufet i duży wybór potraw) udało nam się zejść po kilku stopniach tylko do hotelowego basenu, gdzie spędziliśmy resztę dnia. Wieczorem niebo zaczynało się chmurzyć i w nocy spadł deszcz. W poniedziałek rano pogoda w Rabac była taka sobie i już nie tak słonecznie jak w poprzednie dni ale nadal ciepło, więc zaplanowane na ten dzień zwiedzanie było dobrym pomysłem. Po śniadaniu ruszyliśmy do Puli. Na trasie pomiędzy miejscowościami Most Rasa a Barban roboty drogowe (po tempie wnioskuję że powinni zdążyć przed sezonem), ale podróż mimo to nie była uciążliwa. Pogoda jakby się trochę poprawiła. Zaparkowaliśmy na parkingu przy jakimś dużym targu i trochę "na czuja" , bez planu, ruszyliśmy do miasta, jak się okazało szybko trafiliśmy tam gdzie trzeba, pod Łuk Sergiusza
, a później już forum ze świątynią Augusta
, katedra i amfiteatr
. Obeszliśmy go w koło i po "wstępnych oględzinach" uznaliśmy, że nie będziemy wchodzić do środka. Sama zewnętrzna fasada budowli wygląda imponująco niemniej jednak odnieśliśmy wrażenie, że tak naprawdę poza nią w środku niewiele zostało do oglądania. Następnie doszliśmy do fortu, z którego rozpościera się widok na znaczną część miasta, a w pobliżu znajduje się muzeum Istrii i archeologiczne (też nie wchodziliśmy, bo zgromadzone w gablotach eksponaty nie interesują nas aż tak bardzo), a także ruiny teatru rzymskiego. Po około dwóch godzinach spaceru postanowiliśmy, że na tym zakończymy zwiedzanie Puli. W sumie miasto dosyć duże i nie zwiedza się go najlepiej, niemniej jednak uważam, że powinno się je zobaczyć.
Na koniec jeszcze tylko zakup owoców na targu i ruszyliśmy w drogę do Rovinj. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w miasteczku Bale
, bardzo urocze jak zresztą większość istryjskich starych kamiennych miejscowości. Ponieważ "Mała" w międzyczasie usnęła w samochodzie to sam wyskoczyłem na kilkanaście minut, zrobiłem trochę zdjęć, po czym ... padł akumulator, a że rezerwowy zostawiłem w aucie, to nie wszystko utrwaliłem na karcie. Po tym krótkim przystanku ruszyliśmy w dalszą drogę. Po dotarciu na miejsce szybki "tour de Rovinj" w celu znalezienia dobrego miejsca parkingowego. Trafiliśmy na darmowy parking przy sklepie DISCOUNT, skąd do portu było tylko kilkanaście minut spacerkiem. Ponieważ "Mała"; dalej spała, to tym razem zapakowaliśmy ją do "parasolki" (specjalnie kupiona kilka dni przed wyjazdem na takie właśnie okazje) gdzie mogła sobie jeszcze pospać. Sam Rovinj przeuroczy
i jak się później okazało absolutny numer 1 jeśli wziąć pod uwagę tegoroczny pobyt. Niesamowicie wyglądają zejścia bramami do morza, kolorowe kamienice
i najstarsza budowla w mieście - siedmioboczne baptysterium.
Stare miasto jest bardzo zwarte i o wiele lepiej się tu spaceruje niż po Puli. Miasteczko w starej części tak na dobrą sprawę praktycznie wyłączone z ruchu samochodowego. Bez pośpiechu przechadzaliśmy się po nim i spędziliśmy tam kilka godzin, a pewnie można by i jeszcze o wiele więcej. W międzyczasie zrobiliśmy sobie (a przede wszystkim "Małej") przerwę na posiłek w jednej z przybrzeżnych restauracji. Zamówiliśmy między innymi zupę pomidorową (podawana z gorącą ciabatą) tak przepyszną, jakiej nigdy wcześniej nie jadłem. Na koniec jeszcze tylko lody i po szybkich zakupach w sklepie przy którym zaparkowaliśmy auto mogliśmy ruszyć w drogę powrotną do naszej kwatery głównej. Oczywiście niebyłym sobą, gdybym się gdzieś po drodze spontanicznie nie zatrzymał. Tym razem padło na miejscowość Svetvincenat. Ponieważ było dosyć pochmurno, a pora już trochę wieczorowa to i warunki do robienia zdjęć raczej nienajlepsze. Jednak znajdujący się tam kasztel z zewnątrz wyglądał okazale
, niestety nie zajrzeliśmy do środka ponieważ był zamknięty (było ok. 19 więc nie wiem, czy to ze względu na godzinę, czy też w ogóle nie jest udostępniony dla zwiedzających). Pokręciliśmy się chwilę po ryneczku, a następnie
udaliśmy się w dalszą drogę. Jeszcze tylko kolacja, a na tarasie Ozujsko (jednak bardziej mi smakuje od Karlovacko, chyba dlatego, że mniej gorzkie)
i trzeba było iść spać. Po wyczerpującym dniu, wtorek miał nam upłynąć na błogim lenistwie i wylegiwaniu się na plaży, niestety, pogoda chciała inaczej. W nocy potężna burza przeszła nad Rabacem, a i ranek nie wyglądał obiecująco. Nadal było ciepło, ale słońca niewiele, cóż więc było począć, szybka decyzja i zmiana planów. Po śniadaniu jedziemy do Poreca. Po drodze zatrzymujemy się na chwilę w Pican, ale miasteczko jak na mój gust lepiej wygląda z dołu z drogi niż z bliska. Może dlatego, że trwały tam jakieś prace budowlane i centralne miejsce było rozkopane. Jedziemy więc dalej, mijamy kolejne miasto na wzgórzu - Gracisce, jednak bez postoju. Kolejny przystanek zaplanowaliśmy przy kasztelu w Pazin, chwilkę spacerujemy
, zaglądamy przez kraty na dziedziniec
, ale rezygnujemy z wejścia, bo muzeum wnętrz to nie to co chcielibyśmy oglądać. Jedziemy do Poreca, tam po znalezieniu miejsca parkingowego stosunkowo blisko starego miasta ruszamy na zwiedzanie. Nad miastem cały czas wisiały deszczowe chmury, ale mimo wszystko udało nam się, że nie padało. Miasto mniejsze od Rovinj ale także ładne i bez dwóch zdań warte zobaczenia. Szczególnie wpisana na listę UNESCO bazylika Eufrazjana (Eufrazjusza), schowana wśród zabudowań, ale kiedy już znaleźliśmy się na małym dziedzińcu z kolumnami przed świątynią, byliśmy oczarowani.
Przede wszystkim tym, że budynek wygląda (i pewnie jest) jak z zupełnie innej epoki aniżeli zabudowania wokół. Pochodziliśmy trochę po miasteczku i nabrzeżu,
"Mała" wyszalała się na głównym placu (Wolności) i mogliśmy pakować się do auta. Na dziś jeszcze zaplanowaliśmy wizytę w Novigrad z racji tego, że oba miasta dzieli odległość kilkunastu kilometrów. Do miasta zawitaliśmy po 15, a bilet parkingowy na blisko 2 godz. dostaliśmy od uprzejmych Czechów, którzy opuszczali akurat to miejsce. Chcieliśmy coś zjeść i jakież było nasze zaskoczenie, że wszystkie knajpy miały sjestę do 17 lub 18 godz. Ponadto rozpadało się straszliwie i musieliśmy się zapakować w drogę powrotną. Dobrze, że mieliśmy trochę suchego prowiantu, to mieliśmy czym uzupełnić kalorie. Powrót zaplanowałem przez Groznjan, a ulewa czasem tak intensywna, że wycieraczki nie nadążają zbierać wody. Przy samym miasteczku już tak mocno nie padało, ale że "Mała" w międzyczasie usnęła, postanowiliśmy jechać dalej. Zamiast wracać tą samą drogą to nawigacja wytyczyła nam krótszą . Okazało się że asfaltu było tylko kilkaset metrów a dalej kamienie. Pomimo to zdecydowałem już nie zawracać. Po drodze przestało padać, minęliśmy jeszcze Motovun (z drogi wygląda okazale) i jechaliśmy w kierunku Rabac. Ponieważ "Mała" się obudziła, a w okolicy naszej "bazy" było już po deszczu i godzina była jeszcze dosyć wczesna, zawitaliśmy do Labin,
oddalonego zaledwie kilka km od hotelu. Zaparkowaliśmy samochód (wjeżdżając od ronda, ze 100m za parkingiem znajdującym się przed wejściem do starego miasta jest darmowy parking po prawej stronie) i ruszyliśmy na ponad godzinny spacer po zamkniętym dla ruchu samochodów mieście. Wąskie uliczki i bardzo ładna architektura, tworzą spójną całość. Budynki o kolorowych elewacjach przeplatały się z kamiennymi, sporo z tych obiektów było opuszczonych i w bardzo złym stanie, co jednak w ogóle nie razi. Z punktu widokowego pooglądaliśmy okolice, a nawet uruchomiliśmy lunetę za 5 kun. Niestety nie wiem czy to z racji tego, że pogoda taka sobie, czy to luneta nie do końca czysta, ale widoczność była po prostu kiepska. Po 19 byliśmy w hotelu. Środa rano, a pogoda nadal niepewna, trochę słońca, trochę błękitnego nieba i ... najwięcej chmur. Jednak decydujemy się zejść na basen, jak się okazało nie byliśmy jedynymi desperatami pragnącymi w ten sposób korzystać z wakacji . Wytrwaliśmy zaledwie 2 godziny i pokrapujący deszczyk wygonił nas do pokoju. Nie rozpadało się, ale kąpiel już sobie odpuściliśmy. Promenadą wybraliśmy się do centrum Rabaca na piechotę, mieliśmy okazje poznać wszystkie 4 plaże, naszym zdaniem najładniejsze to Girandella
położona najbliżej naszego hotelu i St Andrea, a Maslinica - położona najbliżej centrum wg nas najbrzydsza i woda najbardziej zanieczyszczona jakimiś liśćmi, reklamówkami itd. Do hotelu po kilkugodzinnym spacerze wróciliśmy ciuchcią kursującą po promenadzie (przejazd 10 kun/osobę). Jeszcze chwile czasu Mała spędziła na placyku zabaw przy hotelu i tak zleciał nam kolejny dzień pobytu w Chorwacji. Następnego dnia niebo znowu nie wygląda ciekawie, a ponieważ dzień wcześniej trochę odpoczęliśmy, to uznaliśmy, że szkoda siedzieć w pokoju. Tym razem chcieliśmy zwiedzić jaskinię Skocjanską w Słowenii. Po drodze jeszcze tylko bardzo krótka wizyta w bardzo małym Hum
, a następnie mijamy Buzet. Po przyjeździe na miejsce znowu ulewa, na szczęście w jaskini nie pada . Szybki zakup biletów po 15 euro i musieliśmy gonić przewodnika (wejście o pełnej godzinie, a my przyjechaliśmy właśnie o równej 12) Początkowo nic szczególnego stalaktyty, stalagmity i kolumny jakie mieliśmy okazje oglądać w jaskiniach słowackich (jaskinia Wolności pod Liptovskim Miklasem) , natomiast w drugiej części podziemna trasa wiedzie nad kanionem rzeki Reka. Bardzo interesujące miejsce i na pewno warte zobaczenia. Szczególnie ciekawym punktem trasy jest przejście mostkiem, zawieszonym na wysokości 45 metrów, w jaskini nad rzeką, niestety w środku nie można robić zdjęć. Sama trasa nie bardzo długa (ok. 1,5 godz), ale dosyć trudna, jeśli wziąć pod uwagę, że nasza"Mała" jeszcze nie ma 3 lat. Niezliczona ilość stopni i podejść wymęczyła nas trochę, za to w nagrodę za pokonanie tej trasy na zewnątrz czekało na nas słońce.
Na górze jeszcze tylko wizyta w muzeum (bilety do niego dodają do biletów do jaskini), ale spokojnie można sobie je odpuścić. Ostatnim punktem wycieczki miał być Piran - miasto nad Adriatykiem w Słowenii. Ponieważ starówka jest wyłączona z ruchu, samochód zostawiliśmy w parkingu podziemnym (1,2 euro/godz) i ruszyliśmy do miasteczka. Na początku mijamy fragmenty potężnych murów obronnych, schodzimy w dół i naszym oczom ukazuje się panorama miasta z typowymi pomarańczowymi dachówkami i górującym nad miastem kościołem św Jerzego z dzwonnicą.
Schodzimy w dół zjadamy pizze i spacerujemy po mieście. Wąskie uliczki, wiele starych kościołów i kościółków, klasztor
, i duży centralny plac.
W jednym z przewodników znaleźliśmy informację, że jest perłą weneckiego gotyku, sam się aż tak na tym nie znam ale trzeba przyznać że jest to urocze miejsce i z pewnością warto je odwiedzić. Po około 2 godzinach zwiedzania, udaliśmy się w drogę powrotną, po drodze po prawej stronie minęliśmy jeszcze (bez zatrzymywania się) dawne baseny do pozyskiwania soli z wody morskiej w Secovlje (na zdjęciach w przewodniku ładniejsze niż w rzeczywistości). Oczywiście przy dobrej pogodzie nie mogłem odpuścić próby zobaczenia Grożnjanu, tym razem była ona udana. Bardzo ładne nieduże miasteczko z kamienną zabudową i kamiennymi uliczkami,
gdzie można się poczuć jakby czas cofnął się o kilkaset lat. Niesamowite wrażenie, podobnie jak i ceny w sklepach czy galeriach. Pospacerowaliśmy ok. godziny, kilka fotek i trzeba było się zbierać. Tym razem pojechaliśmy trochę inną trasą niż poprzednio, przez wioskę Zavrsje, a kiedy wyłoniła się ona zza drzew, to widok zaparł nam dech w piersi. Kolejna stara kamienna miejscowość na wzgórzu wśród zieleni, niczym w jakimś buszu, z dala od ważniejszych dróg i cywilizacji. Nie mogliśmy się nie zatrzymać żeby zrobić zdjęcie, a i tak nie oddaje ono w pełni tego co dane nam było zobaczyć.
Niestety tuż za miasteczkiem droga asfaltowa się kończyła, ale mimo to kontynuowaliśmy podróż, po kilku kilometrach dojechaliśmy do głównej drogi, a w hotelu byliśmy dopiero po 20. Kolejny dzień - piątek, i z rana pogoda taka sobie, chociaż zaczynało to wszystko wreszcie wyglądać obiecująco. Jednak po śniadaniu wymyśliliśmy sobie, że pojedziemy do południa na płw. Kamenjak.
Tam, w Permantura wypożyczyliśmy rowery i ... jak się okazało to była nasza największa porażka tych wakacji , szczególnie moja, bo to mnie przyszło jechać po szutrowych pofałdowanych trasach z "Małą" w foteliku. Słońce (jak na ironię) zaczęło coraz mocniej przygrzewać i po 2 godzinach (ja strasznie wymęczony i spocony jakbym wyszedł spod prysznica) zakończyliśmy przygodę z rowerami. Jeszcze tylko przy oddawaniu rowerów ściemka, że to "Małej"; się nie podobało i mogliśmy uzupełnić kalorie zjadając po porcji lodów. Sam półwysep to oczywiście bardzo urokliwy zakątek i warto go odwiedzić i pozostać dłużej (wjazd pojazdami mechanicznymi płatny, ale nie drogi auto z tego co pamiętam chyba 20kun). Po powrocie do naszego hotelu popołudnie spędziliśmy już na skąpanym w słońcu (jak się później okazało praktycznie towarzyszyło nam ono i grzało do końca pobytu) basenie,. Następny dzień to wreszcie plażowanie nad morzem, w sumie nie ma co opisywać kąpiel-opalanie, opalanie-kąpiel i tak przez cały dzień.
Jedyne co można dodać, to że zakupiona przed wyjazdem maska, rurka i płetwy to był prawdziwy strzał w dziesiątkę. Kolejny nasz dzień różnił się od poprzedniego tym, że leżeliśmy przy basenie. I tak powoli nadchodził Cres naszego pobytu w hotelu Albona w Rabac. Cres dlatego, że w międzyczasie podjęliśmy decyzję, że przedłużymy sobie urlop o pobyt na tej właśnie wyspie o 3 dni. Na koniec pojechaliśmy jeszcze wieczorem pospacerować po Labinie
i przyszło nam się pakować. Następnego dnia po śniadaniu pojechaliśmy do Brestovej na przeprawę promową. Zdecydowaliśmy, że będziemy szukać kwatery w Valun, a jak się nie powiedzie to pojedziemy gdzieś dalej. Po drodze zaliczyliśmy tylko jeden przystanek, przy zjeździe z głównej drogi w kierunku Beli, gdzie jest takie miejsce postojowe, z którego rozpościera się cudowny widok na morze, wyspę Krk i dalej na stały ląd. Do Valun dotarliśmy ok. 13, a ponieważ "Mała" w międzyczasie usnęła, to mnie przyszło szukać kwatery. Wolnych miejsc nie było zbyt wiele. W jednym miejscu kobieta pokazała nam apartament, ale dosyć wysoko (150 euro/3dni), w kilku innych domach bliżej położonych nie było już miejsc. W międzyczasie córcia się przebudziła i już razem znaleźliśmy klimatyzowany pokój (bez aneksu kuchennego) nad restauracją MaMaLu. Lokalizacja świetna, z fantastycznym widokiem na morze, z niedużego balkonu.
Cena, 150euro/3dni ze śniadaniem, może nie najniższa, ale uznaliśmy że nie chce nam się już więcej błądzić. Zakwaterowaliśmy się i jeszcze w tym samym dniu postanowiliśmy zwiedzić kilka miejsc na wyspie. Oczywiście zaczęliśmy od pobliskich Lubenic (parking płatny -15 kun). Rewelacyjne miejsce,
i piękny widok ze wzgórza, pospacerowaliśmy trochę i zakupiliśmy na koniec u dwóch babć oliwę za resztę posiadanej gotówki (tak na marginesie to ciekawe czy mają coś wspólnego z jej produkcją, czy też może przelewają np. zakupioną w Lidlu czy innym Konzumie ). Z Lubenic jedziemy do Veli Losinj. Samochód zostawiliśmy na darmowym parkingu i ruszyliśmy pospacerować po tym uroczym miasteczku i zatoczce nad którą leży.
W międzyczasie jeszcze lody i pizza w jednej z knajpek i mogliśmy wracać. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze na niedługo w Osorze,
gdzie zaczynał się spektakl pod tytułem "zachód słońca"
i towarzyszył nam już praktycznie do samego końca trasy. Sama wyspa bardzo ciekawa, pofałdowany teren, z całym mnóstwem gajów oliwnych, kwiatów (taki chyba urok czerwca) i nieprawdopodobną ilością kolorowych motyli.
Do pokoju dotarliśmy już o zmierzchu. Po dosyć wyczerpującym dniu usiedliśmy na balkonie i sącząc Ozujsko jeszcze przez chwilę oglądaliśmy wieczorne życie w Valun. Ostatnie 2 dni już tylko plażowaliśmy i kąpaliśmy się w morzu, bo warunki ku temu były fantastyczne. Żar lał się z nieba, a woda była odczuwalnie cieplejsza niż w Rabac. Z rana i wieczorem tylko przechadzaliśmy się po niedużym, liczącym kilkadziesiąt domów Valun.
Stołowaliśmy się głównie w knajpce nad którą mieszkaliśmy, poza tym były jeszcze 3 jadłodajnie (w żadnej nie serwują pizzy) i 2 kawiarnie. Ceny w zasadzie takie jak w Rabac, czy kilku innych miejscowościach, które dane nam było zwiedzić podczas wycieczek. Samo miasteczko, jak i zatoka nad którą leżało to bardzo przyjemne miejsce i wybór uważamy za trafny.
Dwie ładne plaże, jedna przy polu namiotowym (na szczęście nie ma tak dużo namiotowiczów, chyba dlatego, że do pola nie można dojechać autem) z dobrym zapleczem, toaletami, prysznicami, przebieralniami, a dodatkowo boisko do siatkówki, bramki przenośne, wybetonowany placyk do gry w kosza i wszystko w dobrym stanie. Druga plaża bardziej kameralna i nawet ładniejsza, ale bardziej na uboczu. Często do niedużego portu zawijały jachty i stateczki wycieczkowe (z jednego turyści robili nam zdjęcia jak jakimś małpom w zoo ). Po trzech dniach pobytu na wyspie i dziesięciu na półwyspie przyszło nam z wielkim żalem, a także całą masą wspomnień i zdjęć (znowu ponad 1000) wracać do domu. Wyjechaliśmy ok. godz. 9.00, przeprawa promowa i powrót tą samą drogą, którą przyjechaliśmy, a w domu byliśmy o 22.00.
Ale się rozpisałem, a miało być tylko kilka zdań. Podsumowując, kolejne rewelacyjne wczasy (odpoczynek powiązany ze zwiedzaniem) i 3000 km za nami. Ponieważ mam już porównanie z wyjazdem wrześniowym, to mogę stwierdzić, że czerwiec to jest właśnie to - długie dni, cieplej, całe mnóstwo kwitnących kwiatów z lawendą na czele, niezliczoną ilością motyli i temperatura wody lepsza niż myślałem (co do tego miałem najwięcej obaw). Jeśli chodzi o półwysep Istria, różne przeczytałem opinie na forum i uważam, że te nieprzychylne są po prostu krzywdzące. Fakt, że jest trochę inna niż Dalmacja, ale jeśli chodzi o architekturę, Rovinj i Porec oraz całe mnóstwo starych niedużych miejscowości i wiosek na wzgórzach głównie w północnej części (coś czego w Dalmacji człowiek w takiej formie nie uświadczy), spokojnie można uznać za ścisłą chorwacką czołówkę. Istria jest też bardziej zielona. Uważam, że powinno się ją zobaczyć, a ten kto świadomie z niej rezygnuje wiele traci, jednak dyskusje o wyższości jednego regionu nad drugim można porównać do dyskusji o wyższości jednych świąt nad drugimi – po prostu oba mają w sobie to coś. Również wysoko oceniam pobyt w hotelu z dobrym wyżywieniem ( w opcji śniadania + obiadokolacje), człowiek rzeczywiście odpoczywa i nie musi "targać" ze sobą niewiadomo ile jedzenia, a jeśli chodzi o koszty, wcale nie wychodzi to drożej. I jeszcze o podróżowaniu, wyjazd na noc polecam w zasadzie tylko prawdziwym nocnym markom. Za pierwszym razem tak jechałem i wydawało mi się, że to nie jest duży problem, dzisiaj wiem, że mogło to się naprawdę nieciekawie skończyć, a podróż w sumie trwała o wiele dłużej (przynajmniej moja).
W razie pytań w miarę wiedzy i możliwości postaram się odpowiedzieć (chociaż są na tym forum osoby bardziej kompetentne ode mnie).
Wszystkim życzę udanych wakacji i pozdrawiam.